Wielki Lennox Lewis (41-2-1, 32 KO) wybierał zawsze największe wyzwania, bijąc największe gwiazdy swoich czasów i rewanżując się za dwie porażki w karierze. Ale jak sam przyznaje, był jeden zawodnik, którego wolał uniknąć.
Tym kimś był George Foreman (76-5, 68 KO), dwukrotny, ale i najstarszy w historii boksu mistrz świata wagi ciężkiej. Kiedy więc Foreman pod koniec 1997 roku przegrał po bardzo kontrowersyjnym werdykcie z Shannonem Briggsem i zakończył karierę, Lewis ze swoim zespołem od razu podpisali kontrakt na walkę z Briggsem i zastopował go w piątej rundzie cztery miesiące później.
- Nigdy nie chciałem mierzyć się z Foremanem, bo byłaby to walka z góry skazana na porażkę. Jeśli bym wygrał, co by się wydarzyło, wówczas zostałbym znienawidzony za to, że pobiłem staruszka i legendę boksu. Ludzie przecież kochali Foremana. A jeśli bym przegrał, to by znaczyło, że pobił cię staruszek i do niczego się nie nadajesz. Dlatego starałem się uniknąć takiego pojedynku - przyznaje po latach mistrz olimpijski z Seulu i trzykrotny mistrz świata królewskiej kategorii. Zapytany o najlepszego rywala, bez wahania wskazał natomiast na Evandera Holyfielda, z którym raz zremisował, a w rewanżu wygrał na punkty.
- On miał wszystko. Był świetny i w ataku, i w obronie. Holyfield był najlepszym zawodnikiem, z jakim rywalizowałem - zakończył Lewis.