ZAPOMNIANE BITWY: DONALD CURRY vs MILTON McCRORY
Dziś w cyklu ''Zapomniane bitwy'' Wojciecha Czuby jeden z najlepszych nokautów 1985 roku w wielkiej walce, czyli pojedynek Donalda Curry'ego z Miltonem McCrorym.
ZAPOMNIANE BITWY: DONALD CURRY vs MILTON McCRORY
6 grudnia 1985 roku na ringu w hotelu Hilton w Las Vegas doszło do wyczekiwanej i świetnie się zapowiadającej bitwy unifikacyjnej w kategorii półśredniej. Naprzeciwko siebie stanęli dwaj będący w szczytowej formie, niepokonani czarnoskórzy mistrzowie – czempion WBA i IBF Donald Curry (23-0, 17 KO) i król WBC Milton McCrory (27-0-1, 22 KO). Biorąc pod uwagę style obydwu zawodników i ich umiejętności demolowania rywali, raczej niewielu ekspertów spodziewało się, że walka potrwa pełen zaplanowany na piętnaście rund dystans. Przypuszczenia były słuszne, ale chyba nikt nie przewidział, że „Kobra” z Teksasu upoluje swoją ofiarę tak szybko i tak spektakularnie.
ZAPOMNIANE BITWY: DMITRIJ PIROG vs DANIEL JACOBS >>>
Pochodzący z Forth Worth w Teksasie Curry zawodowcem został mając 19 lat w grudniu 1980 roku. Wcześniej odnosił wiele sukcesów na ringach amatorskich zostając m.in. dwukrotnym mistrzem kraju (U.S. AAU - Amateur Athletic Union) i mistrzem krajowego turnieju Golden Gloves. Wisienką na torcie miał być medal olimpijski wywalczony w 1980 roku w Moskwie, ale niestety Ameryka zbojkotowała imprezę i nie wysłała tam swojej reprezentacji. W sumie Donald stoczył 404 pojedynki amatorskie, z których przegrał według niektórych źródeł zaledwie cztery!
Utalentowany chłopak niezbyt długo rozpamiętywał straconą szansę olimpijską i bardzo szybko odnalazł się w gronie zawodowych wyjadaczy. Idący od zwycięstwa do zwycięstwa Curry pierwszy poważny test napotkał w październiku 1982 roku, kiedy na jego drodze stanął niepokonany, przyszły mistrz świata Marlon Starling (25-0, 16 KO). Będący w gazie Teksańczyk sprawdzian zdał bardzo dobrze, zwyciężając „Czarodzieja” z Hartford na punkty po dwunastu rundach. Dzięki tej wygranej już cztery miesiące później Donald stanął przed szansą na wywalczenie mistrzowskiego pasa federacji WBA. Przeciwnikiem, który również miał chrapkę na pozostawiony przez Sugara Raya Leonarda tron dywizji półśredniej był pochodzący z Seulu Jun-Suk Hwang (21-0, 12 KO). Twardy Koreańczyk robił co mógł, ale na przestrzeni piętnastu rund był wyraźnie gorszy od walczącego w swoim rodzinnym mieście Amerykanina i to właśnie ręce lokalnego ulubieńca na koniec zasłużenie powędrowały w górę.
Co ciekawe, trzy miesiące później starszy brat Donalda Bruce Curry (33-8, 17 KO) również został mistrzem, tyle że WBC i w kategorii junior półśredniej. Szczęśliwi mistrzowie zostali pierwszymi w historii braćmi, którzy piastowali mistrzowskie tytuły jednocześnie. Rok później w lutym 1984 doszło do rewanżu „Kobry” ze starym znajomym Starlingiem, który również w międzyczasie nie próżnował i odbudował się kolejnymi zwycięstwami. Marlon przybył do ringu w Atlantic City żądny zemsty za jedyną jak do tej pory przegraną. Po ostatnim gongu musiał jednak ponownie przełknąć gorycz porażki i wrócić do domu pobity i bez żadnego trofeum, a w stawce był oprócz pasa WBA również tytuł IBF.
W taki oto sposób Donald został posiadaczem dwóch pasów i po kilku kolejnych udanych obronach zapragnął zunifikować kategorię do 66,6 kilogramów, a więc dorzucić do kolekcji ostatni brakujący tytuł - prestiżowy zielony pas WBC.
Ten znajdował się w rękach urodzonego w Detroit i trenowanego przez legendarnego Emanuela Stewarda Miltona McCrory’ego. Noszący nie bez powodu ringowy przydomek „Ice Man” dumny reprezentant „Kronk Gym” imponował między linami spokojem, techniką i z zimną krwią wykańczał swoich oponentów. Na zielony tron wskoczył w sierpniu 1983 roku, zwyciężając jednogłośnie na punkty Colina Jonesa (24-1-1, 21 KO). Warto dodać, że z bitnym Walijczykiem Amerykanin spotkał się wówczas po raz drugi. Pięć miesięcy wcześniej po dwunastu zaciętych rundach sędziowie orzekli remis, na szczęście dla „Ice Mana” w rewanżu wątpliwości zostały rozwiane na jego korzyść. Wspaniały Emanuel Steward musiał pękać z dumy, albowiem McCrory został pierwszym pochodzącym z Detroit wychowankiem „Kronk Gymu”, który wywalczył mistrzowskie laury. Milton tak jak i Donald również miał nie mniej utalentowanego pięściarsko brata. Młodszy o dwa lata Steve McCrory (30-5-1, 12 KO) co prawda zawodowym mistrzem nie został, ale za to w 1984 roku w Los Angeles zdobył złoty medal olimpijski w kategorii muszej.
Wracając do naszych bohaterów, Milton po zanotowaniu sześciu kolejnych zwycięstw, w tym pięciu przed czasem, postanowił przyjąć zaproszenie do tańca od Curry’ego i wierząc głęboko w swoje umiejętności i siłę pięści poleciał do Las Vegas na spotkanie z teksańską „Kobrą”.
Hala w hotelu Hilton wypełniona była do ostatniego miejsca, a ci, którzy się nie zmieścili, mogli podziwiać tę rywalizację na kanale transmitującej wydarzenie na żywo stacji HBO. Faworytem bukmacherów w stosunku 4:1 był Curry, a obydwaj otrzymali za to starcie sowite czeki na kwotę 750 000 dolarów. Komentujący ten pojedynek Larry Merchant i popularny Sugar Ray Leonard nie mogli się już doczekać pierwszego gongu. Pierwszy do ringu wszedł rozluźniony 23-letni bokser z Detroit, zaraz po nim między linami zameldował się starszy o rok skoncentrowany Teksańczyk. Już po chwili konferansjer Chuck Hull zapowiedział obydwu wojowników, arbiter Mills Lane udzielił im ostatnich instrukcji i się zaczęło.
Mierzący 183 cm wzrostu McCrory starał się wykorzystywać swój doskonały zasięg ramion i punktować niższego rywala. Niestety od samego początku ta sztuka niezbyt mu się udawała. Agresywna „Kobra” imponowała dynamiką i co chwilę przypuszczała gwałtowne ataki, a „Ice Man” starał się ją powstrzymywać i kontrować. Na minutę przed końcem pierwszej odsłony jeden z błyskawicznych lewych sierpowych podłączył mistrza WBC i ten zagoniony do narożnika musiał rozpaczliwie walczyć z czującym krew Currym.
- Już po dwudziestu sekundach zobaczyłem w jego oczach zwątpienie. On już wiedział, że mi nie ucieknie! – wspominał późniejszy triumfator.
Podczas przerwy Emanuel Steward starał się zmotywować swojego zdeprymowanego zawodnika. Polecił mu używać dużo ciosów z lewej, stwierdził też, że Curry zaczął zbyt szybko i na pewno z czasem opadnie z sił. Kolejny gong i druga runda. Milton robi wszystko, aby utrzymywać walkę na środku i wykorzystywać swoje długie ręce. Jednak świetnie przygotowany czempion IBF i WBA ma w nosie jego anemiczne ciosy i co chwilę lokuje kolejne bomby, wyraźnie polując na nokaut. W końcu na niespełna półtorej minuty przed końcem tego starcia Donald trafia fantastycznym lewym sierpowym! Duma Detroit pada jak ścięte drzewo, po kilku sekundach wstaje, ale błędnik ma straszliwie naruszony i znowu traci równowagę. Mimo tego jakimś cudem na „siedem” przyjmuje pozycję pionową i potwierdza sędziemu, że chce dalej walczyć. Doświadczony arbiter puszcza Miltona na pewną rzeź, bo nie znająca litości „Kobra” z Teksasu podchodzi i wściekle go nokautuje potężnym prawym. Mający otwarte oczy, ale kompletnie odcięty od swojego ciała McCrory leży na ziemi i próbuje jeszcze unosić głowę - widok jest wstrząsający!
Uradowany Curry pada w ramiona swoich opiekunów i cieszy się szaleńczo. Właśnie zunifikował trzy najważniejsze wówczas pasy mistrzowskie i jest prawdziwym królem świata. Oklaski bije mu sam Sugar Ray Leonard, który zanim odszedł na emeryturę również dokonał tej sztuki, a teraz doczekał się godnego następcy. Ani „Słodki” Ray, ani świeżo upieczony czempion nie mogli przypuszczać, że już dziewięć miesięcy później Curry straci wszystko na rzecz skazywanego na pożarcie przybysza z Londynu Lloyda Honeyghana (43-5, 30 KO). To jednak historia na oddzielny artykuł.
Po walce z McCrorym Donald Curry został razem z Marvinem Haglerem uznany przez The Ring za „pięściarza roku 1985”, a jego fenomenalny lewy sierpowy za „nokaut roku” przez KO Magazine. W 2019 roku ten mający obecnie 59 lat czempion w dowód zasług został włączony do Międzynarodowej Galerii Sław Boksu i jest powszechnie uważany przez ekspertów pięściarstwa za jednego z najlepszych „półśrednich” lat osiemdziesiątych.
WOJCIECH CZUBA