BACHODIR ŻAŁOŁOW PO RAZ PIERWSZY NA PUNKTY
Bachodir Żałołow (15-0, 14 KO) wrócił po długiej przerwie na ring zawodowy i po raz pierwszy w karierze usłyszał ostatni gong. Wszystko za sprawą Igora Szewadzuckiego (12-3, 10 KO).
Dwukrotny mistrz olimpijski wagi super ciężkiej od początku zyskał sporą przewagę, boksując jednak trochę jak w boksie zawodowym. Dużo pracy na nogach, skakania, bicia z kontry, a wszystko kontrolowane prawym prostym. Ukraiński "Hulk" schował się za szczelną gardą i niczym czołg szedł do przodu. Większość akcji zbierał na rękawicę, ale sporo też przyjął od Uzbeka. Faworyt wygrywał wyraźnie, boksował jednak w tym samym tempie i można było się zastanawiać, czy tak "tańcząc" na wstecznym wystarczy mu energii na cały dystans?
W końcówce trzeciej rundy złapał w końcu rywala w akcji cios na cios, ulokował mocną bombę z lewej ręki na szczęce Szewadzuckiego i ten ciężko padł na matę ringu. Wydawało się, że zostanie wyliczony, ale dość szybko poderwał się na nogi i po liczeniu szukał nawet kontry.
Żałołow zbierał kolejne rundy i punkty, lecz mało co wskazywałoby na to, że może podtrzymać stuprocentową serię nokautów. A Szewadzucki po prostu szedł naprzód... Ciosów zadawał mało, a większość z nich i tak pruło powietrze. Wszystko trochę bez emocji, ale niemal równo z gongiem kończącym siódme starcie Szewadzucki trafił prawą ręką. Uzbek niby nie był zraniony, ale w narożniku oddychał dość ciężko. Minuta przerwy dobrze mu zrobiła i po niej nadal kontrolował tempo oraz przebieg walki. Wygrał pewnie trzy ostatnie rundy, lecz z pewnością czeka go jeszcze dużo pracy, jeśli rzeczywiście marzy o podboju krainy olbrzymów.
Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Żałołowa 100:89, 97:93 i 97:92.
Ale od 4 szło to na remis, czasem ze wskazaniem na Ukraińca. Werdykt 100:89 to grube nieporozumienie, 97:93 może być, zapewne z uwzględnieniem rund, których nie widziałem. Podsumowując - według mnie Żałołow na zawodowstwie nic nie ugra. Dopóki tłucze ogórków, straszy. Jeżeli wyjdzie do mocniejszego zawodowca, skończy jak Yoka.
Jak dla mnie to on jest na zawodowstwo zwyczajnie za kruchy. I faktycznie bez charakteru. Czołgowaty Ukrainiec człapał ze nim, schowany za podwójną gardą a Żałołow nie miał na niego pomysłu. Zamiast próbować ciosów na korpus, żeby otworzyć sobie górę, albo nawet rozbijać tę gardę z dystansu, wchodził w odrażające klincze w stylu Okoliego. W ten sposób można walczyć z facetami na poziomie Dawejki sprzed kilku lat, jak ten Szewadzucki. Ale taki Joyce, nawet w obecnej formie, już by go zaspamował. Nie wiem, mnie rozczarował.
Dotychczas nie za bardzo przyglądałem się jego zawodowej karierze, ponieważ uważam, że tłuczenie pierwszych kilkunastu ogórów nic o danym zawodniku nie mówi. Teraz wyszedł do gatekeepera na wyższy poziom i wypadł blado.