SMITH TŁUMACZY PORAŻKĘ: MUSIAŁEM ZBIĆ 19 KILOGRAMÓW
Liam Smith (33-4-1, 20 KO) wymienia powody swojej słabej postawy we wczorajszym pojedynku przeciwko Chrisowi Eubankowi Jr (33-3, 24 KO).
- Sporo kosztowało mnie tracenie wagi. Musiałem zbić 42 funty (19 kg - dop.red.), wszystko z powodu kontuzji pleców, przez którą musieliśmy przełożyć walkę. Robienie limitu wagi średniej to nie problem, czym innym jest powrót do treningów po kontuzji. Wypadłem słabo i męczy mnie to, ponieważ wyglądało to tak, jakby Chris był świetny. Prawda jest jednak taka, że zaczął dokładnie w ten sam sposób, w jaki wystartował podczas pierwszego pojedynku. Położył mnie na deski, nabrał pewności siebie i to spowodowało, że zaczął wyglądać lepiej.
- Nie mogłem również cofać nóg, a gdy już to zrobiłem, skręciłem kostkę. To tylko jeden z elementów, Chris był dzisiaj lepszy i to wszystko. Gdy wygrywam, jestem głośny, gdy przegrywam, przyjmuję porażkę - podsumował były mistrz WBO wagi junior średniej.
Bez przesady. Na konferencji powtarzał wiele razy, że nie szuka wymówek i przyjmuje porażkę. I że nawet ta kostka to nie był problem. Mówił, że był wolny i bez energii ze względu na zaburzone przygotowania z powodu kontuzji pleców. Ale ogólny ton był taki, że przyjmuje porażkę na klatę.
Dokładnie. Jakby mi tyle zapłacili w funtach to też bym przyjął. Centralnie na klatę, a potem otarł sobie łzy królową namalowaną na obrazku, bo ciężko pracowałem na ten sukces (porażkę).
Sądzę, że nie masz odpowiedniej motywacji. Również mam żonę i dzieci, które obecnie chodzą do podstawówki, więc pięć lat temu, kiedy zbijałem ze 106 do 87 (w pół roku), były jeszcze mniejsze. Jeśli natomiast chodzi o Smitha, to schemat "praca-dom-żona" jest zupełnie nietrafiony. Po pierwsze, jego praca to właśnie zawodowy boks. To robi, żeby się utrzymać. Po drugie, jest milionerem, z dostępem do najlepszych dietetyków, masażystów i specjalistów od przygotowania fizycznego.
Co do zwykłych zjadaczy chleba, posiadanie pracy, żony i dzieci faktycznie ogranicza. Ja na ten przykład wstaję o piątej rano. Codziennie poza weekendami, włącznie z Bożym Narodzeniem a nawet Nowym Rokiem. Później robię trening wytrzymałościowy, 2 godziny 30 minut, wracam do domu, odpalam laptopa (pracuję zdalnie) i rozciągam się na klatce schodowej. O godzinie 16:00, kiedy ze zdalnej pracy "wracam", mam już czas dla rodziny. Aha, do tego raz w tygodni godzina i 20 minut ciągłego lekkiego sparingu z trenerem indywidualnym.
@BartonFink
Sądzę, że nie masz odpowiedniej motywacji.
Aż ukłuło. No nie mam. Kiedyś sobie wychodziłem na lajcie przy minus 10 i całe Bródno okrążałem prawie, a najlepszy jest ten spadek koło cmentarza bródnowskiego, ale najgorsze jest potem podejście xD Przed tym jak tą stopę złamałem to byłem naprawdę kot nie do zajechania, teraz jestem starym pierdzielem i mam wymówki.
Już nie przesadzaj z tym Smithem i milionerem mającym "dostęp do najlepszych dietetyków, masażystów i specjalistów od przygotowania fizycznego". Jak to wygląda pokazał już Gołota idąc po taniości ze sparringpartnerami, a szczyt szczytów pobił Adamek przygotowujący się na małej sali w szkole podstawowej robiąc kampanię na polityka i będąc karmiony obiadami od swojej mamy.
Jest już 111 na liczniku więc jest ok w miarę. Ja w liceum będąc szczypiorem swoje ważyłem i to były głównie nogi. Motywacji mi brakuje i tu uderzyłeś w sedno, bo 2 miesiące i jestem gościem znów.
A o której chodzisz spać? Mam podobnie, dwójka dzieci, rano trening, praca zdalna i tak około 21-22 już siada akumulator. Do tego dochodzą mi też wyjazdy służbowe i tak to się toczy.
Między 22 a 23. Sześć do siedmiu godzin snu zupełnie mi wystarczy, dłużej sypiam rzadko. Wyjątkiem są weekendy. W piątek i sobotę chodzę spać "kiedy chcę". I tak samo wstaję. Co oznacza mniej więcej godzinę 7-8 rano, po prostu budzę się sam. Jem śniadanie, ale bez pośpiechu, robię trening, rozciągam się na pobliskim boisku do kosza, bo tam wygodniej niż na klatce, wracam, uzupełniam płyny, pół godziny czytam wiadomości na kompie, w tym czasie mnie "zmula". Zamiast pić kawę, robię drzemkę. Godzinę do półtorej.
Później już co tam rodzinie pasuje. Zazwyczaj wsiadam na rower i razem z którymś z dzieci jadę po jakieś zakupy na niedzielę. A teraz idę już spać, bo jutro będę orał od 5:00 :P