MCGOVERN, TERRY
Jaka jest w zawodowym boksie najkrótsza droga do sławy? Jeżeli wyłączymy z naszych rozważań wszelkie, będące udziałem niektórych zawodników, pseudo kariery bazujące na pozaringowych, zwykle bardzo mizernej jakości skandalach będących pożywką dla prasy brukowej i telewizji, to błyskawicznie dojdziemy do prostej konkluzji, że powinna ona być usłana nokautami. Im szybsze, im częstsze i im bardziej spektakularne, tym większe zainteresowanie ich autorem w środowisku pięściarskim, w skrajnych przypadkach mogące wykraczać nawet poza nie. Bo to właśnie nokauty są dla wielu żądnych rozrywki, nierzadko przecież utożsamianej z brutalnością, kibiców wabikiem zachęcającym do choćby chwilowego zainteresowania się boksem. Pojęcie o tych, których pięści na przestrzeni ostatnich kilku dekad siały spustoszenie na światowych ringach, większość z nas ma zapewne spore i może je łatwo rozszerzać chociażby oglądając archiwalne materiały wideo. Warto jednak nieco głębiej zajrzeć w oczy historii i zapoznać się jednym z największych pięściarskich postrachów z przełomu XIX i XX wieku - "Straszliwym" Terry'ym McGovernem.
POCZĄTKI, CZYLI JAK TERRY STAJE SIĘ TERRANCE’EM
Przyszły champion przyszedł na świat 9. marca 1880 roku w miejscowości Johnstown w amerykańskim stanie Pensylwania. Jeszcze gdy był niemowlęciem jego rodzice postanowili się przenieść na wschód, do świata wielkich możliwości, które od niepamiętnych czasów skrywa w sobie Nowy Jork. Osiedli na sąsiadującym z „Wielkim Jabłkiem” Brooklynie, wówczas będącym jeszcze niepodległym, liczącym ponad pół miliona mieszkańców miastem. Jak wielu jego rówieśników, mały Terry nie dbał o edukację i - nie postawiwszy nigdy nogi w szkole - od najmłodszych lat skupił się na zarabianiu na życie. Wśród różnorakich zawodów, które podejmował, była między innymi robota gazeciarza, a później, gdy już nieco podrósł, praca przy składzie drewna. Ta ostatnia, jak na typowo męskie zajęcie z XIX wieku przystało, dawała co jakiś czas okazję do zaprezentowania otoczeniu swoich umiejętności bokserskich. Szybko okazało się, że chłopak z Pensylwanii posiada w tym względzie spory talent i jego szef postanowił namówić go do rozpoczęcia pięściarskiej kariery.
Na zawodowym ringu Terry zadebiutował niedługo po swoich siedemnastych urodzinach, na początku kwietnia 1897 roku. Inicjacja przebiegała znakomicie i wyglądało na to, że zakończy się sukcesem, jednak w czwartym starciu sędzia ringowy przerwał walkę ze względu na powtarzające się faule McGoverna, ogłaszając zwycięzcą jego oponenta, niejakiego Jacka Snee. Niezrażony zaskakującą porażką młokos z Brooklynu po dwóch tygodniach powrócił na ring, wygrywając tym razem po dziesięciu rundach z Frankiem Barnesem. Zarówno ten, jak i kilka kolejnych pojedynków Terry’ego trwało pełen zakontraktowany dystans, nie zapowiadając mających nadejść rządów terroru brooklyńskiego pięściarza. Pierwszego sygnału o nich informującego mogli się jego rywale doszukiwać w odniesionym we wrześniu debiutanckiego roku zwycięstwie nad Jackiem Leonem, którego po kilku rundach obijania arbiter uchronił przed ciężkim nokautem, pozwalając Terry’emu odhaczyć pierwszą wygraną przez KO w swojej krótkiej karierze. Z czasem, gdy zaczął zdobywać cenne doświadczenie, a jego wątłe chłopięce ciało poczęło nabierać męskich kształtów, tego rodzaju zwycięstwa stały się dla niego chlebem powszednim, zaś każdy, kto wytrzymywał z nim w ringu kilka rund budził z miejsca podziw fachowców. Niewielu było bowiem zawodników, którzy przeciwstawiliby jego pełnemu agresji i niespotykanej nieustępliwości stylowi boksowania coś równie wyrafinowanego, coś, co mogłoby choć na chwilę zachwiać jego pewnością siebie.
Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do początków błyskotliwej kariery McGoverna. W roku 1898 stoczył on kilka ciekawych walk, na których czele należy umiejscowić trylogię z George’em Monroe. Po raz pierwszy panowie spotkali się na początku maja w Yonkers, urządzając zgromadzonym wokół ringu kibicom wspaniałą, zaciekłą, momentami brutalną pięściarską ucztę. Przez dwadzieścia rund żaden z jej bohaterów nie dawał za wygraną i kiedy chwilami wydawało się, że McGovern jest na dobrej drodze do znokautowania przeciwnika, ten zawsze wracał do gry z zaskakującą kontrą, studząc nieco zapał przyszłego mistrza. Ostatecznie po godzinie porywającej batalii sędzia ringowy ogłosił remis i aby ujrzeć zwycięzcę w walce tych dwóch pięściarzy, trzeba było czekać do jedenastego czerwca, kiedy to na Brooklynie doszło do meczu rewanżowego. Emocji ponownie nie zabrakło, choć pierwszych kilka starć upłynęło pod znakiem sporej przewagi Terry’ego i wyglądało na to, że tym razem nie da on rywalowi najmniejszych szans. Monroe raz jeszcze pokazał jednak, że nie jest tak łatwo go złamać i w dalszej fazie pojedynek się wyrównał, aż w końcu w 24. rundzie niestrudzony w swych morderczych atakach McGovern dopiął swego i po kilku skutecznych akcjach znokautował dzielnie stawiającego opór przeciwnika.
Do trzeciej potyczki z Monroe miało dojść 23. lipca, ale George nie stawił się w ringu i zastąpiono go osobą Tima Callahana. „Straszliwy” Terry kontrolował przebieg walki, niestety, nie potrafił tego samego uczynić ze swoimi emocjami, którym kilkukrotnie dał się ponieść, uderzając oponenta w zwarciu i gromadząc trzy ostrzeżenia od sędziego prowadzącego to spotkanie. Widząc że upomnienia nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, w jedenastej rundzie, po kolejnym faulu McGoverna, arbiter przerwał mecz, ogłaszając niespodziewanym zwycięzcą „rezerwowego” Callahana.
Ten, który pierwotnie miał stawić czoła pochodzącemu z Pensylwanii pięściarzowi, nie zawiódł organizatorów niespełna dwa tygodnie później, gdy zjawił się w klubie Greenwood na Brooklynie, aby wspólnie z McGovernem napisać ostatni akt ich emocjonującej trylogii. Warto w tym miejscu dodać, że Monroe miał początkowo obiekcje co do osoby sędziego, Gusa Peverelly, który, jak twierdził, miał faworyzować jego rywala. Ostatecznie zgodził się, by to Peverelly był rozjemcą w ringu, ale przeforsował też pomysł, zgodnie z którym pierwszy z zawodników, który uderzy rywala w klinczu lub po komendzie „stop”, zostanie natychmiast zdyskwalifikowany, nie otrzymawszy wcześniej żadnego ostrzeżenia. Jak się okazało, zasada została po raz pierwszy złamana przez jej inicjatora, jednak dla Terry’ego zwycięstwo w takim stylu nie stanowiło satysfakcji i pojedynek był kontynuowany. Gdy w siódmej rundzie Monroe ponownie pogwałcił przedmeczową umowę, sędzia podjął decyzją o dyskwalifikacji.
Do końca roku 1898 Terry pojawiał się między linami ringu jeszcze siedmiokrotnie, dopisując do swego bilansu sześć zwycięstw przed czasem oraz jeden remis. Wśród pokonanych znaleźli się między innymi dobrze mu znany Tim Callahan (KO10; z nim też McGovern zaliczył wspomniany, 20-rundowy remis), a także utalentowany Harry Forbes (KO15), późniejszy mistrz świata w wadze koguciej.
Pełen sukcesów rok 1899 bohater tej historii rozpoczął z wysokiego pułapu, mierząc się trzydziestego stycznia z cenionym Włochem Casperem Leonem, czołowym wówczas zawodnikiem kategorii koguciej. Walkę zakontraktowano na 25 rund i zapowiadało się na trudną przeprawę dla młodego, mniej doświadczonego zawodnika rodem z Pensylwanii. McGovern wszedł jednak do ringu z charakterystyczną dla siebie pewnością siebie i bez najmniejszych kompleksów stawił czoła Europejczykowi, sukcesywnie zasypując go kombinacjami na tułów i głowę. Po kilku rundach oczywiste się stało, że Leon nie dysponuje odpowiednim arsenałem w tym boju i sporym sukcesem byłoby dla niego dotrwanie do ostatniego starcia. Niestety dla Włocha, przy tak walczącym przeciwniku nie było to możliwe i w dwunastej rundzie szybka kontra posłała go na deski, pozostawiając na kilka minut w stanie nieprzytomności.
Półtora miesiąca później Terry odniósł zwycięstwo w dobrym stylu nad solidnym Patsy Haley’em, a kilkadziesiąt dni później dopisał do listy pokonanych Joe Bernsteina, z którym walka była dla niego debiutem w kategorii piórkowej. Zanim jednak McGovern na dobre postanowił zmienić wagę, chciał jeszcze zdobyć koronę w limicie 116 funtów. Droga do niej była już krótka, bowiem po serii imponujących tryumfów pozycja ulubieńca Brooklynu na świecie była bardzo mocna i ostatnią przeszkodę przed mistrzowską batalią stanowił Johnny Ritchie. Ich konfrontacja z pierwszego lipca reklamowana była jako walka o mistrzostwo Ameryki w wadze koguciej, a zwycięzca miał otrzymać prawo do meczu o najważniejszy tytuł. McGovern nie dał rywalowi żadnych szans, kończąc sprawę w trzeciej rundzie morderczym lewym sierpem.
KOLEKCJONOWANIE TYTUŁÓW
Tytuł najlepszego pięściarza globu dzierżył w tym czasie Anglik Thomas „Pedlar” Palmer, który od czasu debiutu w 1891 roku był niepokonany. Jego potyczkę ze „Straszliwym” Terry’ym zakontraktowano na wrzesień roku 1899, a na jej miejsce wyznaczono klub Westchester w Tuckahoe. Zainteresowanie pojedynkiem było ogromne i tysiące fanów różnej maści – od drobnych złodziei, przez biznesmenów i polityków, a na znanych pięściarzach, jak Bob Fitzsimmons, John L. Sullivan, Jim Corbetty czy Kid McCoy, kończąc – przybyło do tej malutkiej nowojorskiej wioski, zastępując jej spokojną naturę rozbuchanym światem sporu i hazardu. Ze względu na opady deszczu, które uniemożliwił funkcjonowanie projektora filmowego, organizatorzy zdecydowali się przełożyć walkę o jeden dzień i tak pięściarze pojawili się w otoczonym przez około dziesięć tysięcy żądnych rozrywki kibiców ringu dwunastego dnia września. Spora część z tych rozentuzjazmowanych fanów opuszczała później swoje miejsca zniesmaczona i rozczarowana ujrzanym widowiskiem. Oczekiwali bowiem długiej, zaciętej batalii na najwyższym poziomie, a ujrzeli błyskawiczną egzekucję, niezmiernie rzadko obserwowaną na mistrzowskim szczeblu. Wszystko dlatego, że Terry McGovern w tym czasie po prostu wykraczał daleko poza wszelkie szczeble, wyznaczając nowe, nieosiągalne dla wielu standardy. Palmera uświadomił o tym w ciągu 2 minut i 32 sekund walki, po których odważnego, przyjmującego otwartą walkę - i przez to półprzytomnego kilka chwil później - Anglika odnoszono do narożnika.
Po zdobyciu tytułu w 1899 roku mistrz pojawiał się między linami ringu jeszcze dziewięciokrotnie, notując komplet zwycięstw przed czasem, w tym nad solidnym Billy’ym Rotchfordem oraz wspomnianymi Patsy Haley’em oraz Harry’ym Forbesem. Ponad dwa tygodnie po pokonaniu tego ostatniego, dziewiątego stycznia 1900 roku, w Nowym Jorku McGovern spotkał się z najwybitniejszym bokserem spośród wszystkich jego dotychczasowych rywali – wspaniałym George’em Dixonem, pierwszym czarnoskórym mistrzem świata w dziejach boksu, jednym z najwspanialszych championów w dziejach kategorii piórkowej, której i wówczas przewodził dzierżąc od kilkunastu miesięcy mistrzowski tytuł. Ich fascynująco zapowiadający się mecz zakontraktowano na 25 rund i choć „Little Chocolate”, jak mówiono na Kanadyjczyka, był o dziesięć lat starszy, przez pierwsze minuty dobrze sobie radził, inicjując wiele ataków. Niektóre z nich dochodziły celu, nie robiąc jednak na pretendencie większego wrażenia, inne chybiały, potwierdzając postępy defensywne i ogólno bokserskie zawodnika z Brooklynu. Oczywiście nie zapominał on o swoim żywiole, czyli wyniszczających akcjach ofensywnych, wśród których dominowały tego dnia serie na tułów, systematycznie osłabiające wielkiego mistrza. W siódmej rundzie Terry zaskoczył rywala mocnym prawym na górę, który omal nie złamał Kanadyjczykowi nosa i solidnie nim wstrząsnął, dając wszystkim do zrozumienia, że powoli zbliża się upadek legendy. Kolejne starcie pozbawiło sympatyków Dixona jakichkolwiek nadziei, gdy ich pupil kilkukrotnie padał po ciosach nieustępliwego przeciwnika. W końcu menadżer mistrza, Tom O’Rourke, rzucił na ring gąbkę na znak poddania swego podopiecznego. Po meczu ten ostatni powiedział, że nigdy nie walczył z pięściarzem tak znakomitym jak jego pogromca, dodając, że McGovern u szczytu formy pokonałby każdego boksera walczącego w tej wadze na świecie. Trudno oceniać ile w tym szczerości, a ile charakterystycznej dla wielu przegranych kokieterii, ale faktem jest, że tryumf Terry’ego był najwyższych lotów i pobudził apetyty kibiców przed jego kolejnymi występami.
W pierwszej obronie tytułu (mistrzostwo w koguciej zdecydował się wkrótce zwakować) świeżo upieczony champion rozprawił się w niecałe pięć rund z Eddie’em Santry’ym, niejako umacniając swój mistrzowski status, bowiem Santry uważał się za najlepszego na świecie po pokonaniu Bena Jordana. Teraz żadnych wątpliwości co do tego, kto przewodzi kategorii piórkowej już nie było i McGovern mógł spokojnie myśleć o kolejnych pełnoprawnych obronach. Najbliższą stoczył w marcu z twardym Oscarem Gardnerem i już w pierwszej rundzie, ku swojemu i zapewne wielu obserwatorów zaskoczeniu, wylądował na deskach po otrzymaniu mocnego lewego na szczękę. Sytuacja ta wyraźnie pobudziła Terry’ego, który chcąc szybko zatrzeć negatywne wrażenie, przystąpił do huraganowego ataku, przed którym Gardner w żaden sposób nie potrafił się obronić i w drugiej rundzie sam trzykrotnie był liczony. W trzeciej owładnięty żądzą rewanżu McGovern zwieńczył dzieło zniszczenia lewym sierpem.
Wkrótce po rozprawieniu się w znakomitym stylu z Gardnerem, mistrz stoczył w Chicago twardy sześciorundowy pojedynek ‘No decision’ z wysokiej klasy zawodnikiem, Tommy’ym White’em, a następnie pokonał niezłego kiedyś, a w czasie ich potyczki będącego już w podeszłym wieku i zupełnie pozbawionego formy Tommy’ego Warrena (organizatorzy, widząc fatalną postawę tego ostatniego, przerwali walkę w pierwszej rundzie). W czerwcu Terry ponownie skrzyżował rękawice z White’em, tym razem kładąc na szali tytuł mistrzowski i szybko, bo już w trzeciej rundzie, pozbawiając rywala marzeń o jego przejęciu. Kilkanaście dni później po drugi wyższość McGoverna musiał też uznać George Dixon, którego champion wypunktował w sześciorundowym pojedynku non-title w Chicago.
Kolejnym dużym wyzwaniem dla niepokonanego od dwóch lat championa była konfrontacja z Frankiem Erne, do której doszło 16. lipca 1900 roku w nowojorskiej Madison Square Garden. Erne był znakomitym pięściarzem, krzyżował rękawice z najlepszymi i wielu z nich w ringu nie ustępował, notując cenne zwycięstwa między innymi nad Dixonem, Joe Gansem czy George’em „Kid” Lavigne. Tryumf nad tym ostatnim zapewnił urodzonemu w Szwajcarii zawodnikowi tytuł mistrza świata wagi lekkiej, jednak ani to trofeum, ani należące do Terry’ego mistrzostwo kategorii piórkowej nie było stawką ich objętego limitem 128 funtów pojedynku. Mimo to zainteresowanie batalią dwóch mistrzów było duże i w dniu meczu ponad dziesięć tysięcy kibiców zasiadło na trybunach nowojorskiej hali z nadzieją na ujrzenie wspaniałego sportowego widowiska.
Zaczęło się obiecująco, bo już w pierwszym starciu lewym prostym cięższy z championów rzucił przeciwnika na deski. McGovern szybko się pozbierał i w swoim stylu przeszedł do morderczego ataku, któremu ulegało tak wielu wyśmienitych zawodników. Kilka minut później okazało się, że Erne nie będzie wyjątkiem w tym gronie – w trzeciej rundzie Szwajcar padł pod nawałnicą ciosów spadających na zmianę na tułów i głowę i podniósł się z maty dopiero „na dziewięć”. Wyraźnie oszołomiony błyskawicznymi bombami bez przerwy odpalanymi przez oponenta nie był już w stanie nawiązać jakiejkolwiek rywalizacji i za chwilę ponownie znalazł się w pozycji horyzontalnej. Jego bezradność dała do myślenia sekundantom z jego narożnika, którzy zdecydowali się w końcu rzucić na ring gąbkę, oszczędzając swemu zawodnikowi dalszych tortur.
FOTO: McGovern (z lewej) w towarzystwie Young Corbetta
Niespełna cztery miesiące później pięściarz z Brooklynu obronił tytuł nokautując w siódmej rundzie Joe Bernsteina, a 13. grudnia w meczu non-title stanął w chicagowskim ringu naprzeciw wspaniałego Joe Gansa, późniejszego mistrza wagi lekkiej. Niestety, starcie tych dwóch doskonałych bokserów, nawiasem mówiąc zachowane do obecnych czasów na taśmach filmowych, jest owiane mgłą brudnych, nie mających z rywalizacją fair play niczego wspólnego interesów. Według bowiem powszechnie panującej opinii, Gans jako reprezentant „czarnej rasy”, tak znienawidzonej wówczas przez białych, został nakłoniony do celowego przegrania walki, co zresztą sam później przyznał. Efektem tego były niecałe dwie rundy rywalizacji, w ciągu których „Old Master” wielokrotnie padał na deski, czasami po ciosach, których, zdaniem wielu, zwyczajnie nie było. Wszystko to wzbudziło podejrzenia prasy i obserwatorów, a zniesmaczony burmistrz Chicago zdelegalizował boks w mieście. Kolejny legalny pojedynek odbył się tam dopiero w roku 1926.
Interesującą wypowiedź autorstwa Ala Goldsteina z gazety Baltimore Sun w swojej pracy traktującej o McGovernie przytoczył ceniony historyk boksu Mike Casey:
- Na miesiąc przed walką, pięściarze urządzili sobie towarzyski, nie zarejestrowany pojedynek w Westchester w Nowym Jorku i Gans, według obserwatorów, udzielił brooklyńskiemu zabijace czterorundowej lekcji boksu.
Jaka by prawda o ich grudniowej konfrontacji nie była, zwycięstwo widniało w rekordzie Terry’ego, który w kwietniu roku następnego obronił tytuł nokautując w San Francisco w czwartej rundzie dobrze mu znanego Oscara Gardnera. Miesiąc później w tym samym mieście czekał na mistrza potwornie silny Aurelio Herrera, legitymujący się wówczas rekordem 23 walk, 20 zwycięstw (wszystkie przed czasem) i 3 remisów. Jak głosi legenda, przed meczem do kalifornijskiego bombardiera podszedł słynny arbiter Joe Humphreys, który z rzekomą troską miał powiedzieć zawodnikowi, że postawił na niego pieniądze i żeby ten wykorzystał swą życiową szansę, bo jego rywal wcale nie jest tak straszny jak go malują. Doradzał, że jeżeli McGovern rzuci go na deski, nie powinien się spieszyć z powstaniem i on, stojąc w pobliżu jego narożnika, da mu ręką znak w momencie, w którym powinien się podnieść. Powtarzał, aby Aurelio w trudnych chwilach skoncentrował wzrok na nim i dodał, że w przypadku zwycięstwa odpali mu połowę z wygranej w zakładach. Herrera z uwagą wysłuchał zaleceń cenionego rozjemcy i obiecał się do nich ustosunkować.
Początkowe minuty sugerowały, że może nawet nie będzie takiej potrzeby, bo Herrera całkiem nieźle sobie poczynał, nie ustępując faworyzowanemu przeciwnikowi. Wyprowadzał mnóstwo uderzeń, wiele skutecznych, i po czterech rundach twardej walki wydawało się, że kibice zgromadzeni w Mechanics Pavilion mogą być świadkami olbrzymiej niespodzianki. McGovern nie zamierzał jednak odpuszczać i w piątym starciu potężnym ciosem ściął Herrerę z nóg. Aurelio, zgodnie z przedmeczowymi ustaleniami, spojrzał wtedy w kierunku Humphreysa i oczekiwał na sygnał do powstania. Dumny jegomość w tym czasie bez ruchu spoczywał na swoim miejscu i po dziesięciu sekundach było już po wszystkim. Herrera zaprzepaścił swoją wielką okazję, a McGovern dopisał jego nazwisko do długiej listy ofiar jego zabójczych pięści.
SENSACYJNY UPADEK
Wydawało się w tym okresie, że „Straszliwy” Terry jest nieuchwytny dla konkurencji, że nie ma zawodnika, który byłby w stanie zrzucić go z piedestału. Był dla rywali za szybki, za silny i narzucał szaleńcze, niemożliwe wręcz do zniesienia tempo. O tym wszystkim miał się 28. listopada 1901 roku w Hartford przekonać jego utalentowany rówieśnik Young Corbett II. Pochodzący z Denver zawodnik dysponował podobnymi atutami co jego utytułowany oponent i, co istotne, emanował pewnością siebie. Wielu przeciwników McGoverna drżało już na sam dźwięk jego nazwiska, tymczasem Corbett nie mógł się doczekać konfrontacji w ringu i ponoć przechodząc obok szatni mistrza krzyknął: - Wychodź, ty irlandzki szczurze, i przygotuj się na łomot swojego życia. Oczywiście żaden z fachowców nie wziąłby słów pretendenta na poważnie i jedyną niepewną sprawą przed walką wydawało się to, w której rundzie champion rozprawi się z pyszałkowatym pięściarzem z Colorado.
McGovern rozpoczął jak zawsze – nacierał do przodu, przeprowadzając kanonadę ciosów, z których każdy mógł się okazać ostatnim. Corbett nie przestraszył się tego ostrzału i sam raz po raz odpowiadał ogniem, dzięki czemu kibice zgromadzeni wokół ringu od pierwszego gongu oglądali porywające, przepełnione akcją widowisko. Nie wszystko układało się jednak zgodnie ze snutym wcześniej przez wielu scenariuszem. Pretendent budził bowiem wrażenie boksera kontrolującego przebieg wydarzeń w ringu i swą szybkością oraz ciosami kontrującymi sprawiał przeciwnikowi mnóstwo kłopotów. W końcu prawy na szczękę posłał McGoverna na deski. Po siedmiu sekundach mecz był kontynuowany i Terry mężnie dotrwał do końca rundy. W przerwie powiedział do sekundantów:
- To największy twardziel, z jakim boksowałem, ale znokautuję go, gdy tylko ujrzę lukę.
Jej znalezienie wcale nie było łatwym zadaniem i znacznie lepiej wywiązywał się z niego Corbett. Gdy w drugim starciu ponownie posłał Terry’ego na matę, ten zerwał się po chwili i rzucił się do szalonego, pozbawionego większej kontroli ataku. Rozpaczliwe próby urwania pretendentowi głowy nie przynosiły jednak skutku, a zadowolony z chaotycznych akcji rywala Corbett czekał na najdogodniejszą okazję. W pewnym momencie grzmotnął prawym po zwodzie, chwilę później, w trakcie wymiany, ponownie trafiając potężnym prawym na szczękę, który ściął mistrza z nóg. Dziesięć sekund później zszokowani nowojorscy kibice, w żałobnym nastroju porównywalnym do tego, który nastał kilka lat wcześniej po zwycięstwie Jamesa Corbetta nad Johnem L. Sullivanem, oglądali w ringu nowego mistrza świata kategorii piórkowej. Stary liczył na rewanż i zapewniał, że sytuacja z Hartford się nie powtórzy.
Do ich drugiej konfrontacji doszło 31. marca 1903 roku w San Francisco. W międzyczasie McGovern rozprawił się po fantastycznej batalii z byłym championem w wadze piórkowej Dave’em Sullivanem (TKO 15), a także w dobrym stylu wypunktował starego znajomego Joe Bernsteina (NWS 6 – decyzja gazety) i znokautował Billy’ego Maynarda (KO 4). Corbett był aktywniejszy, tocząc dziewięć pojedynków, spośród których wygrał cztery, tyle samo kończyło się wynikiem ‘No decision’, a jeden został uznany za remisowy. Gdyby wziąć pod uwagę decyzje gazet, należałoby oczywiście dokonać korekt przy wynikach pozbawionych decyzji i wtedy okazałoby się, że nowy mistrz doznał jednej porażki. Jego pogromcą według prasy był wspomniany przed chwilą Billy Maynard, z którym Corbett mierzył się na początku lutego 1903 roku. McGovern znokautował go w tym samym miesiącu i być może właśnie rezultat tego korespondencyjnego pojedynku wpłynął na to, że Terry był nieznacznym faworytem w zakładach przed rewanżem ze swoim pogromcą.
W dniu meczu Mechanic’s Pavilon wypełniła rekordowa wówczas w San Francisco publika licząca jedenaście tysięcy kibiców. Wszyscy oczekiwali niezwykłej batalii z udziałem najwyższej klasy pięściarzy i dokładnie taką otrzymali. Obaj zawodnicy od początku nie marnowali czasu, z miejsca wrzucając najwyższy bieg i bez przerwy serwując obserwatorom soczyste wymiany. Już w pierwszym i drugim starciu McGovern lądował na deskach, ale za każdym razem się podnosił i w pełnej gotowości stawał naprzeciw rywala. Kryzys dopadł go w jedenastej rundzie, kiedy to jedna z petard nieustępującego Corbetta solidnie nadwyrężyła jego świadomość. Mistrz poczuł krew i rzucił się do zmasowanego ataku, aż w końcu Terry padł pod gradem uderzeń i został wyliczony przez arbitra.
EPILOG
Spektakularna kariera McGoverna zakończyła się z równie wielkim hukiem, z jakim się rozpoczęła. Po sensacyjnych przegranych z Corbettem brooklyński pięściarz wprawdzie wciąż sporadycznie pojawiał się w ringu, ale tylko momentami można się było w jego poczynaniach dopatrzeć iskry dawnego geniuszu. Z meczów z końca jego kariery warto wspomnieć o trzech bataliach ‘No decision’ z 1906 roku – sześciorundówce z ówczesnym mistrzem wagi lekkiej Oscarem „Battlingiem” Nelsonem (według gazety zdecydowanie wygranej przez Duńczyka), trwającym dziesięć starć meczu z Jimmy’ym Brittem (sprzeczne opinie prasy co do zwycięzcy) oraz finalnym, sześciorundowym spotkaniu z Corbettem (również rozbieżność dziennikarzy w kwestii werdyktu – jedni oceniali walką jako remisową, inni widzieli przewagę Terry’ego). Ostatni zawodowy pojedynek McGovern stoczył 26. maja 1908 roku – była to wyrównana, trwająca sześć starć potyczka ‘No decision’ z Frankiem Robsonem.
Terry McGovern zmarł z powodu zapalenia płuc 22. lutego 1918 roku w brooklyńskim King’s County Hospital. Jego rządy na bokserskiej arenie trwały stosunkowo krótko, ale ich absolutyzm i intensywność były na tyle duże, że szybko okrzyknięto go najwspanialszym pięściarzem z niższych kategorii wagowych w dziejach boksu. Trudno było się z tym nie zgodzić, wszak nieczęsto się zdarza, aby ich reprezentant z równie wielką łatwością, bez szczególnego wysiłku, przewracał kolejnych najwyższej klasy rywali. I choć dzisiaj, kilka pokoleń później, notowania „Straszliwego” Terry’ego w rankingach wszechczasów nieco spadły, jego pozycja wciąż jest mocna, a legendarne osiągi rozbudzają wyobraźnie sympatyków szlachetnej szermierki na pięści na całym świecie.
• Rekord McGoverna według serwisu BoxRec (jak zawsze w przypadku pięściarzy z tego okresu trzeba mieć na uwadze, że może być on niekompletny), to:
80 walk
65 zwycięstw (44 KO)
6 przegranych
7 remisów
• W 2003 roku magazyn The Ring sklasyfikował McGoverna na 65. miejscu na liście 100 Największych Puncherów Wszechczasów.
• W 1955 roku McGovern został włączony do Ring Boxing Hall of Fame, a w roku 1990 do International Boxing Hall of Fame.
• W 2007 roku serwis ESPN.com sklasyfikował McGoverna na 30. Miejscu na liście 50 najlepszych bokserów w historii.
• Nat Fleischer, założyciel magazynu The Ring, sklasyfikował McGoverna na 1. miejscu w rankingu najlepszych zawodników wagi piórkowej w historii.
• W 2006 roku członkowie International Boxing Research Organization sklasyfikowali McGoverna na 8. miejscu w rankingu najlepszych pięściarzy w historii kategorii koguciej.
Bibliografia:
Archiwalne numery The New York Times, nytimes.com
"Brooklyn’s Finest: Terrible Terry McGovern" - aut. Mike Casey, cyberboxingzone.com
boxrec.com
cyberboxingzone.com
ibhof.com
ibroresearch.com