POBITY HOLYFIELD PRZYNAJMNIEJ DOBRZE ZAROBIŁ NA EMERYTURĘ
Widok bitego Evandera Holyfielda był bardzo przykry. Ale czy jest jakiś plus z tego bolesnego powrotu dla 59-letniej legendy? Są ich miliony.
Cały czas napływały do nas sprzeczne informacje odnośnie usankcjonowania tej walki jako oficjalnej. Jeszcze kilkadziesiąt godzin przed galą w Hollywood informowano, iż wynik potyczki zostanie wpisany do rekordów Holyfielda i Vitora Belforta (2-0 1-0, 1 KO). Ostatecznie jednak (chyba...) walka została uznana za towarzyską i pokazową.
Duma Holyfielda ucierpiała, ale widocznie nie na tyle, by dalej nie rzucać wyzwania Mike'owi Tysonowi. Jedyny w historii czterokrotny mistrz świata wagi ciężkiej dostał lanie w 109 sekund od zawodnika MMA, wciąż jednak rwie się do potyczki z "Żelaznym"...
Jaki więc jest plus tej całej sytuacji? Otóż Holyfield, który dorobił się wielu nieślubnych dzieci, stracił przez alimenty większość swojego dobytku. A teraz zarobił na godziwą emeryturę. Za sobotnią walkę dostanie ponad pięć milionów dolarów. Po podliczeniu wszystkich zysków jego gaża może wzrosnąć nawet do sześciu "baniek". Nieźle jak na niecałe dwie minuty roboty! I oby te pieniądze starczyły wojownikowi z Atlanty do końca życia i żeby nie musiał już nigdy wracać na ring...
- Nie byłem zraniony, sędzia popełnił błąd - żalił się po porażce z Belfortem dawny champion.