DAWID KOSTECKI - HISTORIA PIERWSZEJ PRZEGRANEJ WALKI
Boks, przestępstwa, afera podkarpacka i tajemnicza śmierć w zakładzie karnym. Kim tak naprawdę był Dawid Kostecki? Książka "Uliczny fighter" odkrywa nieznane dotychczas fakty. Mateusz Fudala przyjrzał się też tematowi tajemniczego samobójstwa.
- Kolorowy ptak polskiego boksu, utalentowany, ale nieobliczalny, nie potrafiący z różnych względów wykorzystać swojego potencjału. Zapewne to drugie życie Cygana Kosteckiego, o którym pisze Mateusz Fudala, miało na to znaczący wpływ - przyznaje Janusz Pindera.
Piął się w górę rankingów i marzył o sięgnięciu w ringu po największe laury, ale zamiast święcić bokserskie triumfy, zmagał się z problemami natury osobistej. Pragnął życia u boku ukochanej kobiety, tymczasem wylądował w więzieniu za współdziałanie w zorganizowanej grupie przestępczej. Był postacią niejednoznaczną i taka jest też opowieść o nim - pełna tajemnic, niejasności i zwrotów akcji.
Autor wykonał tytaniczną pracę, rozmawiając z ludźmi, którzy znali Dawida, analizując setki artykułów prasowych i tysiące stron dokumentów prokuratury. Dotarł do nieznanych dotąd faktów dotyczących kariery sportowej Kosteckiego i jego związków ze światem przestępczym, które rzucają nowe światło na postać boksera.
Fragment książki:
„Pierwszy w ringu pojawił się Kanfouah, który został przywitany przez rzeszowską publiczność całkiem ciepło. Chwilę później Jacek Lenartowicz zapowiedział bohatera tłumu - Dawida Kosteckiego. Znany aktor i prezenter telewizyjny w roli anonsera ringowego miał taką manierę, że imię, nazwisko i pseudonim zawodnika idącego do ringu wyczytywał po kilkanaście razy. W zasadzie to nie wyczytywał, ale niemiłosiernie wywrzaskiwał, zagłuszając przy okazji muzykę. „Dawiiiiiiiid Cygaaaaaaan Kooooosteckiiiiiiii!” – krzyczał co chwilę, irytująco przeciągając sylaby. Gdy Dawid wreszcie pojawił się w ringu, nieznośny jazgot, ku uciesze zgromadzonych, przycichł, a Lenartowicz zapowiedział hymny Francji i Polski.
Kostecki wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego w ogromnym skupieniu. Gdy hymn się zakończył, do „Cygana” podszedł Andrzej Wasilewski. Serdecznie go wyściskał, przekazał mu ostatnie uwagi i życzył powodzenia. Promotor jeszcze wtedy nie wiedział, że za chwilę wydarzy się coś, co totalnie wyprowadzi go z równowagi.
W pierwszym rzędzie hali MOSiR w Krośnie siedział dziennikarz Krzysztof Stanowski, współpracujący wtedy z firmą bukmacherską. Bukmacher był jednym ze sponsorów gali - jego logo znajdowało się m.in. na narożnikach, na macie ringu oraz…. na plecach Kosteckiego, o czym nie wiedzieli promotorzy.
Stanowski w tamtym czasie często współfinansował gale bokserskie. Dla bukmachera, który na reklamy przeznacza pokaźne sumy, transmitowana w telewizji impreza to idealna platforma do promocji. Ale przed galą w Krośnie Stanowski dogadał się jeszcze z Kosteckim na reklamę indywidualną - pięściarz namalował sobie na plecach wielki napis z reklamą bukmachera, za co otrzymał sześć tysięcy złotych. W siedzibie firmy nie mogli uwierzyć, że Stanowski dobił targu z bohaterem walki wieczoru za tak śmiesznie niskie, z perspektywy bukmachera, pieniądze. Za reklamy w takim czasie antenowym (walka Kosteckiego rozpoczęła się około 22:00) zwykle płaci się w dziesiątkach tysięcy złotych…
Gdy „Cygan” zrzucił szlafrok, Wasilewski i Werner oniemieli, a następnie potężnie się wściekli. Mało brakowało, a jeszcze przed pojedynkiem wieczoru walka rozgorzałaby w pierwszym rzędzie. Wasilewski dopadł Stanowskiego i zaczął go rugać, dziennikarz natomiast tylko się śmiał pod nosem, bo wiedział, że promotorzy nie mogli już nic z tym zrobić. „No i potem konsekwencje: Wasilewski z Wernerem dali Kosteckiemu karę dyscyplinarną w wysokości sześciu tysięcy złotych, więc chłop wyszedł na zero. Jak się o tym dowiedziałem, dałem mu premię w wysokości sześciu tysięcy złotych. I wszyscy byli zadowoleni” - pisał na swoim Facebooku.
Zmotywowany, niesiony dopingiem kibiców i z reklamą bukmachera na plecach Kostecki ruszył do boju. Początek walki należał do Dawida, miał pod kontrolą wydarzenia w ringu. Był szybki, dużo kłuł lewymi prostymi i dynamicznie się poruszał. Miał przy tym dobre wyczucie dystansu i co chwilę kąsał rywala mocnymi ciosami. Kanfouah jeszcze w pierwszej rundzie z niedowierzaniem kiwał głową, gdy Kostecki kolejny raz sprytnie zszedł z linii jego ciosu. Francuz wkładał tyle siły w pojedyncze uderzenia, że kilka razy wykonał w ringu efektowny piruet. Kostecki był dla niego jak znikający punkt. Nieustannie prowokował rywala i zachęcał go do ataków. Pod koniec drugiej rundy dał się zamknąć w narożniku, ale jak się okazało, była to skrzętnie przygotowana zasadzka. Gdy Kanfouah wyprowadzał prawy sierpowy, „Cygan” zdążył błyskawicznie zadać kombinację prawy-lewy i Francuz padł na deski. Chwilę po tym, jak się podniósł, zabrzmiał gong kończący rundę i niewykluczone, że to uratowało Kanfouah przed porażką przed czasem. Kostecki zszedł do narożnika z uśmiechem na ustach - w tamtym momencie prawdopodobnie uwierzył, że wygraną ma w kieszeni.
Kanfouah szybko doszedł do siebie i w trzeciej odsłonie nieustannie parł do przodu. Nic sobie nie robił z faktu, że Kostecki wyprowadzał dużą liczbę mocnych ciosów, które raz po raz docierały do celu. Francuz szedł niczym czołg i atakował zza podwójnej gardy. „Cygan” próbował różnych technik - a to ciosy sierpowe, a to podbródkowe, odsłaniając się przy tym, na co tylko czekał Kanfouah. Na 30 sekund przed końcem trzeciego starcia trafił potężnym lewym, a Polak lekko się zachwiał. Dawid szybko odpowiedział mocnymi ciosami, a Francuz przyjął wymianę, dzięki czemu w ringu rozgorzała emocjonująca bitka. Tę rundę sędziowie mogli zapisać na korzyść odradzającego się w tym pojedynku Kanfouah.
W czwartym starciu Dawid wyraźnie zwolnił, a rywal złapał wiatr w żagle po udanej poprzedniej rundzie. Non stop wywierał presję na Polaka i mimo że jego ciosy pruły czasem powietrze, wydawało się, że zachował więcej sił. „Chyba Dawid chce poświęcić tę rundę na odpoczynek po tym sprincie na początku - mówił Jerzy Kulej. - Chyba podpuszcza troszeczkę przeciwnika, zachęca go do ataku, bo nie spodziewam się, żeby tracił kondycję. To dopiero czwarta runda!”
„On się gubi, kiedy schodzisz na boki. W prawo lub w lewo. Nie kiedy się cofasz!” - krzyczał do Dawida Fiodor Łapin przed piątą rundą. „Cygan” oddychał coraz ciężej, ale wciąż potrafił groźnie przyspieszyć. Posłuchał trenera i na efekty nie trzeba było długo czekać, bo już 40 sekund po gongu wystrzelił mocnym prawym sierpem, a Kanfouah znalazł się w potężnych tarapatach. Kostecki znów zaczął prowokować Francuza i próbował znokautować go bezpośrednim prawym sierpem. „Nie! Nie! Nie!” - wychodził z siebie trener Łapin, bo wiedział, że dla umiejętnie kontrującego Kanfouah to była woda na młyn. Dawid nic sobie nie robił z instrukcji szkoleniowca i nadal lekceważąco opuszczał ręce.
Kanfouah zmienił pozycję i przez jakiś czas boksował jako mańkut. Kombinował, szukał nowych rozwiązań, jakby czuł, że przy szczęśliwym splocie różnych okoliczności może wygrać z Kosteckim. W siódmej rundzie groźny lewy sierpowy Francuza trafił Dawida w głowę. Po chwili powtórzył ten atak i „Cygan” po raz pierwszy w karierze znalazł się na deskach. Źle stał na nogach, co spowodowało jego upadek, niemniej liczenie było słuszne. Dawid szybko się podniósł, z niedowierzaniem kiwał głową i tylko się uśmiechał, z kolei Kanfouah jeszcze bardziej uwierzył, że może sprawić sensację, i ostro ruszył na lokalnego faworyta. Kolejny lewy sierp trafił Kosteckiego prosto w szczękę i „Cygan” znów znalazł się w tarapatach. Tym razem jednak się nie przewrócił.
Nokdaun okazał się przełomowym momentem walki. Dla Kosteckiego była to nowa sytuacja i najwyraźniej zabrakło mu doświadczenia, bo za wszelką cenę chciał jak najszybciej się zrewanżować i poszedł na otwartą wymianę. W baku miał już jednak coraz mniej paliwa, a każda taka szarża kosztowała go utratę wielu sił. Publiczności taki styl się jednak podobał, bo wszyscy znajdujący się w hali MOSiR w Krośnie wstali z miejsc. Kibice jednak na chwilę zamarli, gdy Kostecki ponownie znalazł się na deskach, sędzia ringowy jednak uznał, że Polak się poślizgnął, i nie zdecydował się go liczyć.
W pewnym momencie Dawid zaczął notorycznie odpychać przeciwnika. To było nielogiczne, bo tracił przy tym dużo sił. Robił to tak często, że sędzia ringowy zwrócił mu uwagę, a Jerzy Kulej krzyczał już wprost do zawodnika: „Nie odpychaj go, Dawid!”. „Cygan” znalazł w sobie pokłady energii do jeszcze jednego ataku, lecz twardy jak skała Kanfouah nie chciał się przewrócić.
Obaj zawodnicy byli już krańcowo wyczerpani, dlatego Francuz w dziewiątej rundzie postawił wszystko na jedną kartę i ruszył do zdecydowanego ataku. Machał raz prawym, raz lewym i w końcu wystrzelił idealny lewy sierpowy między rękawicami Kosteckiego. „Cygan” wpadł na liny, potem osunął się na deski, a sędzia po doliczeniu do dziewięciu zdecydowanym gestem oznajmił koniec pojedynku. Kostecki miał błędny wzrok i zabrakło mu nawet siły, by protestować. Wyraźnie wzruszony Kanfouah wycałował sekundantów, a następnie gorliwie dziękował Kosteckiemu za pojedynek. Dawid zachował sportową postawę i pogratulował rywalowi wygranej. Do momentu przerwania walki Kostecki prowadził na kartach punktowych 77:73.
„Dawid przegrał tę walkę na własne życzenie. Poznał się z jednym ze sławnych polskich kulturystów, od którego przyjął dietę wycinającą, bez węglowodanów. Wyglądał wspaniale, miał piękną muskulaturę, ale co z tego, skoro poddał się po piątej rundzie? Stało się dokładnie to, co przewidział Jan Sobieraj. Przeciwnik Dawida to była wysoka średnia półka europejska, powinien sobie z nim poradzić. A tak mieliśmy pierwszą porażkę i pierwsze rozczarowanie, że Kostecki to chyba jednak nie jest drugi Roy Jones junior. To było dla nas bardzo bolesne doświadczenie” - wspomina po latach Andrzej Wasilewski
I można by tak wymieniać bardzo długo, aż powstałaby książka. Której autor zabiłby się spadając ze schodów, potknąwszy się o szczebel z drabiny, która przyśniła się świętemu Antoniemu. Dlatego moje wywody zakończę na tych kilku przykładach :)
Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU Życie siedział dokładnie pod kumplem Baraniny, Tadeuszem Maziukiem ps.Sasza. Zeznał on, że o 2 nad ranem wkurwił się obudzony, bo najwidoczniej Sasza postanowił poćwiczyć stepowanie. Rano dowiedział się, że Maziuk się powiesił. Tak właśnie wyglądają te ,,samobójstwa'' Kilka minut tumultu i walki a po chwili cisza...
Do przykładów które podałeś dodałbym jeszcze Janusza Szostaka, piszącego o Iwonie Wieczorek. Nagle zmarł.
A także tych kolesi od porwania Olewnika - padali kolejno jak muchy.
Szostaka bym do tego nie mieszał, bo to trochę inna parafia:) Owszem, sprawa Wieczorek jest zagadkowa, ale z polityką nie ma nic wspólnego. A samemu dziennikarzowi mógł się przydarzyć nagły zgon z całkiem innej przyczyny, ale zamilknę, bo nie chcę wywoływać z lasu Punchera48 :P
Kwesia "samobójstw" zabójców młodego Olewnika też nie nosi znamion politycznych, tylko raczej ociera się o korupcję. Chodzi o to, że akurat te samobójstwa nie noszą znamion ingerencji odgórnej, systemowej, tylko pachną jakąś prywatną inicjatywą.
I tak i nie:) Kostecki miał to "coś". Refleks, fajną motorykę, zwinność, dobrą pracę nóg. Czegoś takiego nie da się nauczyć, jest wrodzone. Ale to dopiero połowa sukcesu. Gdyby ktoś młodego, bardzo młodego Kosteckiego wziął, wyciągnął z totalnie patologicznego środowiska, w jakim on wyrastał i żył i zajął się nim tak, jak Cus d'Amato Tysonem, to miałbyś tego polskiego RJJ.
Ale on nie trafił na d'Amato, tylko na Wasilewskiego, który nie umiał albo nie chciał wziąć go za twarz, tylko dał mu (fakt, całkiem niezłą) bazę treningową a poza tym puścił go samopas. I wyszło z tego to, co wyszło. Zamiast autentycznej gwiazdy boksu zrodził się "centaur". Pół bokser, pół bandyta. Kariery nie zrobił w żadnym z tych zawodów, do tego bandyterka zabrała mu najpierw boks, w międzyczasie resztki zdrowia psychicznego a na koniec życie.
Generalnie postać tragiczna, właśnie ze względu na tę możliwość wyboru. Są ludzie, którzy go nie mają. On oprychem być nie musiał, a skończyło się smutno.
Tamten Jones Jr. szykowany dla naszego zawodnika to był cieniowany-cień-cienia, aż żal było temu się przyglądać i jedyne co przychodziło do głowy to pytanie, czemu ten galaktyczny pięściarz nie zakończył swojej przygody po triumfie z Ruizem w ostateczności pierwszej walce z Tarverem?
Kostecki nie miał tego talentu co Roy. Jones to fenomen, a Kostecki najlepiej prowadzony to najwyżej solidny zawodnik ewentualnie bardzo solidny, ale powtarzam talentu Jonesa nie miał.
Oczywiście. Roy w primie to był ewenement, jeden z najlepszych bokserów w historii sportu - "Whoever don't agree, I guess, y'all must've forgot!" :).
Kostecki - jakkolwiek talent miał bez dwóch zdań - oczywiście nigdy nawet nie stał blisko tego poziomu. Tym ciekawsze jest, że prawie się spotkali, ze sporymi szansami na wygraną Dawida.