ZAPOMNIANE BITWY: FELIX TRINIDAD vs FERNANDO VARGAS

Wojciech Czuba , Opracowanie własne

2021-05-22

Dziś w cyklu ''Zapomniane bitwy'' Wojciecha Czuby genialna konfrontacja z 2000 roku - Felix Trinidad vs Fernando Vargas.

ZAPOMNIANE BITWY: FELIX TRINIDAD vs FERNANDO VARGAS

Kiedyś fenomenalny kenijski biegacz, były rekordzista świata w maratonie Paul Tergat powiedział: „Zadaj sobie pytanie: Czy mogę dać z siebie więcej? Odpowiedź brzmi zwykle: Tak”. Bardzo możliwe, że 2 grudnia 2000 roku podobne pytanie skierował do siebie Fernando Vargas (20-0, 18 KO), kiedy na ringu Mandalay Bay już w pierwszej rundzie dwukrotnie lądował na deskach po piorunujących ciosach Felixa Trinidada (38-0, 31 KO). Jednak waleczny bohater meksykańskich kibiców - chociaż był o włos od przegranej - ani myślał kapitulować. Dzielny „El Feroz” wstał i razem z „Tito” zafundował kibicom niezapomniane dwunastorundowe widowisko. Niestety, mimo wielkiego poświęcenia, nie zakończyło się ono dla niego szczęśliwie.

„Zaciekły” bombardier

Vargas urodził się 7 grudnia 1977 roku w Oxnard w Kalifornii w rodzinie meksykańskich emigrantów. Jako młody chłopak rozpoczął treningi bokserskie i bardzo szybko zaczął odnosić sukcesy, których ukoronowaniem był brązowy medal Igrzysk Panamerykańskich i wyjazd na igrzyska olimpijskie w Atlancie w 1996 roku, gdzie jednak odpadł już w drugim pojedynku ulegając Rumunowi Marianowi Simonowi. W sumie stoczył 105 walk, z których przegrał tylko 5. Oczywiście po igrzyskach postanowił zasilić szeregi zawodowców, ale jego debiut trochę się opóźnił z powodu kontuzji ręki i przypadł dopiero na marzec 1997 roku.

ZAPOMNIANE BITWY: DONALD CURRY vs MILTON McCRORY >>>

Fernando błyskawicznie demolował kolejnych rywali i szybko przylgnął do niego wymowny przydomek „El Feroz” – „Zaciekły”. Passa 14 wygranych, w tym wszystkich przed czasem spowodowała, że 12 grudnia 1998 roku otrzymał szansę na wywalczenie mistrzowskiego tytułu federacji IBF dywizji junior średniej. Rozpędzonego bombardiera nie zdołał zatrzymać ówczesny czempion, twardy i doświadczony Luis Ramon Campas (72-2, 62 KO). Meksykański „Yori Boy” skapitulował pod ostrzałem młodego pretendenta po siódmej rundzie. Po tym wielkim triumfie „El Feroz” nie zwalniał tempa, notując serię kolejnych pięciu zwycięstw i odprawiając z kwitkiem m.in. takie ówczesne gwiazdy jak Ronald „Winky” Wright (39-2, 24 KO), czy Ike Quartey (34-1-1, 30 KO).

Portorykańska gwiazda

W końcu 2 grudnia 2000 roku doszło do nieuniknionej kolizji z królem WBA, utalentowanym i niebezpiecznym Felixem Trinidadem (38-0, 31 KO). Ten urodzony 10 stycznia 1973 roku w portorykańskiej miejscowości Fajardo pięściarz jest słusznie uważany obecnie za jednego z najwybitniejszych sportowców w swojej ojczyźnie. Czempion trzech kategorii wagowych walczył niezwykle widowiskowo i efektownie, dostarczając rodakom niezapomnianych przeżyć i powodów do dumy. Jako profesjonał zadebiutował mając 17 lat, a światowy tytuł zdobył trzy lata później, kiedy to w czerwcu 1993 roku już w drugiej odsłonie znokautował 30-letniego mistrza IBF wagi półśredniej Maurice’a Blockera (34-3, 18 KO). Tytuł ten piastował aż przez sześć lat i osiem miesięcy, a jednymi z jego najcenniejszych „skalpów” są m.in. pokonani na punkty świetny Pernell Whitaker (40-2-1, 17 KO) i Oscar De La Hoya (31-0, 25 KO). W marcu 2000 roku rozpędzony „Tito” poszedł w górę i wymazując „0” z rekordu niepokonanego Davida Reida (14-0, 7 KO) zasiadł na tronie WBA kategorii junior średniej. Cztery miesiące później zastopował mocno bijącego Senegalczyka Mamadou Thiama (33-1, 30 KO) i w grudniu na jego celowniku znalazł się „amerykański Meksykanin” Fernando Vargas (20-0, 18 KO).

Jak wściekłe psy

Pojedynek w kasynie Mandalay Bay w Las Vegas wzbudzał olbrzymie zainteresowanie. Naprzeciwko siebie stanęło dwóch widowiskowo walczących i niepokonanych mistrzów, a w stawce znalazły się dwa prestiżowe pasy (WBA i IBF). Dodatkowo wszyscy interesujący się boksem kibice słusznie przewidywali, że kiedy w „klatce” zamknie się Meksykanina i Portorykańczyka, skoczą sobie do gardeł jak wściekłe psy i na sto procent bitwa będzie straszliwa. Przypuszczenia te sprawdziły się co do joty.

Już pierwsza, wspomniana na samym wstępie runda była niesamowita. Kilka rozpoznawczych obustronnych ciosów i nagle 27-letni „Tito” błyskawicznym lewym sierpowym podłącza młodszego o pięć lat przeciwnika, dorzuca kilka kolejnych uderzeń i Vargas ląduje na ziemi. Szybko wstaje, ale Portorykańczyk podbiega i kolejnym świetnym lewym sierpowym posyła go znowu na matę, po czym z radości wskakuje na liny narożnika myśląc, że to już koniec. Nic z tego. Dumny potomek azteckich wojowników nie poddaje się i mimo, że niesiony dopingiem fanów Trinidad robi co może, aby go dobić, udaje mu się szczęśliwie dotrwać do przerwy.

Najlepsza obroną jest atak

W drugim i trzecim starciu bohater Portoryko wciąż atakuje, ale „El Feroz” skutecznie się odgryza i rozcina prawe oko rywala. W czwartej rundzie sensacja! Po niespełna trzydziestu sekundach Fernando wyprowadza kombinację prawy prosty i potężny lewy sierpowy i teraz dla odmiany to Felix ma randkę z deskami. Jednakże podobnie jak wcześniej Meksykanin, Portorykańczyk również mimo zainkasowania morderczej bomby, nie wydaje się być poważnie zamroczony, szybko dochodzi do siebie i już po chwili walczy z rywalem jak równy z równym. Kolejne odsłony tego widowiska ogląda się znakomicie. Bitwa jest zażarta i wyrównana, a żaden z mistrzów nie chce odpuścić ani na chwilę. W ostatnich rundach zaczyna się uwidaczniać przewaga Trinidada, który lepiej zniósł trudy tego pojedynku.

„Gwardia umiera, ale się nie poddaje”

W końcu przy ogłuszającym dopingu fanów rozpoczynają się ostatnie trzy minuty. Na kartach prowadzi „Tito”, ale zmęczony ciosami na korpus „El Feroz” jeszcze wierzy, że odwróci ten wynik. Niestety, ułamek sekundy nieuwagi i portorykański killer swoim firmowym lewym sierpem ścina go z nóg, po czym tak jak w pierwszej rundzie od razu wskakuje z radości na liny. Vargas oczywiście wstaje, ale już po chwili „Tito” detonuje na jego szczęce bliźniaczo podobne uderzenie i Fernando ponownie ląduje w pozycji horyzontalnej. Po liczeniu przez arbitra Jay’a Nady’ego znowu przyjmuje pozycję do walki, ale widać, że jest już poważnie wstrząśnięty. Felix takiej okazji nie wypuścił już z rąk i przypuścił zmasowany atak. Kilkanaście ciosów ląduje na głowie Meksykanina, a ostatni z nich, potężny i zadany z zimną precyzją prawy po raz trzeci posyła Vargasa na ziemię i kończy walkę na dobre. „Do trzech razy sztuka” pomyślał zapewne triumfujący i ściskany przez swoich opiekunów „Tito”.

Z ringu do telewizji i do muzeum

Tak zakończyła się ta fascynująca, legendarna portorykańsko- (amerykańsko) meksykańska wojna. Co ciekawe Vargas bardzo szybko wylizał się z ran i powrócił na mistrzowski tron, bo już we wrześniu 2001 roku na jego biodrach zawisł pas WBA zdobyty kosztem znokautowanego w siódmej rundzie mańkuta Jose Floresa (43-7, 25 KO). Jednak dokładnie rok później przegrał ponownie (TKO w 11 odsłonie), a jego egzekutorem został popularny Oscar De La Hoya (34-2, 27 KO). Po porażce z „Golden Boyem” Fernando zanotował jeszcze kilka zwycięstw, ale w końcu - po trzech porażkach z rzędu (dwa razy z Shane’em Mosleyem i raz z Ricardo Mayorgą) - w 2007 roku zawiesił rękawice na kołku. Mający obecnie 43 lata czempion  sportową emeryturę umila sobie biorąc co jakiś czas udział w programach typu reality show i grając mniej znaczące role w telewizyjnych serialach.

Jeżeli chodzi o Trinidada, to po zwycięstwie nad Vargasem nie świętował zbyt długo. Już w maju 2001 roku dorzucił do swojej kolekcji tytuł WBA w kategorii średniej, kiedy to porozbijał i ostatecznie wykończył przed czasem w piątej odsłonie cenionego Williama Joppy’ego (32-1-1, 24 KO). Jednak cztery miesiące później sam musiał przełknąć gorzki smak porażki i poczuć się podobnie jak Vargas, kiedy to na ringu w Madison Sqare Garden po świetnej bitwie uległ przed czasem w ostatnim dwunastym starciu doskonałemu Bernardowi Hopkinsowi (39-2-1, 28 KO). Po tej klęsce z będącym wówczas w wybornej formie „Katem” z Filadelfii, Felix walczył coraz rzadziej i ze zmiennym szczęściem. W końcu ku radości rzeszy jego wiernych kibiców po punktowej porażce z Royem Jonesem Jr (51-4, 38 KO) w styczniu 2008 roku przestał rozmieniać swoją sławę na drobne i dał sobie z boksem spokój. W 2014 roku w dowód zasług został włączony do Międzynarodowej Galerii Sław Boksu.

WOJCIECH CZUBA