ZA DWA TYGODNIE (NIESPODZIEWANIE) WRÓCI ANTHONY YARDE
Na wiosnę Anthony Yarde (25-3, 24 KO) zamiast z rywalami walczył ze swoim promotorem Frankiem Warrenem. Zawodnik twierdził, że stał się wolnym agentem, podczas gdy szef grupy Queensberry Promotions upierał się, że wciąż ma z nim umowę i nie może boksować dla kogoś innego.
Minęło kilka miesięcy i sprawa - chyba - została wyjaśniona. W każdym razie stajnia Boxxer jest na tyle pewna stanowiska zawodnika, że właśnie ogłosiła jego powrót na karcie swojej gali.
Obchodzący niedawno 33. urodziny Brytyjczyk, w przeszłości dwukrotny pretendent do tytułu mistrza świata wagi półciężkiej, ma nieoczekiwanie zaboksować 19 października w Londynie. Wszystko musiało odbyć się "na ostatnią chwilę", bo na ten moment nie znamy nawet nazwiska jego rywala.
- Wracam do mojego rodzinnego miasta i nie mogę się doczekać tego występu. Obiekt Copper Box Arena to dla mnie wyjątkowe miejsce. Znajduje się niedaleko domu, w którym dorastałem i spędziłem tam kilka wspaniałych nocy. Chcę dać kolejne show i wrócić efektownym nokautem - powiedział (w notce prasowej) Yarde.
Yarde nie miał zbyt dużo opcji z powodu "zabetonowania" tytułów przez Beterbijewa i Biwoła. Z kim miałby się bić? Buatsi niedawno walczył, Callum Smith przebąkiwał coś, że będzie brał już tylko walki za największą kasę albo mistrzowskie. Benavidez z Morellem mają walczyć w styczniu. Gwozdyk? Nie wiem, czy taka walka byłaby Yarde do czegokolwiek potrzebna. Więc weźmie byle kogo na podtrzymanie aktywności. Lepsze to, niż gdyby miał się kisić i w ogóle nic nie robić.
Mam inne zdanie. Klasowemu bokserowi zbędne walki z bumami bardziej szkodzą, niż nawet długotrwała przerwa w startach. Na podparcie tej tezy przykład Briedisa i Głowackiego. Łotysz miewał bardzo długie pauzy, ale nigdy nie zszedł poniżej przyzwoitego poziomu. Głowackiego walki z bumami doprowadziły do szybkiego upadku.
Bumów zasadniczo można podzielić na miękkich i twardych. Bum miękki to często zawodnik z niezłą przeszłością, który coś tam potrafi, tyle że jest rozbity do cna i przewraca się od podmuchu. Szybki nokaut z takim przeciwnikiem może boksera wprowadzić w nadmierne mniemanie o własnej formie. Z kolei bum twardy to zazwyczaj bokserski jaskiniowiec, ale z bardzo dobrą odpornością. Wszelkiej ofensywy się wystrzega, ale jest dobry w klinczu i trzymaniu gardy, a jego ambicją jest dopisanie do bilansu kolejnej przegranej na pełnym dystansie. Klasowy zawodnik męczy się z takim i nabawia kompleksów, a efekt szkoleniowy jest żaden. Równie dobrze można poćwiczyć na worku.
Walka z bumem ma sens jedynie w 2 przypadkach. Po poważnej kontuzji i po przegranej przed czasem. Yarde'emu przytrafiło się to drugie z Beterbijewem, więc jeden bum (Jorge Silva) był wskazany, ale już drugi (Marko Nikolić) zupełnie zbędny. Nawet jeżeli przyjmiemy, że to bumy z górnej półki, to trzeci będzie całkiem bez sensu, a wręcz mocno szkodliwy.
No nie wiem. Taki Julio Cesar Chavez w roku 1985, przy bilansie 34-0-0 wziął sobie za przeciwnika niejakiego Dwighta Pratchetta z bilansem 13-6-0. I nawet zrobiono z tego walkę tytułową. Dalej jest jeszcze ciekawiej. W 36 zawodowej walce wciąż niepokonany Chavez bierze sobie pana Roberto Collinsa o zapierającym dech w piersiach bilansie 2-15-0. Następnie, w 52 zawodowej walce (Chavez nadal bez porażki) pomiędzy linami pojawia się niejaki Ramon Aramburu 0-1-0, który po przegranej w ogóle dał sobie spokój z boksem.
Następnie, w 56 i 57 walce Chavez wychodzi do Akwei Addo 5-3-0 i Russella Mosleya 4-3-1. Tylko po to,żeby w 59 i 60 walce bić się z facetami, których bumami nazwać byłoby trudno, o dwa pasy mistrzowskie. Ale już w walce numer 64 między linami melduje się Ignacio Perdomo 7-2-0. Innymi słowy aż do porażki z ODLH kariera Chaveza usiana jest licznymi bezsensownymi mismatchami, które w żaden sposób tego pięściarza nie uwsteczniają. Jednocześnie od razu po tamtej przegranej Chavez walczy z Joey Gamache 45-2-0, którego bilans mało przypomina "patałacha na przetarcie".
Może więc Yarde uznał, że musi się rozruszać, zrzucić rdzę i zarobić jakiś niewielki pieniądz na bieżące wydatki? Przy okazji przypominając o swoim istnieniu.
Chavez to był bokser wybitny, a takiego nic nie uwsteczni. Inaczej jest z zawodnikami dość dobrymi, a w porywach bardzo dobrymi, jak nasi najlepsi rodem z KP. Głowacki stracił formę na bumach, Czerkaszyn cofnął się w rozwoju na bumach i więcej przykładów by się znalazło. Boksowali i boksują z byle kim po jakichś Podhalach, Podlasiach i Poddupiach po to tylko, by swoim nazwiskiem napędzić promotorowi trochę kasy. Dla boksera z takiej walki nie ma najmniejszego pożytku, a wręcz przeciwnie.
Yarde z Beterbijewem zaprezentował się bardzo dobrze pomimo porażki. Za kilka miesięcy miną 2 lata od tej walki i co on w międzyczasie zwojował i zwojuje? A często porównywany z nim Buatsi pokonał w tym czasie Stępnia, Azeeza i Hutchinsona, co pewnie wystarczy mu, żeby po przejściu Beterbijewa do cruiser bez walki zostać mistrzem świata WBO (na razie ma interima).
No dobrze. To co w takim razie proponujesz? Bo przytaczasz skrajne przykłady. Głowacki to człowiek-kontuzja. Jego bumobijstwo mogło wynikać właśnie z tego. Według schematu "złapał kontuzję - wyleczył - walka z bumem (w perspektywie kolejna z kimś poważniejszym) - znów kontuzja więc -- znów bum. W tym scenariuszu nie uwzględniam "hodowli pod rekord", czyli same bumy a potem planowany łomot w celu sprzedaży rekordu.
Co miał więc począć Yarde? Pasy "zabetonowane", kategoria pełna bumów, no-namów albo sępów polujących na ostatnie wielkie wypłaty na saudyjskich galach. Z kim miałby walczyć. Z Parzęczewskim? Rozwali go do końca piątej rundy. Siedzieć na tyłku i "szlifować formę"? Sparingpartnerom trzeba zapłacić. Im lepszym, tym więcej. Miałby tak dopłacać przez dwa lata? A w międzyczasie wylecieć ze wszystkich rankingów? Więc bierze, co jest, żeby cokolwiek zarobić i nie spaść z drabiny...