TONY YOKA WYGRYWA PRZED CZASEM
Czasem trzeba upaść, by znów wspiąć się na szczyt. Z takiego założenia wyszedł Tony Yoka (13-3, 11 KO), mistrz olimpijski wagi super ciężkiej z Rio (2016), który schował dumę do kieszeni i na nowo buduje swoją karierę.
Francuz związał się z trenerem Donem Charlesem, który znany jest ze współpracy z "ciężkimi", z Joshuą (kiedyś), Chisorą (kiedyś) czy Dubois (teraz) na czele. I znacznie obniżył poprzeczkę rywali, by na nowo zbudować pewność siebie.
Dziś naprzeciw niego stanął Lamah Griggs (3-8-1), zawodnik przeciętny, ale twardy, bo nigdy wcześniej nie przegrał przed czasem. Aż do teraz... Yoka najpierw skoncentrował się na ciosach na korpus, by w drugiej rundzie zranić rywala prawym sierpowym. Gdy poprawił w narożniku prawym podbródkiem, do akcji wkroczył sędzia, ratując Griggsa przed ciężkim nokautem.
O wadze ciężkiej nawet nie ma co wspominać. Yoka okazał się pompowanym niewypałem, z Joyce'a i Hrgovicia wyszły bezmózgie ogry, Dyczko w ogóle gdzieś wyparował. Co do Yoki - boksować mu nikt nie zabroni. Pewnie ma jakąś bazę kibiców we Francji a warunki fizyczne mocno sprzyjają pracy w reklamie. Ale na ringu wiele nie zdziała. Mam tylko nadzieję, że nie spróbuje teraz zakontraktować Wacha, bo naprawdę smutne byłoby to widowisko.
Jesteś większy niż to. Lubię czytać o Twoich bolących mięśniach i kontuzjach, bo wtedy jesteś prawdziwy. Fajną ciekawostkę z sali byś sprzedał. Joki pierdoki. Yoka-Sroka. Gdzie jest Yoka? No siedzi w kolejowym przedziale.
https://www.youtube.com/watch?v=pZ9FmByQL-U&ab_channel=waterfall792
Szczerze i tylko szczerze, co ostatnio dobrego oglądałeś? Nie musi być o boksie.
Ucichłem, bo mam pewne osobiste sprawy, które wymagają bardzo dużego zaangażowania. Dlatego mało co oglądam. Chociaż nie, ostatnio obejrzałem sobie film "Civil War", nawet fajny, chociaż raczej jako materiał pod gry wojenne w głowie. Poza tym to praca no i treningi. Ale tutaj też niewiele ciekawego. Bo co może być ciekawego w codziennej, porannej, ponad dwugodzinnej pańszczyźnie? Nic. Tym bardziej, że podleczyłem kontuzje, więc po prostu robię swoje, mozolnie, noga za nogą.
Sparingi też w normie. Godzina dwadzieścia, czasem trochę dłużej, raz w tygodniu. Tu raz na wozie, raz pod wozem. Od trenera obrywam, od jego chłopaków... nie:) Chociaż nie, tutaj bym skłamał. Parę tygodni temu zdarzyło mi się przeziębić, ale i tak poszedłem na sparing. Trener wystawił przeciwko mnie trzydziestoparolatka, który rozjechał mnie kondycyjnie, bo po chorobie nie miałem oddechu, dyszałem jak parowóz. W 23 minuty było po mnie, wyglądałem jak Chisora po swojej walce z Joycem :)
Poza tym - życie. Zaraz znów zaczyna mi się szkoła, po trochu robię też fuchy, jakąś wojenną analitykę, którą ktoś mi znowu zlecił. A teraz idę spać. Od kolejnego treningu dzieli mnie parę godzin snu.