CZERNINA Q AND A #4: WILDER, CHLANIE, DON KASJO vs BILL GATES
Od dziś w ''Czerninie'' format Q and A będzie się ukazywał niemal co tydzień, nieregularnie przeplatany większymi tekstami. W dzisiejszym odcinku jak zwykle szerokie spektrum: od podboju Moskwy przez ''Dzikusa'' z Alabamy, przez mistrzów, którzy przegrali walkę z alkoholem, do pojedynku Dona Kasjo z Billem Gatesem i monologu Pana Gogo. Towarzyszki i towarzysze - smacznego życzy awangarda związku.
CZERNINA Q AND A #4: WILDER, CHLANIE, DON KASJO vs BILL GATES
1. Czytelnik o nicku ''BlackDog'' proponuje ''zabawę na zasadzie co by było gdyby. Jest rok 2016. Po dwóch latach zabiegania Rosjanie ostatecznie zmuszają Wildera do obrony pasa z obowiązkowym pretendentem, którym jest Aleksander Powietkin. Wilder leci do Moskwy i żadnej wtopy na śmiesznych ilościach meldonium nagle Sasza nie zalicza. Dochodzi do walki. Jak potoczyły się losy pasa WBC? (...)''.
Zawsze wierzyłem w zwycięstwo ''Dzikusa'' w tym pojedynku, choć biorąc pod uwagę formę Saszy na ruskim paliwie, sprawa dodatkowo się komplikuje. Ale wciąż stawiam na Deontaya. Na jego błyskawiczny, potwornie silny i bity w nietypowych płaszczyznach cios z prawej ręki w połączeniu z bardzo dynamicznym doskokiem i odskokiem. Na lewy prosty, który zazwyczaj dobrze funkcjonował w walkach ze stosunkowo niskimi ''ciężkimi'' (vide walki z Stivernem i Arreolą). Powietkin 2016 jest oczywiście o klasę lepszy boksersko, jednak lubi łykać jaby wysokich rywali. Obrona przed lewym prostym nigdy nie była jego mocną stroną. Kiedy Wilder może oślepiać jabem, przeciwnik wchodzi na pole minowe. 60/40 ''Bronze Bomber'', wygrana przed czasem do końca ósmej rundy.
CZERNINA Q AND A #3: ARKAN, FURY, GENDER, SENTINO >>>
2. Czytelnik o nicku ''gerlach'' pyta, ''czy Kownacki pokonałby Gołotę?''.
Szykujemy z Przemkiem Garczarczykiem podcast dotyczący tej walki (poniżej link do artykułu na temat związków Przemka z Andrzejem Gołotą), na razie przypomnę więc tylko słowa Andrzej Pastuszka, z którymi w dużej mierze się zgadzam: ''To byłaby epicka walka. Myślę, że Andrzej Gołota wygrałby na punkty, ale jego fani musieliby kilkakrotnie drżeć po ciosach Kownackiego. Jednak Gołota w prime był twardym zawodnikiem. Adaś bije mocno, ale mimo wszystko nie powala pojedynczym ciosem. Pewnie Andrzej miałby jakieś kłopoty w tej walce, jednak przeważyłyby jego szybkość, praca nóg, kapitalny lewy prosty i kombinacje ciosów''.
MOJE TRZY GROSZE: RZETELNOŚĆ DZIENNIKARSKA >>>
3. Czytelnik o nicku ''puncher48'' pyta, ''jacy byli w historii pięściarze (oprócz Kelly'ego Pavlika) podejrzewani o niewylewanie za kołnierz, a jednocześnie odnoszący spore sukcesy ringowe?''.
Boks i alkohol często idą w parze, mówimy w końcu o sporcie, który trudno w ogóle nazwać sportem. O brutalnym szaleństwie samotnych ludzi. Z ogromnej ilości tych, których nie wylewali podczas kariery za kołnierz, a przy tym mają na koncie istotne bokserskie osiągnięcia, wybrałem trzy przykłady, które najbardziej zapadły mi w pamięć.
I. John L. Sullivan (1858-1918), ''Silny Chłopak z Bostonu'', ostatni mistrz świata wagi ciężkiej ery walk na gołe pięści według tzw. London Prize Ring Rules i pierwszy czempion ery boksu w rękawicach, według zasad markiza Queensberry (Queensberry Rules), był alkoholikiem przez ćwierć wieku (mniej więcej w latach 1880-1905). Jako największy sportowy celebryta ówczesnej Ameryki miał wokół siebie tłum kompanów od kieliszka: ''bandytów, biznesmenów i polityków. Często nie dało się ich rozróżnić''. Podczas obozów treningowych wymykał się do barów, co najmniej kilka razy walczył w ringu pijany, ale przed słynnym pojedynkiem z Jake'em Kilrainem (1889) został przez ówczesnego trenera, fanatyka dyscypliny Williama Muldoona, sterroryzowany groźbami śmierci, by zaczął harować jak dawniej. Wygrał, wrócił do procentów i stawał na deskach saloonu jak pomnik swoich czasów - syn Irlandczyków uciekających przed Wielkim Głodem, nienasycony awanturnik o czerwonej mordzie i bezkompromisowym stylu walki, z rubinem w sygnecie i diamentami w mankietach. Gdy chwała przeminęła, skończył z chlaniem, odnajdując się w teatralnych występach, a potem ciężko zachorował i umarł w bolesnej biedzie.
II. Eckhard Dagge (1948-2006), pierwszy niemiecki czempion globu od czasu Maxa Schmelinga, powiedział kiedyś, że ''wielu mistrzów świata zostało alkoholikami, ale ja jestem pierwszym alkoholikiem, który został mistrzem świata''. Późno zaczął trenować boks, ale stoczył kilkadziesiąt walk amatorskich na wysokim poziomie (bilans 66-14, reprezentował RFN m.in. na mistrzostwach Europy w Madrycie w 1971 roku i miał szansę na start w IO). Na jego technikę wpłynęły zarówno bójki w hamburskich tawernach, jak i bogate doświadczenie bokserskie - oprócz wspomnianej przeszłości w pięściarstwie olimpijskim szlifował zawodowy styl pod okiem znakomitych trenerów, m.in. Gerharda Dietera i Eddie'ego Futcha. Dysponował dobrymi warunkami fizycznymi, ''amerykańską'' obroną barkiem, twardością i cwaniactwem. Umiejętnie atakował korpus, konsekwentnie pracował lewą ręką i mimo pogłębiającego się alkoholizmu potrafił wojować w piętnastorundowych pojedynkach. Największy sukces tego enfant terrible niemieckiego boksu to jedna z największych niespodzianek lat 70., zwycięstwo przez TKO w dziesiątej rundzie nad niepokonanym od prawie dekady Elishą Obedem na gali w Berlinie w 1976 roku. Dagge odebrał Bahamczykowi tytuł mistrza świata WBC wagi junior średniej, ale szybko go stracił. Boksował bardzo nierówno i coraz więcej chlał. Niczego więcej jako zawodnik już nie osiągnął. W pierwszej połowie lat 90. był natomiast trenerem w grupie Universum; Dariusza Michalczewskiego szkolił w Zur Ritze, knajpie alfonsów w dzielnicy St. Pauli, w sercu Reeperbahn. Na parterze jest tam bar (chlałem w nim z fizjoterapeutą reprezentacji Kuby po mistrzostwach świata w Hamburgu), w piwnicy gym bokserski, na górze burdel. Keine grenzen.
Eckharda zwolniono z Universum w 1994 roku, po walce ''Tigera'' z Davidem Vedderem. Były mistrz nie wytrzymywał tempa, kochał sznapsa nad życie i wciągał Darka w swój świat. Szef grupy Klaus Peter Kohl musiał temu położyć kres. ''Bękart Reeperbahn'' Eckhard Dagge zszedł z areny miasta dwanaście lat później, pożarł go rak.
III. W PRL-u chlało tylu wybitnych bokserów - od Kolczyńskiego przez Średnickiego do Snarskiego - że postanowiłem wybrać zawodnika mniej znanego, brązowego medalistę mistrzostw Polski w wadze ciężkiej z 1977 roku, ś.p. Ryszarda Misiaka. Libację z podopiecznym Zbigniewa Pietrzykowskiego (w dniu pogrzebu ''Piskorza'') opisałem w cyklu ''Tygodnik bokserski''. Sfotografował ten dzień Jakub Dobek, poniższe zdjęcie należy do kanonu fotografii sportowej.
TYGODNIK BOKSERSKI: KWARTET POGRZEBOWY >>>
IV. Rezerwowy, którego warto sprawdzić: Battling Siki.
4. Amadeusz Bartkowiak: ''ma Pan dostęp do peerelowskich filmów instruktażowych o technice bokserskiej? Chodzi mi o klasykę, polską szkołę boksu''.
Tak się składa, że na YT pojawiły się ostatnio legendarne filmy bokserskie Sportfilmu (warszawskiej Wytwórni Filmów Sportowych i Turystycznych). Filmy te mają charakter instruktażowy i są niezwykle pożytecznym dokumentem z czasów, gdy polski boks olimpijski liczył się na turniejach seniorskich rangi światowej. W latach 80. Sportfilm zaprosił do współpracy Andrzeja Gmitruka i Jerzego Rybickiego, a także całą plejadę kozackich zawodników. Realizacją filmową zajęły się doświadczone ekipy, na czele z takimi asami jak Marek Wortman i Ryszard Gajewski.
BOKS: PODSTAWOWE ELEMENTY TECHNIKI >>>
Tym produkcjom poświęcę jeszcze zapewne szczegółową analizę, dziś wniosek ogólny: polska szkoła boksu - a właściwie metoda prowadzenia walki - pozostaje zjawiskiem, z którego warto czerpać i przywracać mu życie. Większość elementów taktyczno-technicznych z tamtej epoki może odgrywać istotną rolę we współczesnym szkoleniu. Gdyby najlepsi starzy trenerzy i ich młodzi koledzy dysponowali w ostatnim ćwierćwieczu odpowiednim państwowym wsparciem, nadal bylibyśmy potęgą. A jeżeli pojawi się wola ludu, poddam analizie również sparing Petrich-Warchoł z 1993 roku. Bokserski majstersztyk. Oglądam go od trzech lat co najmniej raz w tygodniu i za każdym razem staję się lepszym człowiekiem. Uczę się o boksie, o życiu, o Polsce. I wszędzie widzę te materace, niebieskie jak oczy Henryka Petricha.
5. Czytelnik o nicku ''MikeTyson20422'' pyta: ''Bill Gates czy Don Kasjo?''.
Turbo Przygłup to człowieczeństwo w najczystszej postaci, balety troglodytów. Ekstremalne ucieleśnienie teorii Belmondziaka: ''wszystko jest kawałem oraz żartem''. Życiński świadomie odrzucił idee boksu olimpijskiego i zaczął bełkotać. Mówić językiem swojego ludu, tworzyć moralność nowych elit. Wąskie grono, które gardzi chorągiewami, ludźmi fałszywymi jak Mateusz Kaniowski. ''Don Kasjo'' ma ''wyebane ya ya'' - mówi zawsze prawdę, chodzi wiecznie sam, stając się artystą na wskroś oryginalnym. Polskim punkiem lat dwudziestych.
Bill Gates? Świat jest pełen takich kurew, co chcą zabrać ci energię. Z mordy i z duszy technokratów, nieszczęsnych nudziarzy. Mówią coś o filantropii, czyli w wolnym tłumaczeniu podtrzymują nierówności. A neoliberalna hołota bije im brawo. Co ciekawe, w XIX i XX wieku darowizny ''nie zapewniały darczyńcy immunitetu (...) Nie wywoływały wdzięczności wobec bogaczy wśród dziennikarzy, którzy chroniliby ich przed krytyką. Nie uciszały wątpliwości na temat systemu, który pozwolił na to, by tego typu fortuny w ogóle powstały. Kultura, w której filantropia osiągnęła taki stan, musiała dopiero powstać i rozpowszechnić się'' (Anand Giridharadas, ''Winners Take All: The Elite Charade of Changing the World''). Ale jej głównym grzechem nie jest uznanie dla filantropów, tylko uznanie Gatesa za czytelnika o ''dobrym literackim guście'' (Forbes). Billy to jeden z tych typów, którzy srają na prawdziwą beletrystykę, bo nie można z niej wycisnąć niczego użytecznego. Dość powiedzieć, że pierwszy z brzegu lead na jego blogu o książkach brzmi tak: ''Od przewodnika do medytacji, przez głębokie zanurzenie się w plusach i minusach sztucznej inteligencji w zbrojeniach, do opartego na faktach, polecanego przez Oprę Winfrey thrillera o upadku obiecującej firmy. Każdy znajdzie tu coś dla siebie''.
6. Krzysztof Karbowski pyta, ''kto i dlaczego jest Twoim wzorem dziennikarza zajmującego się boksem?''.
1. Wilder nie ma zadnego lewego prostego :D a to ze odganial takich mistrzow skracania dystansu jak Stiverne czy arreola to nie efekt jego atutu (jab) tylko defektow ww panow (brak pracy nog). Povetkin z Wilderem moglby przegrac tylko przez nadzianie sie na cos podobnego co szpila, ale to jest watpliwe bo do tego czasu po prostu by zgwalcil Deonteya tak jak kilka lat zrobil to Fury
2. - Golota nie mialby szans posadzic twardoglowego grubasa, ktory obecnie jest malym ciezkim ale przy golym kurduplem to nie byl - tutaj byloby wszystko zalezne od niestabilnej psychy Andego. wiec typowe 50/50. (zaznaczam, ze Golota fizyka i wyszkoleniem nie odstaje od TBE wagi ciezkiej XX wieku ale lbem ... noo jakos tam)
czy taka godnosc nadana zostanie Ka"c"juszowi zalezy tylko od tego czy w kolejce do szczepienia nie ubiegnie go kotka pod pseudonimem JK
Wg mnie panowanie Wildera mogłoby się drastycznie skończyć wtedy w Moskwie.
Deontay nie miał wtedy jeszcze pewności siebie i doświadczenia potrzebnego by poradzić sobie z kimś takim jak Sasza.
Oczywiście prawy zawsze mógłby go uratować ale Powietkin był wtedy maszyną którą z ogromnym trudem powstrzymał nieco wcześniej sam Władek który lewy miał o niebo lepszy niż Wilder a prawym wcale nie odstawał.
Co innego jak ktoś wspomniał powstrzymywanie Stiverna który był klocem a co innego dość sprawnie przechodzącego do półdystnasu Powietkina. No i to że ewidentnie unikali walki z Rosjaninem przez 2 lata też o czymś świadczy.
No i to że ledwo ledwo zmaltretowanego Ortiza znacznie późnej się udało pokonać też rzuca pewien obraz dla mnie.
Ale jak najbardziej przyjmuje do wiadomości że można stawiać że Wilder by to wygrał przed czasem. Jakby nie było wielka szkoda że nie doszło do tej walki i dziś pozostaje gdybanie.
@puncher48 - Don Casio jebe gatesa fraglesa
Dzięki Panowie, dobrej nocy
Ale to już niestety przeszłość. Teraz mamy czas błaznów. Jakichś dziwnych typów w stylu Don Ktośtam, jakichś youtuberów i innych dętych pajaców. Szkoda. Albo może to my się starzejemy a wszystkie te pajace są prawdziwą przyszłością sportu? I to ja się mylę, nie mogąc na to patrzeć...