ZAPOMNIANY MISTRZ: JACK 'KID' BERG
Wspaniały pięściarz i wielki czempion dywizji lekkopółśredniej Jack "Kid" Berg (157-26-9, 61 KO), naprawdę nazywał się Judah Bergman i urodził się w rosyjskiej Odessie 28 czerwca 1909 roku w rodzinie ortodoksyjnych Żydów. Niedługo później ojciec Jacka zdecydował się na emigrację i tak los rzucił ich do Londynu. Już jako młody chłopiec, Jack przyszły postrach ringów, przejawiał nie lada zainteresowanie do ulicznych bójek z rówieśnikami. Zawodowo zaczął walczyć, mając czternaście lat, a na jego spodenkach zawsze widniała wyhaftowana gwiazda Dawida. Jeżeli chodzi o ścisłość, to "Kid" w przeciwieństwie do swojego ojca Rabina, nie był przesadnie religijny, jednak ten charakterystyczny znak pozwalał mu na przyciągnięcie na swoje walki rzesze londyńskich Żydów, których wówczas, tak jak i dzisiaj było tam bardzo wielu.
Młody pięściarz, którego niezwykle agresywny i widowiskowy styl walki szybko pokochali miłośnicy szlachetnej sztuki samoobrony, nigdy nie rozczarowywał publiczności. W nagrodę zaczęto nazywać go wiele mówiącymi przydomkami: "Huraganem", lub "Wiatrakiem" z Whitechapel. Jack występował wtedy w jednym z londyńskich klubów zwanym Premier Land mieszczącym się przy ulicy Back Church Lane w dzielnicy Whitechapel, gdzie stoczył swoje pierwsze 38 pojedynków, z których wygrał 33, 3 przegrał i 2 zremisował. Następnie postanowił spróbować szczęścia w Ameryce i wyruszył za ocean.
Jednym z jego największych zagranicznych zwycięstw w karierze było pokonanie świetnego Tony’ego Canzoneri (137-24-10, 44 KO). 17 stycznia 1930 roku na ringu w Madison Square Garden "Huragan z Whitechapel" po 10 doskonałych rundach zwyciężył Nowojorczyka nie jednogłośnie na punkty. Miesiąc później, dzięki obrotnemu menadżerowi Joe Jacobsowi, który opiekował się także m.in. królem wszechwag Maxem Schmelingiem (56-10-4, 39 KO), Berg dostąpił szansy na zdobycie mistrzostwa świata wagi lekkopółśredniej i w pełni ją wykorzystał. 18 lutego w swoim rodzinnym Londynie znokautował w 10 odsłonie Mushy Callahana (49-15-3, 22 KO). Zaraz po zakończeniu tej zaciekłej bitwy okazało się, że praktycznie od samego początku świeżo upieczony czempion walczył ze złamaną prawą ręką, którą straszliwie opuchniętą wydobyto dopiero po rozcięciu rękawicy. Co ciekawe, urodzony w Nowym Jorku Mushy także był Żydem, a jego prawdziwe personalia to Vincent Morris Scheer. Po prostu nowe nazwisko Callahan było ukłonem w stronę niezwykle licznej, kochającej boks (i wykupującej mnóstwo biletów), populacji amerykańskich Irlandczyków.
24 kwietnia 1931 roku na wypełnionym po brzegi stadionie w Chicago doszło do rewanżu z żądnym odwetu Canzonerim. Tym razem role się odwróciły i nieoczekiwanie piastujący wtedy tytuł mistrza świata wagi lekkiej Amerykanin zdemolował króla dywizji lekko półśredniej w niespełna trzy rundy. Mimo tej bolesnej porażki Brytyjczyk nadal pozostawał w ścisłej światowej czołówce. W sumie w Ameryce stoczył 76 walk, z których na swoją korzyść rozstrzygnął aż 64. Warto wspomnieć, że współodpowiedzialnym za jego sukcesy był jeden z najlepszych trenerów tamtych lat nowojorczyk Ray Arcel, który w latach 1930-1940 miał pod swoimi skrzydłami wielu utalentowanych mistrzów.
Opisując ringowe przygody Berga, nie można pominąć jego potyczek z inną gwiazdą tamtych lat, niesamowitym Kubańczykiem Kidem Chocolate (136-10-6, 51 KO). Ich pierwsza konfrontacja miała miejsce 7 sierpnia 1930 roku na brooklyńskim stadionie Polo Grounds w Nowym Jorku. Wyrównana batalia potrwała pełen zaplanowany na dziesięć rund dystans, a po ostatnim gongu sędziowie opowiedzieli się za będącym u szczytu formy "Wiatrakiem z Whitechapel". Dzięki temu zwycięstwu Jack został pierwszym zawodnikiem, który pokonał błyskotliwego i niepokonanego wówczas w 56 walkach czempiona z Hawany. Dwa lata później 18 lipca 1932 roku w Madison Square Garden spotkali się ponownie i ponownie triumfował Berg, będąc lepszym tym razem na dystansie 15 rund. Za ten występ Jack zarobił niebotyczną sumę 66 tysięcy dolarów, która pozwoliła mu wieść dostatnie życie do końca swoich dni. Mniej szczęścia miał jego wielki rywal. Chocolate znany był z zamiłowania do hucznych imprez i wystawnego trybu życia. Bardzo szybko stracił zarobioną w ringu fortunę i umierał w biedzie, cierpiąc na syfilis.
Jack "Kid" Berg oficjalnie pożegnał się z ringiem w 1939 roku po cennym punktowym zwycięstwie nad przyszłym królem wagi junior półśredniej wojowniczym Tippy Larkinem (131-13-1, 57 KO). Gdy na świecie rozgorzała druga wojna światowa dzielny bokser, ani myślał przyglądać się z boku. Szybko wrócił do Anglii i wstąpił do RAF-u, gdzie odbył całą służbę. W międzyczasie jednak znowu założył rękawice bokserskie i stoczył ponad 20 pojedynków. Ostatnim jego występem było znokautowanie słabiutkiego Johnny’ego MacDonalda (3-8-1, 2 KO) 19 maja 1945 roku.
Gdy tylko zapanował pokój, Berg poszedł w ślady innych pięściarzy tamtych lat i został kaskaderem w filmach, a także otworzył świetnie prosperującą restaurację w Londynie. W międzyczasie komentował również walki bokserskie dla radia i występował podczas wielkich gal w roli spikera. Zmarł 22 kwietnia 1991 roku mając 81 lat. W 1994 roku Jack "Kid" Berg w dowód zasług został włączony do Międzynarodowej Galerii Sław Boksu.
Tego wielkiego ringowego wojownika trafnie scharakteryzował jego długoletni sparing partner i przyjaciel Moe Moss (98-49-27, 32 KO): „Dawno temu odkryłem, że Kid Berg ma dwa różne wcielenia. W życiu prywatnym to przemiły człowiek i urodzony żartowniś. Natomiast w ringu to całkiem inna osoba. Nigdy się nie uśmiecha, nie wypowiada nawet słowa. Do każdego treningu podchodzi śmiertelnie poważnie, a każdą walkę traktuje, jakby chodziło o jego życie”.
Spoczywaj w pokoju Mistrzu.
WOJCIECH CZUBA
Już w szkole średniej grałem w to z dość bliskim kolegą, który mieszkał kilka bloków dalej i dotychczas nie graliśmy. Zdarzyło się tak, że wpuścił 10 goli i trzeba było... no, wiadomo. Tymczasem on odmówił. Nie i już. Pamiętam to do dziś i ten koleś pozostał w moich oczach zwykłą ciotą, czułem do niego pogardę, gdyż z biegiem lat nie odkupił swojego zachowania, a tylko udowodnił później, że naprawdę nią jest. To nie było pojedyncze zachowanie. To był przejaw charakteru.
Dlaczego o tym piszę na forum o boksie? Ponieważ tydzień temu w analogicznej sytuacji powinien z niego zniknąć z podkulonym ogonem pewien psychopatol. Tymczasem ten człowiek bez twarzy nie dość, że tego nie zrobił, to jeszcze ma czelność nadal pouczać innych z pozycji buca, który pozjadał wszystkie rozumy ani jednego nie zostawiając sobie. Nie wiem jaką bezhonorową pizdą trzeba być, by praktykować takie zachowania. Nie wiem jakim kiepem trzeba być, by z z kims tak bardzo pozbawionym zdolności honorowej wchodzic w jakiekolwiek interakcje, a takie niestety są. Nie wiem w którą stronę zmierza świat. Wiem tylko, że mi się to nie podoba.