AJAGBA POKONAŁ VIANELLO, ANDERSON ZBIŁ STRACHLIWEGO MERHY'EGO
W daniu głównym gali w Corpus Christi Jared Anderson (17-0, 15 KO) pokonał Ryada Merhy'ego (32-3, 26 KO).
"Big Baby" bardzo szybko dobrał się do skóry rywala. Spychał go lewym prostym, a gdy miał go przy linach, uruchamiał prawą rękę i bił na zmianę, raz na tułów, raz na górę. Belg był jednak szczelnie schowany, bo o ofensywie praktycznie w ogóle nie myślał. Większość drugiej rundy faworyt przeboksował z pozycji mańkuta, co powtórzył znów w czwartej. Ale nie tracił na jakości zmieniając ustawienie, więc mógł sobie na to pozwalać.
Merhy ograniczał się do pojedynczych, obszernych lewych sierpowych zza gardy, które pruły powietrze, Anderson natomiast dominował, lecz nie potrafił "otworzyć sobie" przeciwnika. Przeważał niepodzielnie, ale brakowało fajerwerków i zmiany tempa. Mijały kolejne minuty i rundy, a obraz potyczki się nie zmieniał. To był ruch jednostronny, a przez to trochę nudna walka. Merhy dopiero w ostatniej odsłonie nabrał nieco odwagi i kilka razy zaatakował, tak naprawdę jednak przeszedł trochę obok tej walki.
Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 100:90, 100:90 i jakimś cudem 99:91 - wszyscy na korzyść Andersona, który na pewno żadnej rundy nie oddał...
Wcześniej na szczęście dużo lepsze widowisko stworzyli Efe Ajagba (20-1, 14 KO) i Guido Vianello (12-2-1, 10 KO), czyli olimpijczycy z Rio sprzed ośmiu lat. Nieznacznie wygrał Nigeryjczyk, którego ciosy robiły większe wrażenie, ale szalenie ambitny Włoch wymęczył go i w ostatnich kilkudziesięciu sekundach trafił kilka razy i kto wie, co by się wydarzyło, gdy pojedynek trwał dalej... Wszyscy sędziowie punktowali 96:94 - jeden na korzyść Vianello, a dwóch na wygraną Ajagby.
Niestety, tendencji do "rozwoju bokserskiego" tu nie widzę. Raczej dążenie do tego, by w podobnym stylu doholować Andersona do jakiegoś paska, porzuconego przez Usyka/Fury'ego po tym, kiedy obaj już całkiem niedługo zakończą kariery i w wadze ciężkiej będzie dochodziło do przetasowań, nowych rozdań i poszukiwania nowego, choćby tymczasowego "dominatora".
Anderson - trochę spodziewałem się, że walka pójdzie na dystansie, ale nie że w taki sposób. Anderson, gdyby chciał, mógłby się po Merhym przetoczyć, ale nie chciał ryzykować, bo zawsze jest ryzyko, że się skończy jak AJ z Ruizem 1. Natomiast tu też komentator trafnie powiedział na początku, jak Merhy raz go złapał lewym, że za braki w obronie w końcu zapłaci - w tej walce, na tym poziomie, jeszcze nie, ale oczko - dwa wyżej już tak.