MAŁO ZNANY SAFAR ZDOMINOWAŁ I POBIŁ KOWALIOWA
Mało znany Robin Sirwan Safar (17-0, 12 KO) zanotował największe zwycięstwo w karierze i bardzo możliwe, że odesłał wielkiego niegdyś Siergieja Kowaliowa (35-4-1, 29 KO) na sportową emeryturę.
W pierwszej rundzie obaj jeszcze okazywali sobie dużo respektu, ale w drugiej tempo podkręcił Szwed podkręcił tempo i trafił mocnym prawym sierpem na szczękę. "Krusher" po przerwie zaczął boksować za lewym prostym, więc gorzej wyszkolony, a chyba silniejszy fizycznie Safar w czwartej odsłonie skupił się na ciosach na korpus. Rosjanin ewidentnie chronił dołu, więc rywal dalej robił swoje. Kowaliow dobrze boksował, widać było u niego większą "kulturę bokserską", natomiast jego ciosy w wadze cruiser nie robią już takiego wrażenia jak dekadę temu w półciężkiej.
Choć Kowaliow przewyższał przeciwnika od strony technicznej, to w drugiej połowie walki dopadł go kryzys kondycyjny i zaczął coraz bardziej oddawać inicjatywę. W dziewiątym starciu Safar trafił kilka razy przy linach i zapachniało "czasówką". Wyszło jednak doświadczenie i rutyna Rosjanina, który przykleił się, sprytnie sklinczował i przetrwał kryzys.
Na dziesięć sekund przed końcem mało dotąd znany Safar trafił lewym sierpowym, poprawił prawym i Kowaliow ciężko padł na matę ringu. Zamroczony powstał na osiem i wyratował go gong, bo gdyby pojedynek potrwał kilkanaście sekund dłużej, na pewno poległby przed czasem.
Sędziowie punktowali 95:94, 97:92 i 99:90 - wszyscy na korzyść Szweda. Pierwszy i trzeci werdykt do śmieci, ale ten środkowy dobrze oddaje obraz tego pojedynku.
Pełna zgoda co do 30 i 30. Kurwa, niebo a ziemia. Mało higieniczny tryb życia. Hm... no tak było. Ja też się teraz prowadzę sportowo, kiedyś? Różnie bywało, nie Rafał? Dzięki za podwózkę Rafał J. z Ząbek do cywilizacji, a Furmi mam nadzieję, że jutro rano wyplujesz coś od serca nawet jakby Cię to miało coś kosztować.
Zależy od organizmu. Ja w wieku 35 lat czułem się nawet lepiej niż wtedy, kiedy miałem 25. Lepsza wytrzymałość, lepsza siła, chyba nawet szybkość. Prawdziwe zjazdy zaczęły się dopiero po czterdziestce, pierwszą diabli wzięli szybkość. A potem zwyczajnie doszło zużycie. Co z tego, że głowa wie, co zrobić, kiedy zrobić tego się nie da, bo każda akcja to współpraca kilku "systemów". Ręce mogą być OK, ale ciągnie w stawie barkowym. Albo siada któreś z bioder, w tym sensie, że boli. I się zaczynają poważniejsze problemy.
Część rzeczy można jeszcze wyrównać doświadczeniem i cwaniactwem, ale człowiek już nie ten. Jednak 35-latek to jeszcze żaden dziad. Inna sprawa, że ja się, przynajmniej cieleśnie, bardzo dobrze prowadziłem. Brak chlania, brak ćpania, dużo ćwiczeń. Ale i dużo stresów i słabe spanie. Mimo wszystko bardzo chętnie zatrzymałbym się na tych 35 latach i taki już został do śmierci :)