ZAPOMNIANE BITWY: SHANE MOSLEY vs ANTONIO MARGARITO
Dziś w cyklu "Zapomniane bitwy" Wojciecha Czuby legendarny wyrok sprawiedliwości z 2009 roku, czyli pojedynek Shane Mosley vs Antonio Margarito.
Z pewnością walkami, do których chętnie wracamy i które darzymy szczególnym sentymentem są te, w których nasz ulubieniec skazywany przez wszystkich na porażkę i wydawałoby się nie mający najmniejszych szans, niespodziewanie odnosi spektakularny triumf. Shane Mosley (45-5, 38 KO) to prawdziwa legenda i bez wątpienia jeden z najlepszych mistrzów pięści ostatniego ćwierćwiecza. Jednak 24 stycznia 2009 roku, kiedy 37-letni „Sugar” wchodził do ringu w Staples Center w Los Angeles praktycznie wszyscy spodziewali się, że zostanie tam brutalnie zbity, znokautowany i odesłany na emeryturę. Co innego mogło go czekać w starciu z bezlitosnym krwawym zabijaką, jakim wówczas był Meksykanin Antonio Margarito (37-5, 27 KO)? I rzeczywiście widzowie obejrzeli wówczas straszne bicie i porażkę przed czasem, a na końcu, chociaż zabrzmi to patetycznie, zatriumfowała sprawiedliwość…
ZAPOMNIANE BITWY: NONITO DONAIRE vs VIC DARCHINYAN >>>
W dniu walki Margarito miał 30 lat, straszliwe pięści z kamienia (do tego jeszcze wrócimy), bezczelny uśmiech na twarzy, a na biodrach mistrzowski pas WBA dywizji półśredniej. Ten jakże trafnie nazwany „Tornadem z Tijuany” zawodnik nie bawił się w „klatce” w żadne podchody. Atakował wściekle i demolował przeciwników z mocą żywiołu. Nie cofał się, nie bał się przyjąć żadnego ciosu i zawsze oddawał dwa razy mocniej i dwa razy więcej. Chociaż zdarzało mu się przegrywać, to jednak tylko na punkty (raz z powodu rozcięcia po przypadkowym zderzeniu głowami), nigdy przed czasem.
Powszechnie Antonio uchodził za twardziela, którego czołówka starała się unikać najdłużej jak się tylko dało. Nikt nie chciał przecież podzielić losu wspaniałego Miguela Cotto (32-0, 26 KO). Gdy popularny i niepokonany na zawodowych ringach Portorykańczyk 26 lipca 2008 roku stawał naprzeciwko Meksykanina, był w świetnej formie i uchodził za faworyta. Po jedenastu straszliwie brutalnych rundach dzielny „Junito” schodził z ringu ledwo żywy, ze zmasakrowaną twarzą, przypominając ofiarę pobitą przy pomocy kastetu. Meksykańscy fani Margarito zgodnie podziwiali wówczas destrukcyjną siłę uderzeń swojego ulubieńca…
Właśnie z tym samym Cotto, który został zdeklasowany przez Antonio w listopadzie 2007 roku, mierzył się również Shane Mosley i przegrał jednogłośnie na punkty. Dlatego nie dziwmy się kibicom, ekspertom i bukmacherom, że w roli murowanego faworyta tej amerykańsko- meksykańskiej rywalizacji opowiadali się jednym chórem za śmiercionośnym „Tornadem z Tijuany”.
Pojedynek, który wielu dziennikarzy określało mianem „mismatch” i uważało, że wynik (wygrana Margarito) jest już znany na długo przed pierwszym gongiem, wzbudził jednak olbrzymie zainteresowanie kibiców. 24 stycznia 2009 roku na trybunach Staples Center w Los Angeles zasiadła rekordowa, najwyższa w historii liczba 20,820 fanów. Za reklamowaną pod hasłem „It’s On” walkę odpowiadały grupy Golden Boy i Top Rank, a obaj główni bohaterowie otrzymali czeki na sumę 2,4 miliona dolarów.
Gdy wybiła godzina „zero” i słynny Michael Buffer wypowiadał swoje emocjonujące „Let’s get ready to rumble”, podekscytowany i żądny krwi tłum spodziewał się jednostronnego widowiska. I takie rzeczywiście było, ale ku zaskoczeniu wszystkich to nie król WBA dzielił tu i rządził.
Od pierwszej rundy niesamowity „Sugar” górował w „klatce”, prezentując swoje wszystkie najlepsze cechy, które w czasie jego kariery pozwoliły mu złupić skórę aż czternastu mistrzom świata, czyli szybkość, precyzję i doskonały timing. Czarnoskóry pretendent był od meksykańskiego czempiona starszy o siedem lat, ale tego dnia w ogóle nie było tego widać. Co więcej Shane wyprowadzał swoje błyskawiczne kombinacje w takim tempie, że wielu zaczęło przecierać oczy ze zdumienia. Z każdą kolejną rundą jego przewaga rosła i rosła.
Zaskoczony Margarito nie mógł znaleźć żadnej recepty na świetne lewe proste, wspaniałe i mające piorunujący efekt uderzenia z prawej oraz doskonałą pracę nóg. Mierzący 180 cm wzrostu Antonio próbował spychać przeciwnika na liny i prowadzić walkę w półdystansie, ale „Sugar” był za szybki i nie dawał się złapać w żadną z jego pułapek. Dodatkowo, nawet jak mistrz trafiał pretendenta, ten przyjmował jego uderzenia bez mrugnięcia okiem, jakby ich niszczycielska moc gdzieś wyparowała…
Szczególnie popisowe i efektowne były wspomniane powyżej regularnie lądujące na głowie króla WBA bomby z prawej. Takimi dwoma świetnymi ciosami Mosley wstrząsnął poważnie rywalem pod sam koniec czwartej odsłony. Widząc, że akcje te przynoszą coraz bardziej wyraźny skutek, kontynuował kanonadę i w następnej rundzie efektem były porozcinane usta Antonio.
Tak samo było w następnych trzech minutach. Amerykanin walczył koncertowo, niejednokrotnie ścigając wręcz po ringu bezradnego i porozbijanego Meksykanina. „Tornado z Tijuany” zerwało się jeszcze w siódmej odsłonie, ale Shane pokazał wówczas wszystkim, że nie tylko atak, ale i obronę opanowaną ma do perfekcji. Runda ósma była początkiem końca wyczerpanego Margarito. Co prawda zdołał kilka razy trafić coraz bardziej swobodnie walczącego Mosley’a, ale gdy ten pod koniec rundy wrzucił wyższy bieg i zasypał go morderczą kombinacją, murowany faworyt bukmacherów runął na deski. Po liczeniu przez arbitra wstał na nogi, ale widać było, że jest w poważnych tarapatach i tylko gong na przerwę uratował mu życie.
W czasie minuty odpoczynku trener Antonio - Javier Capetillo widząc, że jego podopieczny jest jeszcze półprzytomny, próbował masażem i wodą wylewaną na głowę przywrócić go do życia. Nie za wiele to dało. Zaraz po rozpoczęciu dziewiątego starcia „Sugar” ruszył do zmasowanej ofensywy, a jego potężne ciosy raz za razem dochodziły do szczęki rywala. Tak ciężkiego ostrzału nie wytrzymałby żaden człowiek i w końcu mistrz WBA padł bezwładnie na ziemię, a sędzia wskoczył między walczących przerywając tę egzekucję. Dziennikarze wyliczyli, że w finalnej odsłonie w niespełna 43 sekundy Margarito przyjął aż 21 ciężkich uderzeń, samemu nie trafiając ani razu. Shane Mosley został pierwszym, który przełamał, zdominował i wykończył przed czasem twardego Antonio Margarito. „Sugar” dokonał tego w iście mistrzowskim stylu.
Triumf Amerykanina był o tyleż spektakularny co sensacyjny. 37-latek pokazał wszystkim niedowiarkom, że ma jeszcze w baku mnóstwo rakietowego paliwa, a w pięściach dynamitu. A propos pięści. Zaraz po walce wyszło na jaw, że gdy przed pojedynkiem trener Mosleya Naazim Richardson sprawdzał oklejone ręce Margarito, wykrył, iż bandaże pokryte są dziwną, twardą niczym cement substancją. Oczywiście zgłosił to komisji sportowej nadzorującej pojedynek. Oficjele nakazali zdjąć podejrzane „tejpy” Meksykaninowi i obandażować pięści ponownie, tym razem w obecności świadków. Dzięki temu pojedynek wieczoru odbył się zgodnie z planem. Trefne taśmy zatrzymano jednak i po jakimś czasie dokładnie zbadano.
Okazało się, że utwardzane nielegalnym środkiem bandaże zwiększały znacząco siłę ciosu i stanowiły ogromne zagrożenie dla zdrowia rywali. Za próbę perfidnego oszustwa 24 lutego Antonio został pozbawiony licencji bokserskiej i przez rok nie mógł występować na ringach. Co ciekawe śledztwo wykazało, że „sztuczkę” z utwardzaniem rąk Meksykanin i jego sztab stosowali już wcześniej, na przykład w starciu z Miguelem Cotto.
To wszystko powoduje, że kończące razy Mosleya, seryjnie spadające na głowę Margarito w Staples Center, były niczym dosięgająca go w końcu karząca ręka sprawiedliwości…
WOJCIECH CZUBA
Szkoda że nie skończył Floyda bo mocno nim wstrząsnął na początku walki.
*
*
*
Floyd to nie jest jakiś tam Albańczyk, którego można ot tak skończyć kolego czy coś na niego zbierać. Dokształć się w boksie i wróć na tę stronę, bo ostatnio jest strasznie słabo pod kątęm nowych userów.