BZDURA! POBITY HATTON WYGRAŁ WALKĘ
Wielki Ricky Hatton brał sprawy w swoje ręce. Ale dziś Campbell Hatton (4-0) został tak wyciągnięty za uszy, że sędzia Marcus McDonnell powinien chyba zostać zmuszony do zmiany zawodu. Okradzionym okazał się Sonni Martinez (2-5).
Syn legendy zaczął jak jego wielki ojciec, szukając haków na korpus, ale w połowie rundy nadział się na prawy podbródek. Pół minuty przed końcem kolejny prawy podbródkowy Martineza zachwiał reprezentantem gospodarzy. Po przerwie Hatton szedł jak czołg i bił gdzie popadnie, tylko że wszystkie te ciosy albo pruły powietrze, albo lądowały na gardzie. Ojciec potrafił ranić nawet przez blok, niestety jego potomek nie odziedziczył siły ciosu.
W trzeciej rundzie Hiszpan łapał 20-latka na kontrę przy każdej próbie skrócenia dystansu. Robił co chciał i widzieli to wszyscy poza śmiesznym ringowym, który jednocześnie punktował ten pojedynek. W czwartym starciu rozgorzała fajna wojna i naprawdę się to dobrze oglądało. Młody Hatton nie wytrzymał jednak tempa i od drugiej połowy piątej odsłony Martinez znów kontrolował pojedynek. Gdy zabrzmiał ostatni gong wszystko wydawało się oczywiste, lecz wtedy zadziałał Marcus McDonnell, który wypunktował 58:57 na korzyść Anglika.
Zaczął więc konkurować NIE z innymi wszystkimi sztukami walk lecz z wszystkim tym, co ciekawe na ekranie.
Najpierw poległ z grami, potem z Netflixem...
A wszystko przez tą Xujnię z galami, gdzie walki to jakieś chamskie ustawki i generalnie brak prawdziwych emocji. Walka 50:50 to dziś rzadkość, a jedna taka nie ustawia gali.
Boks się kończy, stare pryki też, stare pryki nie kumają, że oferują nudę.
Bye!