POBOKSOWANE #18: TERENCE'A CRAWFORDA WALKA Z CZASEM
Kilkanaście godzin dzieli nas od hitowego pojedynku Terence'a Crawforda (37-0, 28 KO) z Shawnem Porterem (31-3-1, 17 KO), my zaś zapraszamy na analizę walki, opracowaną przez Kacpra Bartosiaka w kolejnym cyklu "Poboksowanych".
POBOKSOWANE #18: TERENCE'A CRAWFORDA WALKA Z CZASEM
W nocy z soboty na niedzielę Terence Crawford (37-0, 28 KO) wreszcie będzie mógł podsumować mistrzowską kadencję w kategorii półśredniej starciem z godnym przeciwnikiem. Spotkanie z Shawnem Porterem (31-3-1, 17 KO) może dać początek nowemu rozdziałowi w karierze niepokonanego czempiona trzech kategorii wagowych, który mimo 34 lat na karku wciąż zdaje się wierzyć, że najlepsze dopiero przed nim.
W środowisku pełnym dziwnie prowadzonych karier droga obrana przez Crawforda i tak się wyróżnia. Był taki moment, że "Bud" wyglądał na kolejną wielką gwiazdę amerykańskiego boksu, która może rozdawać karty w erze post-mayweatherowej. Po raz pierwszy można było o nim usłyszeć w marcu 2013 roku, gdy jako raczkujący prospekt (19-0, 15 KO) zdecydował się na walkę z Breidisem Prescottem (26-4, 20 KO). Wyzwanie przyjął z zaledwie kilkudniowym wyprzedzeniem i po raz pierwszy miał wtedy w ogóle walczyć na dystansie dziesięciu rund.
POBOKSOWANE #17: RIP POLSKA WAGA CIĘŻKA (1996-2021)? >>>
Kolumbijczyk miał tego dnia rywalizować o tytuł mistrza świata WBA z zapomnianym już nieco Chabibem Ałłachwierdijewem (18-0, 8 KO), który ostatecznie wypadł z powodu kontuzji. Crawford wskoczył do co-main eventu na własne życzenie i z ogromną łatwością wyboksował bardziej doświadczonego (i cięższego w dniu walki o 3,5 kg) rywala. Walkę pokazano w kultowym cyklu "HBO After Dark", ale co ciekawe publiczność wcale nie zareagowała przesadnym entuzjazmem na ten pokaz boksu.
To był pierwszy sygnał, który mógł zwiastować kłopoty z promowaniem tak uzdolnionego zawodnika. W kolejnych miesiącach „Bud” wygrał dwie kolejne walki i wreszcie jako obowiązkowy pretendent dostał szansę, by stanąć do pojedynku o tytuł. Starcie z Rickym Burnsem (36-2-1) było wyrównane tylko do pewnego momentu. Pięć ostatnich rund to popis dominacji Amerykanina (116-30 w celnych ciosach), który w Glasgow nie zostawił żadnych wątpliwości i pewnie wygrał na punkty.
Niecałe cztery miesiące później Bob Arum zorganizował wielką walkę w domu Crawforda. Wcześniej miasto Omaha w stanie Nebraska walkę o tytuł widziało tylko raz - w 1972 roku, gdy Joe Frazier pobił Rona Standera. Rywal wydawał się intrygujący - Yuriorkis Gamboa (23-0, 16 KO) jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej był numerem dwa magazynu "The Ring" w kategorii junior lekkiej. W limicie 135 funtów był jednak zawodnikiem niesprawdzonym i „Bud” w pełni to wykorzystał.
Chwiejny dominator?
Pojedynek nie był jednak wolny od zwrotów akcji. W pierwszych minutach Gamboa wykorzystywał przewagę szybkości i był co najmniej równorzędnym rywalem. W piątej rundzie firmowy cios z prawej ręki w końcu rzucił Kubańczyka na deski i sprawił, że szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na korzyść gospodarza. Ósma runda to kolejne liczenie, ale w dziewiątej ranny Gamboa na moment podłączył Crawforda. Faworyt przetrwał kryzys i po chwili sam wygrał przed czasem, ale tych kilka sekund z dziewiątej rundy wypominano mu wiele razy w kolejnych latach.
„Bud” podsumował 2014 rok wygraną na punkty z Raymundo Beltranem (29-6-1) - numerem jeden "The Ring" w kategorii lekkiej. Za sprawą tego triumfu zgarnął kolejne trofeum - prestiżowy pas przyznawany przez „Biblię Boksu”. Inną pozytywną konsekwencją takiego obrotu spraw była także wygrana w plebiscytach na "Pięściarza Roku" organizowanych przez ESPN i BWAA (Boxing Writers Association of America).
Po wszystkim Crawford ogłosił, że rozpoczyna podbój kategorii superlekkiej. Pięściarski geniusz miał jednak spory problem - wciąż nie budził wielkich emocji wśród masowej widowni. Na antenie HBO jego starcie z Beltranem obejrzało średnio 836 tysięcy widzów - to mniej niż... co-main event Gradovicha z Velezem (865 tysięcy). Bob Arum doskonale wiedział, że ma w stajni prawdziwy diament, ale nie bardzo miał pomysł jak zainteresować nim odbiorców innych niż bokserscy puryści.
Terence powoli zaczynał więcej mówić. Przed starciem z Thomasem Dulorme (22-1) zapowiadał spektakularną formę i słowa dotrzymał, choć w pierwszych rundach miał kłopoty z agresywnym przeciwnikiem. Ostatecznie przełamał go w szóstym starciu, a wszyscy trzej sędziowie punktowi widzieli do tego momentu niezwykle wyrównany pojedynek (u dwóch Bud prowadził 48:47, u trzeciego w takim samym stosunku przegrywał). Ponad milion widzów na HBO raczej nie mogło żałować uwagi poświęconej na takie wydarzenie.
Nieudane otwarcie w Pay-Per-View
Kolejni rywale - Dierry Jean (29-1) i Henry Lundy (26-5-1) - w żaden sposób nie sprawdzili Crawforda. W lipcu 2016 roku miał to zmienić Wiktor Postoł (28-0) - mistrz świata organizacji WBC, który mógł się wówczas pochwalić identycznym rekordem jak Amerykanin. Pierwsza unifikacja w karierze Buda była zarazem debiutem w systemie Pay-Per-View i szansą na zdobycie pasa "The Ring" w kolejnej kategorii.
Sama walka była ciekawym zestawieniem stylowym dwóch znakomitych strategów, w którym Crawford reagował szybciej i bił celniej. Po wszystkim Postoł wziął porażkę na klatę i przyznał, że rywal jest wielkim mistrzem. Niestety z biznesowego punktu widzenia całe przedsięwzięcie zakończyło się spektakularną klapą. Pakiety Pay-Per-View wykupiło mniej niż 100 tysięcy odbiorców (niektóre źródła mówią o zaledwie 50 tysiącach), a tydzień później walkę na otwartej antenie obejrzało tylko 378 tysięcy widzów.
W międzyczasie grupa Top Rank przeniosła się do ESPN, a Crawford po dwóch kolejnych zwycięstwach spotkał się z Juliusem Indongo (22-0) - posiadaczem tytułów federacji WBA i IBF. Pełna unifikacja miała wyłonić pierwszego niekwestionowanego mistrza w boksie od dwunastu lat. Spotkanie niepokonanych czempionów miało wyjątkowo jednostronny przebieg i zostało przerwane już w trzeciej rundzie, gdy Nigeryjczyk zwijał się z bólu po ciosach na korpus. - Uderzył mnie tak mocno, że straciłem rozum - podsumował obrazowo Indongo.
W otwartej antenie walkę obejrzało prawie milion widzów. Po wszystkim Crawford uśmiechał się w kierunku Mickeya Garcii, ale znowu nie udało mu się zorganizować walki z rywalem o znanym nazwisku. Wcześniej w podobnych okolicznościach rozminęły się jego drogi z Mannym Pacquiao, choć przez kilka lat obaj mieli przecież tego samego promotora, a rzucenie Filipińczyka "na pożarcie" wydawało się znakomitą strategią z punktu widzenia budowania rozpoznawalności Amerykanina.
Jak na ironię Crawford zdecydował się na przejście do kategorii półśredniej dopiero po pełnej unifikacji. Rzucił wówczas wyzwanie Jeffowi Hornowi (18-0-1) - temu samemu, który kilka miesięcy wcześniej pokonał „Pacmana” w kontrowersyjnych okolicznościach. Australijczyk był w ringu dużo większy od „Buda”, ale wcale nie silniejszy. Metodyczny boks pięściarza z Nebraski pomógł mu zgarnąć wszystkie rundy na kartach sędziów, a jednostronne bicie w końcu znalazło finał w dziewiątej rundzie.
Arum znów nie mógł nachwalić się podopiecznego i tym razem porównywał go do Sugara Raya Leonarda. Przenosiny do kategorii półśredniej wiązały się jednak z dołączeniem do stolika, w którym najlepsze karty miał Al Haymon - człowiek stojący za projektem PBC (Premier Boxing Champions). W tych realiach szybko okazało się, że Crawford nadal niespecjalnie może liczyć na naprawdę wielkie walki, które i tak uciekały mu przez większą część kariery.
Najpierw odprawił Jose Benavideza (27-0), a nokaut w dwunastej rundzie był finałem głośnego konfliktu i bójki podczas ceremonii ważenia. Potem szybko złamał Amira Khana (33-4), który niespecjalnie chciał w ringu ryzykować i zrezygnował przy pierwszej możliwej okazji. Kolejny sprawdzian na PPV rozczarował - pojedynek nie sprzedał nawet 200 tysięcy pakietów.
Emocji dostarczyła dopiero walka z Egidijusem Kavaliauskasem (21-0-1) - obowiązkowym pretendentem. Do starcia doszło w grudniu 2019 roku. Na początku Crawford powinien być nawet liczony, ale przetrwał kryzys i kolejny raz potrafił zatopić przeciwnika na głębokich wodach - jak zresztą przystało na wielkiego mistrza. Wcześniej Top Rank próbował skusić Danny'ego Garcię, ale oferta gwarantowanych 3 milionów dolarów i znaczącego udziału w zyskach z PPV nie doczekała się odzewu.
Po złej stronie ulicy?
Mijały kolejne miesiące, a sytuacja się nie zmieniała. Marketingowa machina PBC tymczasem szła coraz dalej w sianiu propagandy. Nie brakowało grafik i dyskusji, w których mistrz WBO... w ogóle nie był wyróżniany - tak jakby w ogóle się w boksie nie liczył. To mniej więcej wtedy pojawiła się narracja o "niewłaściwej stronie ulicy", na której miał znaleźć się Crawford decydując się na kontynuację współpracy z Arumem.
Znakomity Amerykanin na kolejną walkę czekał prawie rok, co należy uznać za bokserski kryminał. Kell Brook (39-2) był jednak cieniem dawnego mistrza. Do wagi półśredniej wrócił po ponad 3 latach przerwy. Nie wierzył w niego nikt - nawet Eddie Hearn, który rzadko rezygnuje z dużych pieniędzy. Brytyjczyk zaczął odważnie, ale już w czwartej rundzie został przełamany, a wszyscy kolejny raz zaczęli debatować nad potencjalnym starciem Crawforda z Errolem Spencem (27-0, 21 KO) - mistrzem federacji WBC i IBF.
W międzyczasie organizacja WBO zdecydowała się na ciekawe posunięcie. Firma - której skrót przez wiele lat rozwijano złośliwie najpierw jako "Warren Boxing Organization", a potem "Whatever Bob Orders" - nieoczekiwanie wyznaczyła w roli obowiązkowego pretendenta Shawna Portera (31-3-1, 17 KO). Jedna z gwiazdek PBC specjalnie na to nie zasłużyła - "Showtime" dopiero co boksował o tytuły Spence'a, w pierwszej walce po porażce odprawił Sebastiana Formellę (22-0), zyskując regionalny pasek WBC i biorąc udział w eliminatorze IBF.
Nagle okazało się jednak, że spotkanie Crawforda z Porterem... wszystkim jest na rękę. "Bud" wreszcie zyskał godnego partnera do tańca, którego "The Ring" wciąż klasyfikuje w TOP 5 kategorii półśredniej. Shawn z kolei może spróbować czegoś nowego, bo mierzył się już z wszystkimi gwiazdami PBC w swojej wadze. Pojedynek będzie także ostatnią walką Crawforda w ramach kontraktu z Top Rank, a ewentualna wygrana może otworzyć wiele nowych drzwi i pomóc w przenosinach na właściwą stronę ulicy - jeśli takowa oczywiście istnieje…
Kto kogo?
Sobotnie zestawienie ma co najmniej kilka ciekawych aspektów. Po pierwsze - obaj są równolatkami i niedawno obchodzili 34. urodziny. Debiutowali zresztą w niewielkich odstępach w 2008 roku. Po drugie - obaj wyjdą do ringu po najdłuższych przerwach w karierze. U Crawforda to nieco ponad 12 miesięcy, u Portera aż ponad 15. Po trzecie - "Bud" może się pochwalić znakomitą serią ośmiu zwycięstw przed czasem z rzędu, a Shawn jeszcze nigdy nie został zastopowany.
Obaj Amerykanie doskonale znają smak walk o najwyższą stawkę. Aż 11 z 14 ostatnich rywali Portera to mistrzowie świata (byli, obecni lub przyszli). Crawford z kolei przystąpi do sobotniej walki z kapitalną serią 15-0 (12 KO) w mistrzowskich pojedynkach, a na najwyższym poziomie sprawdza się nieprzerwanie od marca 2014 roku.
Układ stylów również zapowiada się co najmniej intrygująco - "Showtime" to znakomicie naoliwiony czołg, który cały czas napiera i nierzadko sięga także po nie do końca przepisowe sztuczki. "Bud" to z kolei być może wciąż najlepszy "switcher" w całej branży (Jaron Ennis pewnie już ma inne zdanie), który potrafi nokautować z pozycji normalnej, jak i boksując jako mańkut. W Polsce walkę Crawford kontra Porter pokaże TVP Sport - transmisja gali od 3:00.
Kto będzie faworytem? W panelu "The Ring" nie ma nawet śladu zawahania - komplet ekspertów typuje 20-0 na rzecz Crawforda. Najczęściej powracające typy zakładają późne przerwanie lub wygraną na punkty. Bez względu na to, jak będzie wyglądał ten pojedynek, wreszcie wygrają kibice. Być może to pierwsza zapowiedź porozumienia ponad podziałami, które sprawi, że najlepsi pięściarze kategorii półśredniej będą się spotykać częściej niż do tej pory.
Wynik Pay-Per-View też będzie istotny, ale... bez przesady. Crawford i tak nie stanie się już gwiazdą mainstreamu na miarę swojego wielkiego talentu, ale nie powinno mu to przeszkodzić w ugruntowaniu statusu jednej z największych gwiazd amerykańskiego boksu XXI wieku. Patrząc na jego całą karierę, nie sposób nie dostrzec pewnych uderzających podobieństw z Andre Wardem (32-0, 16 KO) - innym geniuszem, który z wielu względów także nie został gwiazdą PPV.
KACPER BARTOSIAK
oby.
Na przestrzeni lat tyle swietnych zestawien przeszlo kolo nosa kibicow lub zostalo rozegranych duzo za pozno. Sytuacje w ostatnich latach poprawil Hearn, ktory ma baze dobrych zawodnikow i potrafi wspolpracowac z kazdym innym promotorem - byc moze po kilku wspolpracach z nim Arum zrozumial, ze nie ma cos sie ciskac na noze z Haymonem i po prostu zaczac robic pieniadze wspolnie idac na kompromis - mam nadzieje, ze tak jest. Oczywiscie w spory maja tez telewizje, ale po odejsciu HBO, ktore rywalizowalo niemalze tylko z Showtime, pojawieniu sie DAZN i zainteresowaniu ze strony ESPN i tak wyglada to o wiele lepiej.
Bylbym zapomnial jeszcze o TVP; Kurski jak kazdy facet uwielbia piekne kobiety (cytujac mojego brata "kurwa w tym tvp jak byla propaganda tak jest ale za tego ciecia przynajmniej kilka zdrowych prezenterek a nie same stare baby") - wiec zapewne prezes oglada przerwy miedzy rundami :D