JOHNNY FISHER ZDAŁ TEST, WYGRANA MŁODEGO HATTONA
Trwa noc wagi ciężkiej w Londynie. W pierwszej z czterech głównych walk Johnny Fisher (10-0, 9 KO) pokonał przed czasem solidnego Harry'ego Armstronga (5-2-1).
Fisher ruszył od razu po gongu, zaskoczył rywala mocnymi bombami z obu rąk i już po jedenastu sekundach Armstrong wylądował na deskach. Przetrwał jednak kryzys w pierwszej i drugiej rundzie, by w trzeciej toczyć już walkę jak równy z równym. Dobrze radził sobie również w czwartej, jednak w końcówce pogubił się przy linach i znów był w tarapatach.
Po dobrym piątym starciu, w szóstym Johnny miał lekki kryzys i można było zwątpić, czy wytrzyma duże tempo na długim dystansie. Ten jednak wrócił ze zdwojoną siłą w siódmej rundzie, zaczął wszystko prawym overhandem, a zaraz potem przy linach w akcji prawy na prawy wyprzedził przeciwnika, posyłając go na deski i rozcinając mu łuk brwiowy. Po liczeniu do ośmiu Fisher doskoczył do zranionej ofiary, dodał kilka kolejnych uderzeń i z narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.
Wcześniej Campbell Hatton (13-0, 5 KO), syn legendarnego "Hitmana" z Manchesteru, pokonał po ośmiu rundach 78:74 Toma Ansella (10-5, 2 KO).
Fisher bardzo pozytywnie zaskoczył. Na początku to było takie drewno, że oczy bolały, nawet jeszcze 1-2 walki temu był super spięty i kołkowaty. A w tej walce o wiele bardziej rozluźniony (chociaż nadal nieco spięty), dużo lepsze poruszanie się po ringu, niezła defensywa, duży wachlarz akcji w ofensywie, dobra kondycja.
Oczywiście to wszystko na tle przeciwnika z drugiej setki boxreca. Ale nawet gdyby to było na worku, to progres jest bardzo wyraźny.