JONAK PRZED TRYLOGIĄ Z ROBINSONEM: ZAWSZE KOCHAŁEM WALCZYĆ
W pierwszej walce zaboksowałem z różnych przyczyn bardzo źle. Drugie starcie było lepsze, ale też nie zrealizowałem tego, co bym chciał. Wystarczy, że w trzeciej walce zrealizuje to, co powinienem boksować. Dam sobie z tym radę. Jonak musi zrobić to, co robi najlepiej, i wtedy będzie sprawa jasna - przekonuje Damian Jonak (41-1-2 21 KO), który już 22 kwietnia podczas gali w Bytomiu zawalczy po raz trzeci z Andrew Robinsonem (26-5-2, 7 KO).
22 kwietnia, Bytom. Trylogia z Andrew Robinsonem. Jak idą przygotowania? Czy Twoje treningi różnią się od ubiegłorocznych przygotowań?
Treningi realizuję pomyślnie z trenerem Bartkiem, docieramy się. Idzie to w coraz lepszą stronę. I tak jak powiedziałem po walce, że gdybym zrealizował to, co przerabiałem z trenerem na treningach, to walkę bym skończył do czwartej rundy. Nie wstrzeliłem się w walkę, miałem trochę przerwy, poza tym jestem zawodnikiem, który potrzebuje dobrej rozgrzewki, więc mam nadzieję, że takie „pierdoły”, detale, które są dla mnie ważne, uda się przed walką jak najlepiej poukładać i wejdę do walki w stuprocentowej dyspozycji. Nie mając jednocześnie żadnej kontuzji – to będzie wtedy naprawdę dobrze. I będę pamiętał o tym, że jak Robinson będzie szczękę wypluwał to i tak go będę bił.
Czy już po tej drugiej walce czułeś w myślach, że będzie ta trzecia walka?
Wydawało mi się, że będzie to korzystne, tylko nie wiedziałem, czy Robinson się zgodzi i czy organizacyjnie uda się to poukładać. Prezydent Bytomia, który był na tej walce w Radomsku, a pierwotnie to starcie miało być właśnie w Bytomiu, zareagował bardzo szybko. Sam jest byłym zawodnikiem z boksu olimpijskiego, doświadczonym pięściarzem, boksował normalnie w lidze w Jastrzębiu z Tomaszem Adamkiem. Nie jest postacią anonimową, która się na boksie nie zna. Skończył przygodę bokserską wcześnie i poszedł w politykę, ale on toczył walki, gdy ta liga była na bardzo wysokim poziomie. Miał walki na bardzo fajnym poziomie z czołówką polskich zawodników, m.in. z mistrzem Europy Jackiem Bielskim. Nie możemy nawet porównywać tych pięściarzy, którzy walczą teraz u nas, do poziomu tamtej ligi. Prezydent Wołosz zna się na boksie, czuje boks i po takim werdykcie, który w jego opinii był kontrowersyjny, od razu stwierdził, że dobrze by było wyjaśnić tę sprawę do końca.
Jak to jest walczyć znowu z tym samym rywalem? Czy można takiego zawodnika zaskoczyć w ringu, jeśli w przeciągu trzech lat toczy się z nim trzeci pojedynek?
Na pewno nie chcę komentować swojej postawy z pierwszej walki, bo zaboksowałem z różnych przyczyn bardzo źle. Drugie starcie było lepsze, ale też nie zrealizowałem tego, co bym chciał. Wystarczy, że w trzeciej walce zrealizuje to, co powinienem boksować. Dam sobie z tym radę. Jonak musi zrobić to, co robi najlepiej, i wtedy będzie sprawa jasna. Wiadomo, że z wiekiem jest ciężko się wstrzelić w moment przygotowań, bo przygotowania mogą być wspaniałe, a walka wyjdzie fatalna. Albo może być odwrotnie. Wszystko zależy od tego, jaki jest ten dzień walki i jak on wygląda. Z mojego bardzo dużego doświadczenia wynika, że powinienem być konsekwentny w tym co robię i trzymać tę dyscyplinę sportową podczas walki. Jestem jednak także zawodnikiem, który daje się ponieść emocjom, lubię robić te emocje dla kibiców, więc mam nadzieję, że z mojej strony będzie chłodna głowa i założenia ustalone przez narożnik będą zrealizowane w ringu. I to mi wystarczy.
Boksowałeś na zawodostwie raz w swoim rodzinnym mieście, w Bytomiu – 22 września 2007 roku. Jak wspominałeś na konferencji, zawalczysz w symbolicznym dla siebie miejscu, które darzysz sentymentem.
Bytom jest miastem, w którym się wychowałem. Jest to miasto, w którym należę do Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność. Zaboksuję w nowej hali, w tym samym miejscu, bo jest to miejsce odnowione, do którego przyszedłem na pierwszy trening do trenerów Mariana Łagockiego i Marka Okreskowicza. To była hala stara, gdzie jeszcze grano tam dużo w koszykówkę, gdy była oglądana w Polsce. Ona pamiętała jeszcze ligę bokserską i te wszystkie czasy wysokiego poziomu boksu olimpijskiego w Polsce. Sentyment do tego miejsca jest ogromny. Tam się uczyłem tych kroczków. Był tam wtedy prezydent Wołosz, jako najlepszy zawodnik w klubie, który uczył mnie pierwszych kroków w boksie, udzielał wskazówek.
Obok hali chodziłem do szkoły. Wychowałem się na tamtych podwórkach, bo tam chodziłem do podstawówki i obok do szkoły średniej. Więc to jest boksowanie u siebie na dzielnicy, w której się wychowałem. Teraz mieszkam w rodzinnych stronach mojej żony, czyli w Tarnowskich Górach, ale Bytom i ta dzielnica jest mi bardzo bliska. Zawsze byłem lokalnym patriotą, zawsze Bytom promowałem. Mój tata przyjechał tam do pracę na kopalnię.
Gdy przed ostatnią walką robiliśmy dla TVP spot reklamowy, to realizowaliśmy go na kopalni. Pokazywałem chłopakom, że obok kopalni był taki hotel robotniczy, gdzie mój tata przyjechał do pracy i tam go odwiedzałem. Naprzeciwko tego hotelu była kamienica, gdzie w takim familoku w piwnicy wraz z moim przyjacielem, który mnie kształtował jako zawodnika w sportach walki, trenowaliśmy trzy razy w tygodniu. Bo ja trenowałem trzy razy w tygodniu w klubie oraz tyle samo razy schodziłem do piwnicy z super klimatem, gdzie były na ścianach plakaty z Bruce'em Lee, Van Dammem, Markiem Piotrowskim. Wszyscy tam ostro trenowaliśmy. To były takie najwspanialsze czasy prawdziwego sportu i miłości do boksu. Zawsze kochałem walczyć i to było podejście człowieka, który czerpał radość z małej salki i stawał się kimś, kto chciał dawać emocje kibicom. Gdy ja boksuję, to lubię się napieprzać w ringu, żeby dać ludziom emocje.
W tej piwnicy zrozumiałem, dlaczego pokochałem boks. Lubiłem walczyć, dawać emocje innym i oglądając kiedyś tę ligę bokserską marzyłem o tym, żeby mieć na Śląsku taką publiczność, która będzie mnie doceniać za te walki. Przyglądając się meczom podczas ligi widziałem reakcję kibiców i ta atmosfera była wspaniała. Każdemu zawodnikowi zawsze życzyłem jak najlepiej, żeby przeżywał takie emocje, bo tego się nie da kupić za żadne pieniądze. Dla mnie pracą jest to, żeby przygotować się w pełni do pojedynku. W tym jest dużo wyrzeczeń – brak czasu dla rodziny, brak czasu na swoje dodatkowe zajęcia oraz najgorsze, czyli robienie wagi, co jest udręką. Sama walka w ringu jest już jednak przyjemnością i nagrodą za tę ciężką pracę, którą my wykonujemy jako zawodnicy i możemy się tymi emocjami dzielić z kibicami. Chciałbym, żeby ludzie to rozumieli i doceniali, że my walczymy dla nich i to widowisko sportowe, które im dajemy, jest dla nich. Ten doping i emocje to jest coś wspaniałego.
To rzeczywiście prawda i Ty tych wojen ma za sobą naprawdę wiele. Masz za sobą duże grono kibiców, którzy bardzo chętnie przychodzą na Twoje walki. Potrafisz zebrać sponsorów, pomóc organizatorom. Czy nie uważasz, że Twoje długie przerwy od walk trochę Tobie szkodzą? Teraz od ostatniej walki mija tylko kilka miesięcy, ale wcześniej było 2,5 roku przerwy. Dlaczego?
Ta przerwa w 2015 roku była dlatego, że obraziłem się na boks. Z racji złego oddziaływania złych ludzi z Polski, pana Pinokio, który złożył złe oświadczenia na mój temat. Obraziłem się na boks. Marzyłem o karierze w USA, każdy mi mówił, że powinienem walczyć o wielkie pasy, bo jestem tak wysoko w rankingach i nie udało się nigdy do tych walk doprowadzić. Tam były zawsze jakieś dziwne sytuacje. W 2014 r. wziąłem sprawy w swoje ręce i poleciałem do USA i powiedziałem sobie, że sam sobie taki kontrakt spróbuję załatwić. Kontrakt załatwiłem, ale dalsza historia jest znana. Źli ludzie z Polski mi przeszkodzili. Później miałem sprawę w sądzie, którą wygrałem, ale to trwało bardzo długo. Miałem rację, wygrałem sprawę w sądzie i byłem wtedy wolnym zawodnikiem.
Z drugiej strony było mi przykro, byłem obrażony na boks i po prostu nie chciałem boksować już w ogóle. Miałem trochę pracy pozasportowej, ale później mój przyjaciel Tomek Fisior, który zawsze wierzył we mnie i mnie wspierał, zaszczepił we mnie tego bakcyla bokserskiego. Zabrał mnie na obóz do Tajlandii, żeby u Przemka Salety potrenować i poczuć klimat sportów walki. Tomek mnie zna od dziecka i wie, że ja zawsze lubiłem ten klimat walki, a w Tajlandii tych prawdziwych fighterów jest bardzo dużo. Tam potrenowaliśmy i tam złapałem ponownie chęć do bokserskiego pracy, pasję do walki. Mateusz Borek w tym czasie zaproponował mi pojedynek powrotny i stwierdziłem, że zaboksuję jeszcze raz.
Później po tej pierwszej walce z Robinsonem ten rewanż miał być dużo szybciej. Dołożyłem starań, żeby zorganizować ten pojedynek, miałem miasto oraz sponsorów, ale przyszedł COVID-19, przeciągała się kontuzja, bo nie była od razu zaleczona. Boksowałem z połamaną ręką, miałem dwie śruby. Kontuzja się pogłębiła, więc to leczenie trwało długo. Potem uprzykrzała pandemia koronawirusa, inne plany miał również Robinson. I właśnie dlatego ta przerwa trwała tak długo.
Uważam, że swoją prawdziwą, sportową karierę zakończyłem po tym nieudanym wyjeździe do USA. Czyli po tym krzywdzącym okresie, kiedy polscy promotorzy mnie skrzywdzili i wtedy ten prawdziwy sport oraz te marzenia prysły. Zrozumiałem, że nie będę już na tym poziomie, na którym chciałbym być. Teraz walczę, żeby dawać emocje kibicom, boksuję dla ludzi, żeby moje walki się podobały komuś. Lubię po prostu to robić, lubię się bić, bo robię to od dziecka. Sprawia mi to przyjemność. Jeśli jest kilkaset lub nawet kilkadziesiąt tysięcy kibiców na hali i oni ci mocno kibicują, to jest to naprawdę nie do kupienia za żadne pieniądze.
Wspomniałeś o tym, że byłeś wysoko w rankingach kilka lat temu. Ale tak naprawdę jeśli wygrasz z Robisonem i zawalczysz w kolejnym starciu o jeden z mniejszych rangą pasów, to po zwycięstwie wylądujesz w rankingach światowych, otrzymasz prawa pretendenta i będziesz mógł otrzymać naprawdę duże propozycje. Zaraz to Ty możesz być w tych rankingach.
Oczywiście, że biorę to pod uwagę z tego względu, że współpracuję z Mariuszem Grabowskim, którego cenię jako promotora, bo jest bardzo w porządku w stosunku do organizowania imprez, przy których ja również pracuję i moja współpraca z nim zawsze układa się jak najlepiej. Pomaga przy różnych sprawach również Mateusz Borek, bo np. on tę walkę wymyślił. Najbliżej działam z Mariuszem Krawczyńskim z grupy Queensberry Polska, który współpracuje z Frankiem Warrenem. Jeśli będę miał zdrowie, obędzie się bez kontuzji i moją najbliższą walkę wygram, to będziemy myśleli, żeby coś większego zorganizować. Boks to jest walka w ringu, ale wszystko poza ringiem jest polityką. Mamy mocnego polityka Franka Warrena, który jest z nami i jest promotorem najlepszego zawodnika wagi ciężkiej Tysona Fury'ego, więc mamy mocne plecy. Wszystko może się zdarzyć. Ja o tym nie myślę. Jak się to spełni, to będzie fajnie, jeśli nie – nic się nie stanie.
W ostatniej walce było co oglądać. Gdyby tylko kondycja była ciut lepsza.