ANDY RUIZ: NAJPIERW MILLER, POTEM PARKER
- Nigdy nie zapowiadam nokautów. One przychodzą same - mówi Andy Ruiz (35-2, 22 KO), który za szesnaście dni spotka się z innym osiłkiem, Jarrellem Millerem (26-1-1, 22 KO).
Ich starcie będzie częścią wielkiej gali w Los Angeles organizowanej przez Saudyjczyków, którzy rozdają obecnie karty w boksie zawodowym. Ta sytuacja kiedyś się skończy, lecz póki co to oni wykładają takie pieniądze, że organizują walki, których inni dopiąć nie potrafili.
- Długo byłem nieaktywny, ale różne rzeczy dzieją się z różnych powodów. Jestem podekscytowany będąc częścią tej gali. Zawsze miałem dla Millera szacunek, lubimy się poza ringiem, jednak w dniu walki wszystko będzie wyglądało inaczej. Obaj chcemy wygrać i w niedalekiej przyszłości zostać mistrzem, a ja jestem tu tylko po wygraną, inna opcja nie wchodzi w grę. Zapisałem się już w historii, lecz zaczyna się kolejna misja. Cały czas buduję swoje dziedzictwo. Przeżyłem wzloty i upadki, popełniłem sporo błędów, ale wyciągnąłem z nich lekcję i naukę. Walczę o odkupienie i jestem głodny sukcesów bardziej niż kiedykolwiek. Moją misją jest odzyskanie tytułu mistrza świata, jestem bardzo zmotywowany i głodny sukcesów, a to najważniejsze. Pozostaję skoncentrowany, ciężko trenuję, a potem będę chciał pozostać aktywniejszy i regularnie startować - kontynuował "Niszczyciel", pierwszy w historii boksu meksykański mistrz wagi ciężkiej.
Kolejną przeszkodą mógłby być Joseph Parker (35-3, 23 KO), który sięgnął pod koniec 2016 roku po wakujący pas WBO właśnie kosztem Ruiza.
- Kiedy już pokonam Millera, bo innej opcji nie biorę pod uwagę, w następnym pojedynku chciałbym zmierzyć się właśnie z Parkerem - zakończył "Niszczyciel".