KRWAWE ŻNIWA BOKSU #9: ROMAN SIMAKOW
Dziś w cyklu "Krwawe żniwa boksu" Krystiana Stolarza (autor co dwa tygodnie przybliża najtragiczniejszą stronę pięściarskich zmagań: śmierć na ringu) straszny los Romana Simakowa.
KRWAWE ŻNIWA BOKSU #9: ROMAN SIMAKOW
Roman Simakow (28.03.1984 – 8.12.2011) – padł ofiarą przerażającej siły "Krushera".
Roman Simakow (19-1-1, 9 KO) to młody pięściarz, którego kariera trwałą zaledwie trzy lata. Rosjanin urodzony w Biełowie swoją karierę zawodową rozpoczął 31 stycznia 2008 roku, pokonując rodaka Władimira Chuklina. Przystępując do walki z Sergiejem Kowaliowem miał za sobą 13 wygranych z rzędu. Pomimo tego faktu, jego starcie z "Krusherem" było traktowane jako odbudowujące dla Siergieja po remisowej walce z Groverem Youngiem.
KRWAWE ŻNIWA BOKSU #8: FRANCISCO LEAL >>>
Już w pierwszej rundzie było widać znaczącą przewagę Kowaliowa, który uderzając kombinacjami nawet pięciu mocnych ciosów, od swojego rywala otrzymywał zaledwie pojedyncze uderzenia. Simakowa w tej walce można było chwalić jedynie za ogromne serce do walki i twardą szczękę. W szóstej rundzie zaliczył nokdaun, lecz postanowił nadal walczyć. W siódmej rundzie po kolejnej serii ciosów Roman klęknął na kolano i poczekał, aż sędzia ringowy odliczył do dziesięciu, tym samym przegrywając przez techniczny nokaut. Po chwili Simakow stracił przytomność, a halę sportową opuszczał na noszach. Natychmiast został przewieziony do szpitala w Jekaterynburgu, gdzie przez trzy dni lekarze walczyli o jego życie, ostatecznie się poddając trzeciego dnia.
Po walce Siergiej Kowaliow opublikował wpis na swoim blogu, żegnając tym samym swojego rywala:
Po walce oczywiście cieszyłem się z wygranej, nie mając jeszcze pojęcia, że z Romanem nie jest dobrze. W tamtej chwili pomyślałem o tym, że mój rywal postąpił słusznie, nie decydując się na kontynuowanie pojedynku. Kiedy zszedłem z ringu i poszedłem do Romana, to nie było go już w szatni. Został odwieziony do szpitala... To był wspaniały Wojownik i Człowiek. Pamiętajmy o nim zawsze.
Wspólnie ze swoim menedżerom próbowaliśmy skontaktować się z jego rodzicami, ale nie życzą sobie z nami rozmawiać. Doskonale ich rozumiem, rozumiem w jakim są stanie, przecież stracili swojego syna. Mój menedżer kupił im bilety z Kemerowa do Jekaterynvurga. Jak się dowiedziałem, nie zdążyli pożegnać się z Romanem - ich samolot wylądował trzydzieści minut za późno. Już po tym, jak Roman zmarł.
Swoją kolejną walkę, o ile w ogóle jeszcze wyjdę na ring, zadedykuję Romanowi. Honorarium, które otrzymam, przekażę jego rodzicom ku pamięci Romana. Wybacz mi Romku i spoczywaj w pokoju...
To feralne wydarzenie zapisało się w Rosji na czarnej karcie historii boksu jako pierwsza ringowa śmierć zawodowego pięściarza w tym kraju.
- Trafiłem wieloma mocnymi ciosami. Do tego stopnia, że po trzeciej rundzie zaczęły boleć mnie pięści! Dziwiłem się, że sędzia nie chce przerwać tego pojedynku – wspominał "Krusher".
Z relacji znajomych wynika, iż Kowaliow długo znosił trudy tragicznego wydarzenia, a rodzina jego zmarłego rywala nigdy mu tego faktu nie wybaczyła.
- Najpierw nazywali go mordercą. Potem zarzucali mu, że miał coś ukrytego w rękawicach. Na koniec został jeden argument, że nie przestał bić wtedy, kiedy powinien. Jak można było mówić rzeczy, które sprawiają tyle bólu? – pytała żona Rosjanina.
Sama walka była względnie czysta, nie było fauli lub nieprzepisowych zagrywek takich jak chociażby uderzenia w tył głowy. Wierzę, że pięściarze wychodząc do ringu chcą jedynie wygrać swój pojedynek w najlepszy możliwy sposób, jakim jest zazwyczaj deklasacja lub nokaut, nie chcą zabić swojego przeciwnika, nawet jeśli tak twierdzą podczas śmieciowego gadania przed walką.
Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci.
KRYSTIAN STOLARZ