RADOMIR OBRUŚNIAK Z PIERWSZĄ PORAŻKĄ W KARIERZE
Zaczęło się dobrze, skończyło się źle. Zsolt Osadan (22-0-1, 15 KO) zadał Radomirowi Obruśniakowi (6-1, 2 KO) pierwszą porażkę w karierze i sięgnął po międzynarodowy tytuł mistrza Polski wagi lekkiej.
Słowak zaczął bardzo ostro, ale już po minucie ciężko padł na matę. Z trudem się podniósł i do końca rundy przeżywał kryzys. Wszystko działo się bardzo szybko, powtórki jednak pokazały, że nokdaun nastąpił... po ciosie z główki. Obaj chcieli uderzyć, zrobili krok do przodu, a Obruśniak skosił rywala uderzając czołem w jego brodę. Na usprawiedliwienie sędziego - naprawdę ciężko było to zauważyć w ferworze walki...
Osadan szybko doszedł do siebie i w rundach od drugiej do czwartej znów mocno nacierał. Radomir niby kontrolował sytuację, lecz za bardzo oddawał inicjatywę. W piątym starciu Obruśniak zaczął wchodzić w tempo i kilka razy złapał przeciwnika na soczystą kontrę. Gdy wydawało się, że będzie już tylko lepiej, Słowak wrócił dobrą rundą szóstą. A potem siódmą, ósmą, dziewiątą... Po ostatnim gongu sędziowie punktowali niejednogłośnie, najważniejsze jednak, że wynik się zgadzał. Oficjalna punktacja 94:95, 93:96 i 96:94.
- Nie czuję się przegrany, czuję się skrzywdzony i chcę jak najszybciej rewanżu - powiedział po wszystkim Obruśniak.
Natomiast wywiady i otoczka po walce mega, prima sort. Tłumaczenie ze słowackiego na polski przez angielski a potem lansowanie się na gali lokalnego kacyka (to jego ostatnia kadencja na szczęście).
Co do wyniku, Obruśniak na boxrecu na amatorce ma bilans 11-21 czy jakoś tak.
Amatorski bilans na Boxrecu jest mylący, w większości nie uwzględnia wszystkich walk. Z tego co pamiętam Obruśniak miał udaną i wieloletnią amatorską karierę. Oczywiście na miarę lokalną. Tutaj dochodzimy do systemowej bolączki polskiego boksu. Jest nią ogólny brak. Brak trenerów wykraczających poza etap niedzielnej szkółki pięściarstwa. Brak trenerów od przygotowania fizycznego. Brak zawodników. Jeżeli już pojawi się jakiś talent, to albo z miejsca przechodzi na zawodowstwo, bo tam większa kasa, jak Nowicki i go tam szybko weryfikują, albo jest marnowany przez panów w stylu Raubo i spółki.
Jakimś rozwiązaniem byłoby ściągnięcie całego zespołu trenerskiego z Ukrainy, dopóki trwa tam wojna i można by to zrobić w miarę tanio. Łomaczenko, Gwozdyk i cała plejada wspaniałych ukraińskich zawodników nie wzięła się znikąd. Na razie tą drogą poszedł tylko Wasilewski, sprowadzając sobie Liczika. Tyle że coś takiego nigdy nie nastąpi. Raz, że by się wszystkie olimpijskie "leśne dziadki" i zawodowi działacze zesrali ze strachu, dwa, nawet nie byłoby komu negocjować, bo panowie działacze po rosyjski a tym bardziej ukraińsku to ani be, ani me.
Podsumowując - dopóki ten system nie rozłoży się całkowicie, to na polskich galach będą rządziły Obruśniaki i Kiwiory albo jakieś wykopaliska w stylu Wawrzyka czy Siwego. Plus dostojne wraki w rodzaju Wacha, Włodarczyka i wkraczającego już do tej kategorii Głowackiego. Z nieśmiertelnym Jackiewiczem na deser.
Po pierwsze ci na szczeblu centralnym systematycznie przeszkoliliby tych z poziomu lokalnego.
Po drugie finansowanie na poziomie lokalnym - dla trenerów, żeby sensowni nadający się do tego ludzie nie odpadli ze względów finansowych. Chyba już są takie rozwiązania, że trenerzy mają etat w wojsku.
Po trzecie dotacje zmniejszające koszt na poziomie zawodnika (częśćiowo może załatwia to pkt. 2, jeśli głównym kosztem zajęć jest wynagrodzenie trenera), żeby młodziaki mogły trenować za darmo, albo przynajmniej mieć darmowy miesiąc próbny i potem przedłużenie dla tych z potencjałem. Inaczej ci biedniejsi odpadną finansowo, a ci trochę bogatsi może wybiorą krav magę albo inne mma.
Po czwarte reaktywacja ligi.
To wszystko razem dałoby efekty.