FURY I WHYTE WSPOMINAJĄ SPARINGI - I ZUPEŁNIE INACZEJ JE ZAPAMIĘTALI
Prawdziwe legendy narosły o sparingach Tysona Fury'ego (31-0-1, 22 KO) z Dillianem Whyte'em (28-2, 19 KO) sprzed lat. Teraz spotkają się już w "dziesiątkach" i udowodnią nawzajem, który rzeczywiście jest lepszy.
Zakontraktowany na 23 kwietnia na stadionie Wembley pojedynek będzie dla "Króla Cyganów" drugą obroną pasa WBC wagi ciężkiej. Whyte przystąpi do niego z pozycji obowiązkowego challengera. Ale panowie dobrze się znają. Fury dwa razy zapraszał rodaka na swój obóz - najpierw przed konfrontacją z najgroźniejszym taksówkarzem świata, Martinem Roganem, a potem przed niedoszłą ostatecznie walką z Davidem Haye'em.
Jak wyglądały tamte treningi? Obie strony wspominają sparingi zupełnie inaczej. Ktoś więc chyba ma słabą pamięć...
- Jego ówczesny trener chciał, żeby on na mnie ostro poszedł i mnie stłamsił. Bo Fury miał wywierać podobny pressing na Haye'u. Bardzo był tego dnia sfrustrowany, ponieważ wchodził mi na kontrę i nawet go powaliłem. Mało tego, przewróciłem go tego dnia dwa razy. Sfrustrowany Fury szlochał podczas treningu. Wtedy jego trener krzyknął "Jeśli będziesz walczył w ten sposób, to Haye cię znokautuje"! i kazał mu kontynuować nasz sparing - wspominał kilkanaście miesięcy temu Whyte. Dziś Fury przedstawia swoją, zupełnie inną wersję.
- Sparowaliśmy wiele razy. I za każdym razem Whyte był dla mnie niczym chodzący worek treningowy. Był zupełnie bezbronny. Pewnego dnia musieliśmy przerwać i zamiast mnie sparować z nim zaczął mój kuzyn Hughie. Miał wtedy jakieś osiemnaście lat, a nawet on go wtedy lał. Te wszystkie jego historyjki, jakoby miał mnie przewrócić dwadzieścia pięć razy, to jakieś bzdury, nikt przecież w to nie wierzy - ripostuje Fury. Ale i Whyte ma swoją odpowiedź...
- Przecież on tak naprawdę nazywa się Luke Fury. Potem zmienił imię na Tyson. Jak można wierzyć komuś, kto nie używa swojego prawdziwego imienia?