CZERNINA: TYSON FURY - HISTORIA 'CYGAŃSKIEGO KRÓLA' DO TEJ PORY
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Ebr publikujemy w ''Czerninie'' część tekstów z książki ''Polskie pisanie o boksie''. Dziś tekst Andrzeja Pastuszka z 2019 roku w wersji oryginalnej (przed redakcją), bardziej surowej niż ta, która ukazała się w książce.
TYSON FURY - HISTORIA "CYGAŃSKIEGO KRÓLA" DO TEJ PORY
12 sierpnia 1988 roku w Manchesterze urodził się Tyson Luke Fury, znany lata później jako "Gypsy King". Przyszedł na świat przedwcześnie, ważąc niecałe pół kilograma. Lekarze nie dawali mu dużych szans na przeżycie, a jednak osesek przetrwał kilka trudnych dni w inkubatorze i zaczął się prawidłowo rozwijać. Jego tata "Gypsy" John Fury, który był bokserem, nadał mu imię Tyson na cześć słynnego amerykańskiego czempiona wagi ciężkiej Mike'a Tysona. Nikt wówczas nie mógł przypuszczać, że maleństwo nie tylko wyrośnie na gigantycznego dwumetrowego faceta, lecz także dołączy do legendarnej "Bestii" w panteonie mistrzów wszechwag. Jedynie rodzina Tysona nie była tym zaskoczona. W jego krwi i DNA był bowiem boks.
Tyson Fury pochodzi z rodziny Irlandzkich Travellerów, znanych też jako Irlandzcy Cyganie. Lud ten nie ma jednak etnicznie nic wspólnego ze znanymi w Polsce Romami, chociaż dzielą z nimi koczowniczy tryb życia. Początki Travellerów datuje się na dziesiąty wiek, a ostatnie badania dowodzą nawet, że byli oni mieszkańcami Wysp Brytyjskich już przed Brytyjczykami. Travellerzy zamieszkują przede wszystkim Irlandię i Anglię, gdzie nie mają przeważnie łatwych stosunków ze swoimi irlandzkimi i angielskimi sąsiadami. Traktowani są podobnie jak Cyganie w Polsce, z podobnych zresztą względów. Mieszkają w wozach albo karawanach, mają swój język, kulturę i obyczaje. Jedną z tradycji Irlandzkich Cyganów jest rozstrzyganie konfliktów w walce na gołe pięści. Zwaśnieni mężczyźni toczą pojedynek, który jedna ze stron kończy poddaniem i przyklepaniem zgody z przeciwnikiem. Przez lata Travellerzy brylowali na Wyspach Brytyjskich w walkach na gołe pięści, a nasłynniejszym z nich był kuzyn Tysona Bartley Gorman, nazywany "King Of The Gypsies". Królem Cyganów zostawał najlepszy zawodnik w bojach ''bare-knuckle'', a Gorman był niepokonany przez 25 lat. Legendarny na Wyspach Bartley jest stryjecznym dziadkiem innego znanego boksera wagi ciężkiej Nathana Gormana, a najsłynniejsi pięściarze zawodowi wywodzący się z Travellerów to mistrzowie świata wagi średniej Andy Lee i Billy Joe Saunders.
Tyson Fury może pochwalić się, że bokserscy "Królowie Cyganów" byli w jego rodzinie zarówno po stronie matki, jak i ojca. Jego tata Gypsy John Fury również zasłynął potyczkami na gołe pięści, chociaż ma też za sobą epizod w pięściarstwie zawodowym, zakończony porażką przed czasem z późniejszym mistrzem WBO w wadze ciężkiej Henrym Akinwande. John był zdania, że jest stworzony raczej do bardziej brutalnych potyczek i na ulicy zamordowałby Akinwande. Jego zapowiedź niemal stała się faktem w 2011, kiedy w bójce ze skonfliktowanym z nim Oathie Sykesem, Gypsy John wydłubał oponentowi oko. Tylko interwencji obserwatorów Sykes zawdzięcza, że nie stracił drugiego. Ojciec, który był pierwszym trenerem Tysona, został skazany na 12 lat więzienia, ale został zwolniony za dobre sprawowanie już po czterech, co pozwoliło mu na żywo oglądać koronację syna na króla wagi ciężkiej w 2015 roku w Dusseldorfie. Jak domyślacie się po tym wstępie, Tyson Luke Fury był skazany na boks.
OLBRZYM Z WILMSLOW
Pierwszy raz natrafiłem na nazwisko Tysona Fury'ego ponad 10 lat temu, kiedy to brytyjski magazyn Boxing Monthly zamieścił ciekawy artykuł, w którym prospekci wagi ciężkiej z Wysp oceniali nawzajem swoje umiejętności. Do sukcesów typowani byli wówczas "Gypsy King", Sam Sexton, Dereck Chisora i Larry Olubamiwo. Wszyscy mieli za sobą swoje zawodowe początki, legitymowali się nieskażonymi bilansami i droga do laurów stała przed nimi otworem. Większość prospektów opisywała rywali z szacunkiem i kurtuazją, uwypuklając atuty, natomiast pewien jegomość pochodzący z Wilmslow do tematu podszedł z zupełnie innej strony i scharakteryzował resztę stawki dość brutalnie. Wydawało mi się wówczas, że ów młodzieniec po prostu na siłę szuka kontrowersji, ale przyszłość pokazała, że po prostu świetnie rozpoznał swoich rywali. W tamtych dniach potężnie zbudowany Olubamiwo był postrzegany jako postrach i zabijaka, natomiast Fury ochrzcił go pseudonimem Larry The Lamb, czyli Owca. To właśnie chłopak z Manchesteru pierwszy rozpoznał, że "Machina Wojenna", jak go zwano, nie tylko nie potrafi boksować, ale też nie grzeszy mocną psychiką. Opisy pozostałych były równie celne, chociaż przyszło na weryfikację trochę poczekać. Był to pierwszy dowód na to, że Cygan doskonale czyta boks i potrafi znaleźć słabości rywali, chociaż jak wspominałem nie wziąłem tych słów Tysona poważnie. Wszyscy na Wyspach czekali wtedy na przejście na ring zawodowy Davida Price'a, którego powszechnie namaszczano na następcę Witalija i Władimira Kliczków.
Fury'emu i Price'owi nigdy nie było po drodze, zwłaszcza, że rywalizowali w kadrze o miejsce na igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Trenerzy postawili na starszego o sześć lat "Hydraulika z Liverpoolu", który w 2007 roku wypunktował 17-letniego Tysona. Price zaliczył jednak po drodze lądowanie na deskach po prawym młodziana. Rywalizacja była tak zajadła, że podczas zgrupowania kadry doszło pomiędzy Furym a starszym kolegą do regularnej bitwy. Tę dwójkę trzeba było od tego czasu izolować od siebie, by nie doszło do kolejnych momentów zapalnych. Nastolatek z Manchesteru był sfrustrowany amatorskim boksem i sędziowskimi decyzjami, które między innymi pozbawiły go złota na Mistrzostwach Świata Juniorów w 2006 roku. Fury zdobył jedynie brąz, podobnie jak jego nemesis Price w Pekinie dwa lata później. W 2008 roku zaczęły się przygotowania do kariery zawodowej, którą TF zaczął 6 grudnia tegoż roku. Już kilka miesięcy później profesjonalistą został Price, na którym skupiła się cała uwaga brytyjskiej opinii publicznej. O starciu wieżowców na ringu zawodowym mówiono i dywagowano przez następnych kilka lat, a faworytem ekspertów i kibiców był uwielbiany wtedy liverpoolczyk. Fury uchodził za utalentowanego, ale niechlujnego boksera, zaś obdarzony potężnym uderzeniem, lepiej poukładany technicznie Price, miał być dominatorem wagi ciężkiej.
UPADKI I WZLOTY
Młody Tyson starał się jak mógł na sali treningowej, ale chimeryczna natura, umiłowanie do fast foodu i problemy ze znalezieniem wspólnego języka z kolejnymi trenerami sprawiały, że nie prezentował się w ringu jak ktoś, komu w najbliższym otoczeniu wróżono świetlaną przyszłość. W jego narożniku stawał wujek Hughie, późniejszy opiekun kadry brytyjskiej i Anthony'ego Joshuy Robert McCracken, Tony Sims, trener amatorski Paul Egan, a doradców było jeszcze więcej. "Gypsy King" wygrał jednak pierwszych siedem walk ze słabą opozycją, a w ósmej stanął naprzeciw doświadczonego Johna McDermotta (25-5, 16 KO). Korpulentny, żeby nie powiedzieć opasły McDermott, postrzegany był jako duże zagrożenie dla nieopierzonego młodzieńca, który potrzebował rund jak kania dżdżu. Big John dostarczył tego Fury'emu plus znacznie, znacznie więcej. Przez większość walki grubasek był w natarciu, często trafiając Tysona mocnymi ciosami, a rezultat potyczki wypunktowany przez sędziego ringowego Terry'ego O'Connora 98-92 dla pięściarza spod Manchesteru brzmiał jak żart. Większość ekspertów uważała, że wygrał McDermott, jednak w dużej mierze było to podyktowane tendencyjnym punktowaniem i komentarzem studia Sky Sports. Prawda była taka, że pojedynek był niezwykle wyrównany, a Fury tracił rundy w ocenie komentatorów, bo nie potrafił utrzymać mniejszego rywala na dystans. Nie wiedziano jednak wtedy, że 20-latek uwielbia bić się i przepychać inside, a jego krótkie ciosy na dół trzeba liczyć tak samo jak lewe proste. Trashtalkujący Traveller miał dobry początek walki i spokojnie można mu zapisać pierwszych kilka rund, a finalnie jego minimalne zwycięstwo wcale nie byłoby nadużyciem, lecz po narracji Jima Watta i kompromitującej karcie sędziego, który dał McDermottowi jedynie dwie rundy, powszechnie mówiło się i pisało o kradzieży oraz jedynce po stronie porażek u faworyta. Mistrzem Anglii w wadze ciężkiej był już jednak Tyson "Too Fast" Fury. Sędzia O'Connor uchodził od tej pory za człowieka Furych i promotor Mick Hennessy próbował wiele lat później przeforsować go jako trzeciego człowieka w ringu w starciu Hughie Fury vs Joseph Parker o pas WBO w wadze ciężkiej. Po protestach ekipy gości O'Connor tylko punktował walkę, gdzie skompromitował się po raz kolejny, nie odwdzięczając się za przysługę rodakom, a punktując bardzo wysoko dla Nowozelandczyka. Większość obserwatorów była pewna, że po bliskiej walce wygra cygański gospodarz, ale bojąc się oddźwięku pan Terry kompletnie przegiął w drugą stronę.
Rewanż Tysona z McDermottem był koniecznością i doszło do niego 25 czerwca 2010 roku. Tym razem zamiast Egana i Simsa w narożniku pojawił się wujek Hughie, a przygotowania młodej, cygańskiej nadziei wagi ciężkiej miały być pieczołowite. Pierwsze kilkanaście minut było koncertem Tysona, który tym razem wykorzystywał cały ring, kłując ostrym jabem i kontrami prawą ręką. Fury deklasował McDermotta przez kilka pierwszych rund, aż trener Jim McDonnell musiał grubaska spoliczkować i pobudzić do życia. To wraz z kłopotami kondycyjnymi Fury'ego, któremu odcięło tlen w gorącej atmosferze sali w Brentwood, spowodowało że John wrócił do gry i ponownie zaczął straszyć faworyta. Po raz wtóry nowy czempion pokazał jednak charakter, przełamał kryzys i posadził przeciwnika trzy razy na deski. Koniec nastąpił w rundzie dziewiątej i nikt nie mógł już mieć wątpliwości, że młody pięściarz to real deal. Fury zyskał bezcenne doświadczenie w dwóch potyczkach z zaprawionym w boju fighterem i celował teraz w tytuł brytyjski dzierżony przez Derecka Chisorę. Wszyscy odradzali na tym etapie kariery Tysona pojedynek z dojrzalszym "Del Boyem", który za sobą miał już potyczki z cenionym wtedy Samem Sextonem, którego zastopował dwukrotnie. Rozsądne prowadzenie - rozsądnym prowadzeniem, a biznes - biznesem. Promotor Tysona Mick Hennessy popadł w finansowe tarapaty i stajnia z takimi gwiazdami jak John Murray, Carl Froch i Darren Barker rozpierzchła się na cztery wiatry. Pozostał tylko Fury, który lojalnie odrzucił zakusy innych możnych brytyjskiego boksu i został z Hennessym. Mick potrzebował kasy i rzucił wszystko na jedną szalę. Dereck Chisora vs Tyson Fury is on.
PIERWSZE POSKROMIENIE CHISORY
Do starcia o tytuły brytyjski i Zjednoczonego Królolestwa w wadze ciężkiej pomiędzy Furym a Chisorą doszło 23 lipca 2011 roku w Wembley Arenie. Del Boy wniósł na ważeniu rekordowe 118 kilogramów, które było jego najwyższą wagą w dotychczasowej karierze. Na przeciwnym biegunie był Tyson, który przygotował życiową dyspozycję i niecałe 116 kilogramów. Faworytem potyczki był Chisora, ale wszelkie rozważania ekspertów i bukmacherów wzięły w łeb już w pierwszych rundach. Wieżowiec imponował szybkimi rękami, świetnym lewym prostym i dominował zmagania zarówno z dystansu, jak i z bliska. Pojedynek był toczony w szybkim i mocnym tempie, a na regularne akcje "Olbrzyma z Wilmslow" Chisora odpowiadał niebezpiecznymi zrywami. Młody pięściarz był zdyscyplinowany i skupiony w obronie jak nigdy wcześniej, bo przeciwnik, chociaż obciążony nadbagażem, szybko ścinał ring i rzucał groźnymi overhandami i sierpowymi. Starcie obfitowało w wymiany ciosów, a Tyson nie ustępował w półdystansie. Czasem klinczował, ale czasem kapitalnie łączył podbródkowe z sierpowymi, doskonale również wkładał krótkie uderzenia na dół z najbliższej odległości. Bombardier z Finchley był przez większość czasu całkowicie ogrywany, a przyczyną jego porażki była głównie klasa młodszego rodaka, a nie nadwaga. Okrasą wybornej bitki była runda dziesiąta, gdzie najpierw Fury zamykał Derecka, a potem ten zwrócił przysługę, zasypując Tysona seriami mocnych ciosów. Szczęka giganta zdała egzamin, chociaż kilkakrotnie wydawał się być naruszony. Również agresywny Del odczuł nie raz i nie dwa ciosy, ale przykrywając wrażenie bagatelizował gestami ich moc. Ostatecznie Fury zwyciężył 118-111 i dwukrotnie 117-112 na punktowych kartach, zadziwiając swoim dojrzałym boksem wielu fachowców wskazujących przed pojedynkiem na jego oponenta. Wedle jednego z brytyjskich dziennikarzy Tyson zwyciężył już kilka godzin przed batalią. Fury i Chisora mieli przypadkowo stanąć oko w oko w okolicach Wembley Areny i to Chisora odpuścił konfrontację z Cyganem, który zdarł z siebie koszulkę i chciał natychmiast się sprawdzić w stylu Travellerów. Były to zaczątki gierek mentalnych, jakie Fury fundował później innym zawodnikom. Interes Micka Hennessy'ego został ocalony, a bitkę obejrzały 4 miliony widzów kanału Channel 5. Tyson Fury był już postrzegany jako poważny pretendent do najwyższych zaszczytów.
PETER FURY, CZYLI WRESZCIE CHEMIA W NAROŻNIKU
Po świetnym występie z Chisorą przyszła kolej na starcie z Nicolaiem Firthą. Amerykanin kilka miesięcy wcześniej przeboksował pełne dziesięć rund z Aleksandrem Powietkinem i nie dał sobie zrobić większej krzywdy. Tymczasem 17 września 2011 roku w Belfaście lewy prosty Fury'ego chodził jak tłok parowy, robiąc z nosa "Stone Mana" pędzel już w pierwszej rundzie. Również prawa ręka "Cygańskiego Króla" była ostrzejsza niż kiedykolwiek i wydawało się, że zabawa skończy się w pierwszej odsłonie. Tyson był świadomy, że Firtha będzie szukał szansy w prawym overhandzie nad jego jabem i z tego powodu lewa ręka błyskawicznie wracała do szczęki. Jednak niechlujny lewy sierp Tysona w trzeciej rundzie dał szansę mocno bijącemu przybyszowi z USA, który konkretnie podłączył faworyta. Fury na miękkich nogach cofnął się pod liny i musiał przetrwać najpoważniejszy kryzys w swojej dotychczasowej bokserskiej przygodzie. Po dojściu do siebie gospodarz potyczki natychmiast powrócił do brutalnej pacyfikacji Firthy, którą sędzia zakończył nieco przedwcześnie w piątej rundzie. Pomimo doskonałej dyspozycji Fury wpędził się w tej walce w tarapaty, a konfrontacja ta była jednocześnie ostatnią pod przewodem wujka Hughie'ego w narożniku.
W kolejnej potyczce Tysona poprowadził do boju Kanadyjczyk Chris Johnson, który zresztą wymyślił swojemu podopiecznemu rywala ze swojego kraju. Był nim mierzący zaledwie 191 cm i legitymujący się tylko pięcioma nokautami Neven Pajkic. "No Surrender" miał nie stanowić żadnego zagrożenia i być dobrym poligonem doświadczalnym dla nowych taktyk świeżego szkoleniowca. Fury kompletnie zlekceważył małego Nevena, nie używał lewego prostego i walczył z wiszącą nisko przednią ręką. Kanadyjczyk dostał zielone światło na półdystans, a obszerne, bite z całego ciała overhandy śmigały koło nosa włażącego w jego dystans "Gypsy Kinga". Wreszcie stała się rzecz nie do pomyślenia. Dawid przewrócił w drugiej rundzie Goliata. Przyszły lider wagi ciężkiej po raz pierwszy w karierze zaliczył deski. W kolejnej rundzie Fury wykorzystując ogromną przewagę fizyczną stłamsił Pajkicia, ale był to bardzo, bardzo słaby pokaz boksu. Posadą przypłacił to Chris Johnson, a 23-latek ponownie musiał się rozglądać za trenerem. Wybór padł na słynny gym Brendana Ingle z Sheffield, gdzie swój talent szlifowali Herol Graham, Prince Naseem Hamed, Johnny Nelson i wielu innych tuzów brytyjskiego pięściarstwa. Przed wyjazdem Tyson postanowił rozprostować kości i potarczować z wujkiem Peterem Furym. Przy okazji doszło do rozmowy, w trakcie której okazało się, że Peter doskonale zdiagnozował problemy Tysona w ringu. Pięściarz wreszcie usłyszał kogoś, kto potrafił szybko i precyzyjnie do niego dotrzeć. Plany wyjazdu zostały odłożone, a szansę miał dostać kolejny rodzinny tandem.
Peter Fury był niespełnionym bokserem, który stoczył zaledwie jedną zawodową, przegraną zresztą, walkę. Młodzieniec porzucił boks na rzecz przestępczego procederu, a jego ponadprzeciętna inteligencja pozowoliła mu stworzyć narkotykowy kartel, który zdominował handel amfetaminą w rejonie Manchesteru. Peter trafił za kraty w 1995 roku i stamtąd wciąż nadzorował lukratywny biznes. Jednak po odsiedzeniu ośmiu lat w więzieniu o zaostrzonym rygorze Fury przeszedł na jasną stronę mocy i zaczął prowadzić legalne interesy. Wciąż był żywo zainteresowany boksem, a swoje sportowe, niezrealizowane marzenia zaczął przelewać na swojego syna. Pierwszym trenowanym przez Petera zawodnikiem był właśnie Hughie Lewis Fury, a kolejnym miał być siostrzeniec Tyson. Swoje IQ Peter wykorzystywał teraz do układania strategii ringowych, a nie do zabawy w ciuciubabkę z organami ścigania. Już pierwsza walka w narożniku Tysona świadczyła, że były skazaniec ma do tego łeb.
Sprawdzian kwalifikacji wujka Petera nastąpił 14 kwietnia 2012 roku, kiedy to w walce o wakujący pas mistrza Irlandii na drodze Tysona stanął Martin Rogan. Popularny taksówkarz, który kilka lat wcześniej sensacyjnie wygrał turniej Prizefigher, miał na koncie skalpy Audleya Harrisona i Matta Skeltona. O żadnej niespodziance nie można było jednak mówić tego wieczora w ringu. Może poza jedną... Fury po raz pierwszy zaboksował jako mańkut, co miało ukryć jego opuszczoną, przednią prawą. Pięściarz wyglądał znakomicie z odwrotnej pozycji, rzucając ostre prawe jaby i precyzyjnie punktując korpus. To był mądry, uważny boks - znak firmowy nowego trenera. Tyson rozbijał 40-latka nieśpiesznie, ale systematycznie. Ambitny irlandzki "Iron Man" padł po lewym na dół w piątej rundzie.
Kolejnym rywalem był Vinnie Maddalone i była to walka bez historii, a w istocie rzeczy był to sparing. Sędzia zakończył zmagania w piątej rundzie. Wyzwanie miało przyjść 1 grudnia 2012 roku, kiedy naprzeciw Fury'ego stanął doświadczony Kevin Johnson, a stawką pojedynku był eliminator WBC w wadze ciężkiej. Znakiem firmowym "Kingpina" był oczywiście praktykowany pod okiem samego Larry'ego Holmesa lewy prosty, ale w starciu z większym i dysponującym lepszym zasięgiem Tysonem ta broń zupełnie nie działała. To Fury raz po raz trafiał bitym z różnych płaszczyzn jabem i już w pierwszych trzech minutach Johnson zjadł więcej czyściochów niż w dwunastu rundach z Witalijem Kliczką. "Gypsy King" z łatwością znajdował głowę śliskiego zwykle przeciwnika, pomimo tego, że Kevin obniżał głowę, balansował, chował się za lewy bark. Tyson potrafił dostosować swoje ciosy, zachwycał kombinacjami i to z obu pozycji. W pewnym momencie walki Fury zwolnił zważywszy na fakt, iż przeciwnik jest twardy i starcie może potrwać pełny dystans. Nie spotkało się to z aprobatą publiczności, która zareagowała buczeniem. Niesłusznie, bo po raz pierwszy cygański pięściarz pokazał bokserską wirtuozerię i dawno nie widzianą w tej dywizji kreatywność w ataku. Nie zastopował wciąż cenionego wówczas Johnsona, ale wygrał walkę do wiwatu, dobrze regulując tempo i imponując dojrzałością w ringu. Była to oczywiście zasługa Petera, skutecznie chłodzącego temperament bratanka.
"Tyson Fury zaskoczył swoim boksem, rywalizując z wymagającym Kevinem Johnsonem. Takiej lekkości, szybkości rąk, łatwości poruszania się po ringu, wraz z żelazną kondycją, u dwumetrowego faceta trudno się było spodziewać. W takiej dyspozycji, nie licząc braci Kliczko oraz jego przyszłego rywala Davida Haye'a, Brytyjczyk mógłby wygrać z niemal z każdym przedstawicielem wagi ciężkiej" - pisał mój nieodżałowany kolega Adrian Golec na łamach Boxing.pl.
Fury i Johnson zajadle obrzucali się śmieciową gadką przed konfrontacją, ale po wyjaśnieniu sobie między linami, kto jest lepszy, Tyson zaśpiewał z akompaniującym mu na pianinie "Kingpinem" kilka przebojów. Jedynym zgrzytem tej dobrze zaplanowanej operacji był fakt, że WBC zlekceważyła eliminator i promotor Mick Hennnessy musiał zacząć szukać innej drogi do tytułu. Hennessy hołdował tendencji, by jego zawodnicy zdobywali tytuł brytyjski, pas mistrza Europy, a potem atakowali tytuł WBC. W przypadku wagi ciężkiej Jose Sulaiman, a potem jego syn Mauricio faworyzowali jednak Witalija Kliczkę, Chrisa Arreolę, a potem Deontaya Wildera. TF nie był faworytem zarządzających pasami, o czym miał się przekonać jeszcze dobitniej kilka lat później.
Jak ważny dla Tysona był Peter w narożniku, udowodnił kolejny krok w karierze "Olbrzyma z Wilmslow". Oto 20 kwietnia w Nowym Jorku Brytyjczyk zadebiutował na amerykańskiej ziemi przeciwko niedocenianemu mistrzowi wagi junior ciężkiej Steve'owi Cunninghamowi. "USS" nie grzeszył ciosem nawet w swojej koronnej wadze, a jego pacnięcia wydawały się być zupełnie niegroźne dla giganta z Wysp. Tymczasem w narożniku zabrakło Petera Fury'ego, któremu przez przestępczą przeszłość odmówiono wizy do USA. Osamotnionego Tysona wspierał asystent Petera Clifton Mitchell, a absencja głównego trenera nie trapiła nikogo. Fury zaczął agresywnie, próbując od pierwszych sekund zastraszyć małego Amerykanina. Tyson zupełnie nie liczył się z uderzeniami przeciwnika, za co zapłacił na początku drugiej odsłony walki. Bity z pełnym zamachem overhand Cunninghama ściął faworyta, który padł "jak worek ziemniaków", jak skomentował potem Tomasz Adamek. Bokser spod Manchesteru zupełnie nie mógł znaleźć rytmu przeciwko mniejszemu, szybszemu, śliskiemu, lecz dysponującemu nieprawdopodobnym zasięgiem rywalowi. Mitchell apelował między rundami o podwójny lewy prosty, ale nie mógł się doczekać wyegzekwowania tych uwag. Jego podopieczny znalazł inny pomysł na "USS" i zaczął wywierać presję zza wysokiej gardy, przy każdej okazji kładąc się na Steve'a i szukając dołów. Cunningham jeszcze kilka razy niebezpiecznie się odgryzł, ale już w piątej rundzie był wyraźnie zmęczony przepychanką i uciekaniem przed gigantem. Wreszcie w siódmej rundzie Fury złapał malucha podbródkowym, po czym przytrzymał lewą ręką i wykończył prawym sierpem z bliska. Gospodarz padł ciężko znokautowany. Większość fanów deprecjonowała wygraną Anglika, wskazując na szklaną szczękę. Inni byli pod wrażeniem zmiany taktyki w trakcie walki i przejścia do zdecydowanego pościgu. Prawie nikt jednak nie dawał szans Fury'emu przed czekającym go starciem z Davidem Haye'em. Gros ekspertów uznało konfrontację z dynamicznym i potężnie bijącym "Hayemakerem" za stylowe harakiri dla "Gypsy Kinga". Niestety z powodu kontuzji Davida (czy też flirtowania Haye'a z braćmi Kliczko) konfrontację dwukrotnie odwołano. Tyson był wściekły, wielokrotnie nazywając słynnego rodaka zasrańcem i tchórzem. Przepadła ogromna szansa i wielkie pieniądze z PPV. Sprytnie napędzający sprzedaż Fury wynegocjował podział zysków 50/50, ale czeku się nie doczekał.
OPERACJA KLICZKO
Pomimo tego, że Tyson Fury był już bardzo ważnym elementem brytyjskiej sceny boksu, prowadzenie jego kariery przez promotora Micka Hennessy'ego pozostawiało wiele do życzenia. Pięściarz walczył nieregularnie, a jego potencjał w sporym stopniu był marnowany. Po starciu z Cunninghamem w kwietniu 2013 roku, "Olbrzym z Wilmslow" czekał aż dziesięć miesięcy na kolejne wejście do ringu. Przeciwnikiem był mocno bijący, ale nie lubiący twardej walki leworęczny Joey Abell. W tej konfrontacji zardzewiały Tyson pokazał zarówno perfekcyjne akcje lewy-prawy, jak i bijatykę spod budki z piwem. W pewnym momencie Abell zachwiał nawet Furym, co rozsierdziło tylko "Olbrzyma z Wilmslow", który na poważnie zabrał się za "Lód" z Minnesoty. Koniec nastąpił w czwartej rundzie, a Jankes zdążył cztery razy wylądować na deskach. Była to czysta rozrywka dla fanów. Sprawy nie nabrały jednak rozpędu. Z powodu urazu Derecka Chisory rewanż z Furym został przełożony i odbył się dopiero 29 listopada 2014 roku. Aspirujący do tronu Władimira Kliczki "Gypsy King" znowu czekał dziewięć i pół miesiąca na swój występ. "Del Boy", który notował pięć zwycięstw z rzędu zapowiadał srogi rewanż na swoim pogromcy, a sparingpartnerzy Derecka, w tym nasz Mariusz Wach, wieszczyli kłopoty cygańskiego wieżowca. Chisora dumnie dzierżył pas mistrza Europy i twierdził, że tym razem przeciwnika nie zlekceważy i podejdzie w stu procentach przygotowany i skoncentrowany. Rzeczywiście walka różniła się od pierwszej znacząco. Tym razem "Del" nie mógł nawet dotknąć boksującego z odwrotnej pozycji Tysona. Fury łatwo unikał zagrożenia, paraliżował brytyjskiego Fraziera i raczył hojnie ciosami sierpowymi i podbródkowymi z odwrotnej pozycji. Było to dziesięć rund cierpienia Chisory, który był upokarzany jak nigdy wcześniej i nigdy później w karierze. Dereck nie był w stanie doprowadzić do celu niczego, a przeciwnik trafiał jak chciał i wydawało się, że Fury boksuje z zaciągniętym hamulcem, na absolutnym luzie. Nad zapuchniętym od ciosów mistrzem Europy zlitował się wreszcie trener Don Charles i po dziesiątej rundzie oszczędził swojemu zawodnikowi wstydu. Dwumetrowy fałszywy mańkut trzymał Chisorę na smyczy i okrutnie się nad nim znęcał. Polscy komentatorzy telewizyjni zwracali uwagę na niedociągany prawy prosty z pozycji mańkuta w wykonaniu Tysona. Niestety nie zauważyli mistrzowskiej kontroli dystansu przy pomocy owego jabu oraz chirurgicznie precyzyjnych podbródkowych, które zdeformowały twarz Chisory. Cygan wygrał łatwo, lekko i przyjemnie. Ośmieszenie twardego londyńczyka większość obserwatorów złożyła na karb regresu Derecka, którego zachęcano powszechnie do emerytury po tym występie. Przyszłość pokazała, że najlepsze bitwy Chisory były dopiero przed nim, a wówczas po prostu trafił na zmotywowanego rywala z zupełnie innej bokserskiej półki. Co uszło uwadze kibiców i części ekspertów, nie uszło uwadze promotora Chisory Franka Warrena. "Srebrny Lis" uznał, że musi mieć w swojej stajni Fury'ego, który jednak lojalnie trwał przy nieudolnym Micku Hennessym. W tej sytuacji jedyną możliwością była współpromocja brytyjskiego ciężkiego przez Warrena i Hennessy'ego. Warren, jak mawiali złośliwi, miał w kieszeni organizację WBO i rychło odebrany Chisorze pas WBO International przekuł na pozycję obowiązkowego pretendenta do pasa WBO. Fury miał teraz szansę pokonać Władimira Kliczkę nie tylko w saunie, ale i w ringu. Podczas krótkiej współpracy z Emanuelem Stewardem, Tyson przebywał na obozie treningowym "Doktora Stalowego Młota", gdzie miało dojść do pierwszej próby sił pomiędzy obecnym, a przyszłym królem wagi ciężkiej. W saunie dłużej ponoć wytrwał młody Brytyjczyk, ale Kliczko nie potwierdził nigdy, że doszło do takiej rywalizacji.
Ostatnią rozgrzewką przed wielką batalią z długo panującym Ukraińcem było starcie z Christianem Hammerem, do którego doszło w lutym 2015 roku. Zbliżający się do swojego upragnionego celu Tyson ponownie dał koncert boksu. Świetnie ruszał się po ringu, imponował timingiem uderzeń i wielością rozwiązań. Pochodzący z Rumunii Hammer nie wiedział, co się dzieje między linami. Jego dużo większy oponent był szybszy, zwinniejszy i raz po raz zastawiał pułapki. Fury zmieniał pozycję na mańkuta w trakcie kombinacji, a przy nokdaunie tak płynnie i zaskakująco zaszedł Christiana, że ten nie widział nawet ciosu. Jeśli chodzi o umiejętności był to kolejny mismecz, a na wygraną przed czasem w ósmej rundzie znowu kręcono nosem, wskazując na słabość przyjezdnego boksera. Co prawda Hammer nie był wirtuozem, ale klasy wystarczyło mu na pokonanie Erkana Tepera i Davida Price'a. Stało się to już po lekcji boksu od "Gypsy Kinga". Co więcej, rumuńskiego Niemca nie potrafił zastopować ani Aleksander Powietkin ani Luis Ortiz. Tylko Fury potrafił się z nim zabawić w ringu, nie łapiąc nawet zadyszki. Drzwi do sali tronowej stały już otworem.
Tyson Fury został więc obowiązkowym pretendentem z ramienia zarówno WBO, jak i niedługo później WBA. Negocjacje z obozem Kliczki trwały kilka miesięcy, aż wreszcie ustalono, że walka o pasy WBA, IBF i WBO w wadze ciężkiej odbędzie się 24 października w Dusseldorfie. Wraz z ruszeniem machiny promocyjnej zaczęły się na całego gierki psychologiczne pretendenta z Manchesteru. Brytyjczyk już wcześniej nie raz imponował "śmieciową gadką", ale tym razem strategia zaplanowana na wyprowadzenie z równowagi statecznego dżentelmena z Ukrainy była zakrojona na dużą skalę. Wybryki Fury'ego, takie jak pojawienie się w kostiumie Batmana na konferencji prasowej wydawały się być absurdalne, ale było to znakomite antidotum na Kliczkę, który słusznie został przez Tysona zdiagnozowany jako człowiek obsesyjnie próbujący kontrolować każdy najdrobniejszy szczegół. W towarzystwie chaotycznego, spontanicznego i ciągle zaskakującego pomysłami challengera, długoletni mistrz czuł się bardzo niekomfortowo. "Olbrzyma z Wilmslow" kontrolować się bowiem nie dało. Prawdziwy popis Fury dał w programie "The Gloves Are Off", gdzie całkowicie zdominował słynącego przecież z elokwencji Władimira. Przy brylującym Tysonie wypowiedzi Kliczki były sztampowe, nudne i sztuczne. Na kilka tygodni przed starciem Kliczko doznał drobnej kontuzji, która zmusiła organizatorów do przesunięcia pojedynku na 28 listopada. Takie wybijanie z rytmu będących w środku obozu treningowego rywali było tradycją w drugiej części kariery Wowy. Pozycja mistrza w federacjach była nietykalna, ale tym razem jego obóz strzelił sobie w stopę. Fury był mocno przeziębiony, gorączkował i wypadł na dłużej z treningu. Przesunięcie walki w istocie było tym, o czym marzył.
Moim marzeniem z kolei było zobaczenie na żywo tego pojedynku. Zdobyłem bilet i z niecierpliwością odliczałem dni do wydarzenia. Niestety w Paryżu doszło do terrorystycznych zamachów, a ja miałem lot z Anglii do Niemiec właśnie z przesiadką w Paryżu. Moja ówczesna narzeczona bardzo się o mnie niepokoiła i na jej prośbę zostałem w domu, by obejrzeć kolizję gigantów w telewizji. Nieprzedarty bilet mam do dzisiaj, a wówczas czuło się, iż w Dusseldorfie może pisać się historia boksu. Oczywistym, dużym faworytem był Kliczko, ale część ekspertów spodziewała się trudnej przeprawy dla niepokonanego od dekady "Doktora Stalowego Młota". Miałem wrażenie, że Tysonowi może zabraknąć doświadczenia w newralgicznym momencie, bo że jego styl jest kryptonitem na Wołodię byłem przekonany od dawna. Moje spojrzenie zmieniło się po obejrzeniu treningu medialnego. Kliczko, jak zawsze, był w nienagannej formie, imponując atletyzmem, dynamiką, szybkością i pracą nóg, ale dyspozycja Fury'ego była wprost fenomenalna. Tak ruszającego się ciężkiego nie było od czasów Muhammada Alego. Mierzący 205 cm wyspiarz po prostu płynął po ringu, zachwycając szybkimi i celnymi kombinacjami z obu pozycji na tarczy. Lekkość, swoboda i talent po prostu biły w oczy. Popisom Brytyjczyka przyglądał się czempion wraz ze swoim obozem. Tyson nic sobie z tego nie robił, a po treningu medialnym złapał za mikrofon i odśpiewał pożegnalną pieśń odchodzącemu jego zdaniem mistrzowi. Pewność siebie "Gypsy Kinga" była autentyczna, wiedział że jest w życiowej formie i że nic i nikt go nie powstrzyma. Wystraszeni pracą nóg Fury'ego ludzie Kliczki wepchnęli masę gąbki pod deski ringu, by spowolnić pretendenta, co skończyło się awanturą w dniu walki i groźbą Brytyjczyków, że ich zawodnik nie wyjdzie do walki. Już na ważeniu ekipa K2 próbowała różnych sztuczek, a to obwieszczając zaskakująco niską wagę challengera, a to ustawiając Kliczkę tak, że dorównywał wzrostem przeciwnikowi stojąc twarzą w twarz. Te zabiegi nie działały na Tysona, a po długich kłótniach i przepychankach część dodatkowej gąbki usunięto.
Pierwszy rzut oka na wychodzącego do ringu Fury'ego i już było wiadomo, że Tyson jest "in the zone" jak mawiają Amerykanie. Skupiony, skoncentrowany w stu procentach na zadaniu, z błyskiem w oku.
- I co? Już nie jesteś taki duży - kpił pretendent stając oko w oko z mistrzem.
Eksperci i widzowie przecierali oczy ze zdumienia od pierwszego gongu. Fury był śliski, szybki i nieuchwytny dla Władimira, który zupełnie nie mógł wyczuć dystansu swoim słynnym lewym prostym. Głowa Tysona była w nieustannym ruchu, balansował tułowiem, płynął po deskach ringu w starych bokserskich butach podarowanych mu lata wcześniej przez zmarłego trenera Kliczki Emanuela Stewarda. Te buty były relikwią podobną do spodenek George'a Foremana. "Big George" stracił w nich tytuł w słynnej walce z Alim w 1974 roku w Kinszasie i przywdział je ponownie 20 lat później, kiedy nokautował Michaela Moorera i odzyskał pas wagi ciężkiej. To właśnie Emanuel Steward jako pierwszy w słynnym proroctwie namaścił Fury'ego na następcę i spadkobiercę tronu Kliczki. Słowa wspaniałego trenera realizowały się 28 listopada w Dusseldorfie. Sprawdzały się też słowa samego Fury'ego, który krótko scharakteryzował boks czempiona.
- Jesteś wspaniałym sportowcem i osiągnąłeś bardzo dużo, ale to co potrafisz, nie wystarczy na takiego pięściarza jak ja. Bijesz tylko jab, akcje lewy-prawy i bezpośredni lewy sierp. Dobrze się ruszasz, ale jest to tylko ruch do przodu i do tyłu. To za mało.
Wypracowane przez lata schematy Ukraińca w ogóle nie działały przeciwko większemu, dysponującemu przewagą wzrostu i zasięgu gigantycznemu tancerzowi. Fury czytał przeciwnika jak otwartą książkę i chociaż sam nie zachwycał ofensywą, to i tak w każdej rundzie przemycał punktujące akcje. Bity z biodra lewy prosty, sugestywne zwody, sporadyczne ataki bezpośrednim lewym sierpem zapewniały totalną kontrolę będącemu cały czas w ruchu "Olbrzymowi z Wilmslow". Rundy uciekały, a mistrz nie był w stanie uruchomić ofensywny. Słynny prawy "Doktora Stalowego Młota" był całkowicie uzależniony od przygotowania akcji lewym prostym, a jab Wołodii po prostu nie dochodził do tańczącego i w dodatku odchylonego rywala. Kliczko z każdą rundą był coraz bardziej sfrustrowany i bezradny. Okolice oczu Władimira były porozcinane od przypadkowych zderzeń głowami i ciosów gościa z Wielkiej Brytanii. Rady trenera Johnathona Banksa i brata Witalija nie docierały do Wowy, który nie był w stanie zaryzykować i rzucić się do gardła wyboksowującemu go rywalowi. Trzeba było zaatakować w półdystansie, ale Kliczko zapomniał już jak to się robi, przyzwyczajony do klinczowania mniejszych rywali. Próbował trzymać również wieżowca z Wysp Brytyjskich, ale była to strata czasu i sił plus zjadanie krótkich uderzeń w zwarciu od przeciwnika. "Kontrola to rozrywka", mawia znany trener Barry Robinson. Tej rozrywki został tamtej nocy pozbawiony Władimir, który zupełnie się pogubił. Starający się zawsze podkreślać ideę walki fair play Ukrainiec zaatakował w końcu bezceremonialnie bykiem i uderzył głową w twarz Fury'ego przy pełnej aprobacie sędziego Tony'ego Weeksa. Niewiele później wściekły challenger dwoma bezpośrednimi lewymi sierpami naruszył Władimira, który w popłochu odwrócił się tyłem do akcji. Pretendent nie wstrzymał ręki i trafił odwróconego czempiona w bok głowy, co skwapliwie wykorzystał Weeks, odejmując punkt i dając przy okazji dojść do siebie Kliczce. Był to najbardziej gorący moment tego całkowicie zdominowanego przez Brytyjczyka pojedynku. Nie była to dominacja w sensie zadanych ciosów (chociaż statystyczna 47-17 w ciosach mocnych na korzyść Fury'ego to znacząca przewaga), a w narzuceniu swojej woli i przebiegu walki. Kibice narzekali, że niewiele się działo i walka była nudna, a koneserzy jak Graham Houston czy Paulie Malignaggi doceniali taktyczny majstersztyk "Cygańskiego Króla". Po wybrzmieniu ostatniego gongu na mojej karcie widniało dziewięć rund dla Fury'ego, dwie dla Kliczki i jedna remisowa z powodu odjęcia punktu w rundzie jedenastej, która była chyba najlepszą rundą Tysona. Na szczęście dla pretendenta sprawiedliwi z ołówkami byli w lepszej formie niż ringowy. Przyjaciel Kliczków Michael Buffer zaczął odczytywać werdykt stłumionym, drżącym głosem, co już dawało do myślenia. Jednogłośne 115-112, 115-112 i 116-111 nie mówiło jeszcze nic, ale gdy zabrzmiało "....from United Kingdom", brytyjska część publiczności i ekipa Fury'ego wpadli w ekstazę. Tak pisała się historia wagi ciężkiej, a ja mocno żałowałem, że nie byłem na miejscu jej częścią.
Tyson Fury zdetronizował wieloletniego mistrza na jego terenie i odebrał mu pasy WBO, WBA i IBF, ale tradycyjnie nie został doceniony. Wskazywano na wiek 39-letniego wówczas Kliczki, jego obniżkę formy, depresję poporodową jego żony, słaby dzień czempiona i na masę innych rzeczy. Niewielu dostrzegało, że atuty Władimira zostały mu wytrącone z ręki i boksował tak, jak mu pozwolił rządzący wtedy między linami Brytyjczyk. Kliczko nie był wcale skończony, co pokazał półtora roku później w Londynie, omal nie nokautując Anthony'ego Joshuy po porywającej wojnie. Gdyby nie wizyta "Gypsy Kinga" w Dusseldorfie, Władimir mógłby dzierżyć tron jeszcze długo, bo przecież jego wyjazdowa batalia z Joshuą była konsekwencją utraty pasów. Kliczko dzierżący władzę nie pofatygowałby się przecież na Wembley i nie oddawałby atutu własnego terenu. Tyson Fury złamał monopol braci Kliczko, wniósł powiew świeżego powietrza do zatęchłej królewskiej dywizji i objawił się jako nowy, charyzmatyczny król. Jak się okazało król, którego władanie potrwało bardzo krótko.
UPADEK
Fenomenalny wyczyn Fury'ego został przegapiony i pominięty w brytyjskich mediach. Większość skazywała Brytyjczyka na sromotną porażkę, a kiedy dokonał niemożliwego uznano, że był to po prostu słaby dzień starzejącego się mistrza i okropna walka. Ze znakomitego pokazu boksu kpiono i nikt nie widział w Tysonie zbawcy wagi ciężkiej i następcy Alego. A przecież był najciekawszą osobowością w brytyjskim pięściarstwie od lat. Tytuł Osobowości Roku 2015 przyznano mdłemu Andy'emu Murrayowi, a media nie skupiały się na sukcesie sportowym boksera z Manchesteru, a na jego kontrowersyjnych wypowiedziach. Zamiast fanfar płynęła miażdżąca krytyka. Federacja IBF już kilka dni po odebraniu tytułów Kliczce zaczęła naciskać na obowiązkową obronę tytułu z Wiaczesławem Głazkowem, podczas gdy nowy czempion miał w kontrakcie klauzulę rewanżu z Kliczką. W ten sposób nie traktowano Ukraińca, ani później w analogicznej sytuacji Anthony'ego Joshuy. "Gypsy Kinga" błyskawicznie pozbawiono pasa IBF, o który powalczyli Głazkow i Charles Martin. Marnego mistrza IBF, jakim został po kontuzji Głazkowa Amerykanin, sprowadzono do Londynu, gdzie szybko pasa pozbawił go Joshua. Ta wygrana była fetowana na Wyspach znacznie bardziej niż historyczne obalenie znakomitego Kliczki. To musiało frustrować Tysona, który popadał w coraz to nowe tarapaty.
Kokaina, alkohol i zabawa miały być ucieczką od głębokiej depresji. Po wzniesieniu się na wyżyny i zdobyciu świata czempion staczał się bardzo nisko w bardzo szybkim tempie. Prasa brukowa donosiła o pijaństwie i romansach, a tymczasem pięściarz tył i popuszczał pasa. Rewanż z Kliczką był przekładany, obrońca tytułu niedysponowany, a w tle pojawiły się zarzuty o doping jeszcze z marca 2015 roku. Angielski UKAD (Komisja Antydopingowa) postępował w tej sprawie dziwnie i opieszale. Fury został zawieszony, musiał oddać pasy WBA i WBO, ale miał mieć pierwszeństwo walki o nie, gdyż zrzekł się ich dobrowolnie. Nic jednak nie wskazywało na powrót i chęci wypalonego byłego mistrza do wznowienia kariery. Rozrósł się do monstrualnych rozmiarów i praktycznie nikt nie wierzył, że 160-kilowy Cygan czegokolwiek w sporcie jeszcze chce. W najgorszym punkcie tego schodzenia na manowce Fury myślał o popełnieniu samobójstwa, ale zrezygnował z tych myśli pamiętając o swojej rodzinie. Zaczął widywać psychologów i leczyć swoją cyklofrenię. Człowiek był uratowany, ale co z bokserem? Tyson nie tylko nie wyglądał na sportowca, ale zmienił się całkowicie jego głos, który stał się ochrypły i gardłowy. "Olbrzym z Wilmslow" twierdził, że to z powodu ciosu w krtań, znawcy tematu zaś, że struny głosowe zostały przepalone resztkami spadającej tam kokainy. Czempion linearny wagi ciężkiej podjął wysiłek treningu ze swoim przyjacielem Billym Joe Saundersem w hiszpańskiej Marbelli. Wigoru starczyło mu jednak na krótko. Wielkim pozytywem tego wyjazdu było to, że Fury poznał młodziutkiego trenera Bena Davisona, który miał mieć później wielki wpływ na jego życie.
POWRÓT Z NIEBYTU
Rok po poznaniu Davisona Fury ponownie zawitał do Marbelli i przyglądał się treningom prowadzonym przez 26-latka. Był to początek 2018 roku, a Tyson był zachwycony świeżością metod, pomysłowością i zapałem młodziana. Trzeba tu dodać, że zażyła relacja Fury'ego z jego wujkiem Peterem nie przetrwała lat, kiedy zawodnik był na poboczu. "Gypsy" był zdania, że wraz z nowym startem potrzebuje czegoś innego niż rygorystyczny, surowy wujek i jego postrzeganie boksu. Boks pod okiem Petera był skuteczny i ascetyczny jak sam trener, w Davisonie zaś Tyson widział kreatywność, fantazję i nowe sposoby na otwarcie ofensywy. Legenda głosi, że Fury poprosił Davisona o zdobycie numeru dwóch uroczych blondynek, które spotkali w barze. Stylizujący się na Davida Beckhama przystojniak nie miał z tym żadnego problemu, co dało mu status trenera Tysona Fury'ego. Na początku nikt nie traktował poważnie tej współpracy, jak też kwalifikacji samego Davisona. Pierwszym celem było zrzucenie ogromnej nadwagi i sprawdzenie, czy utalentowany gigant "ciągle to ma". Nawet pierwsze sparingi z ogromnym nadbagażem kilogramów pokazały, że potencjał wciąż jest ogromny. Tłusty Fury nie miał szybkości nóg, ale wciąż był śliski, niewygodny i widział wszystko. Dla wielu oponentów nawet opasła wersja TF była nie do ruszenia. Davison potrafił poprzez urozmaicone treningi, znalezienie wspólnego języka, podobny wiek i charaktery dotrzeć do pięściarza. Tysonowi znowu chciało się chcieć i znowu trenował pełną parą. Powrót nie był już tylko w sferze marzeń, powrót był sprawą realną. W tzw. międzyczasie bokser poszedł na układy z Brytyjską Komisją Boksu i UKADEM i odzyskał licencję. Zaczęło się mówić o pierwszym przeciwniku. Po ponad dwóch i pół roku od walki z Władimirem Kliczką, Tyson miał się zmierzyć z Seferem Seferim.
Albański Holyfield był malutki jak na standardy wagi ciężkiej, ale miał na koncie imponujący bilans 23-1, z jedyną porażką na punkty z Manuelem Charrem. Wielki come back zaplanowano na 9 czerwca 2018 roku, a ja postanowiłem, że tego wydarzenia już nie odpuszczę i wybiorę się do Manchesteru. Naturalnie walka zakrawała na farsę i taką też się okazała, ale nie chodziło tu o sportowy aspekt, a o zobaczenie mistrza na żywo. Imponujący dystansem do siebie Fury wyszedł w rytm przeboju Afromana "Bo się naćpałem", który żartobliwie traktował o życiu zrujnowanym przez narkotyki, ale brytyjska publika przyjęła hit z mieszanymi uczuciami. Jeszcze mniej ciekawie było w ringu, gdzie Tyson zupełnie nie przypominał samego siebie. Był wolny, nie czuł dystansu i nie był pięściarzem z zamieszczanych przez siebie tarcz z Davisonem, gdzie znowu zachwycał talentem. Mistrz linearny miał problem ze znalezieniem w ringu maleńkiego Seferiego, pudłował ciosy, a błaznowanie między linami irytowało publiczność coraz bardziej wespół ze słabiutkim boksem. Najciekawszym fragmentem gali była bijatyka na trybunach, która oderwała od rywalizacji nawet bokserów. Wreszcie w czwartej rundzie Seferi się poddał, nie chcąc przyjmować uderzeń od dwa razy większego przeciwnika, a widzowie wybuczeli to żałosne widowisko. Można było zgadywać, że Fury nie będzie w dobrej dyspozycji po tak długiej przerwie, ale chyba nikt nie spodziewał się aż takiej degradacji klasy. Mało kto dawał szanse byłemu czempionowi na nawiązanie rywalizacji z najlepszymi. Sztab Tysona tonował jednak nastroje.
Już niewiele ponad dwa miesiące później naprzeciw Fury'ego stanął Francesco Pianeta - były pretendent do mistrzowskiego pasa. Włoch najlepsze lata miał za sobą, a nawet kiedy kilka lat wcześniej podejmował Władimira Kliczkę mówiono, że niczym nie zasłużył na szansę walki o pasy. Ku przerażeniu fanów Fury'ego, w tym mojej osoby, na grudzień Tyson miał już zarezerwowaną walkę z dzierżącym pas WBC Deontayem Wilderem. Będący głęboką pod formą Tyson w zestawieniu z będącym w sztosie "Bombardierem" zakrawało na szaleństwo i pięściarskie seppuku. Dziesięć rund męczarni z Pianetą jeszcze te wizje utrwaliło, bo chociaż "Gypsy" prezentował się nieco lepiej niż w kabarecie z Seferim, to wciąż raził brakiem precyzji, anemicznymi ciosami i słabiutką dynamiką. Gigant wygrał każdą z dziesięciu rund, ale w słabym, wymęczonym stylu. Bez przyśpieszeń, bez błysku, bez jednego chociaż zranienia nie słynącego przecież z odporności rywala. Po zakończonej rywalizacji do ringu wszedł Wilder, by stanąć do tradycyjnego face offu z Furym, ale twarz Deontaya zdradzała ślady zażenowania poziomem obejrzanej konfrontacji. Na takie wyzwanie jak Wilder było dla Cygana za wcześnie i widzieli to wszyscy.
MISSION IMPOSSIBLE, CZYLI POSKROMIENIE "DZIKIEGO" WILDERA
Na 1 grudnia 2018 roku w Los Angeles wyznaczono starcie pomiędzy mistrzem WBC Deontayem Wilderem, a czempionem linearnym Tysonem Furym. Obóz Amerykanina bezskutecznie próbował się dogadać z posiadaczem pasów IBF, WBA i WBO Anthonym Joshuą. Anglik był dojną krową, rozdawał karty, a jego promotor Eddie Hearn zarabiał krocie na innych, mniej ryzykownych zestawieniach. Mało popularny pomimo 39 nokautów w 40 walkach "Bronze Bomber" potrzebował dużego nazwiska w rekordzie i dawał to pogromca Kliczki. Dodatkowo brytyjski showman gwarantował, że jego popisy na konferencjach prasowych zaowocują sprzedanymi pakietami PPV. Zdecydowanym faworytem potyczki był "Bombardier", który w swoim ostatnim występie znokautował po ekscytującym boju starego, ale wyśmienitego boksera-punchera z Kuby Luisa Ortiza. "Dziki" był w sztosie i wchodził w swój prime, zaś Cygan miał za sobą długą przerwę i dwie walki, z których jedna była kabaretem, a druga toczonym w słabym tempie sparingiem. Z czym do ludzi - pytali fani, powszechnie uważając, że promotor Frank Warren poświęcił Tysona i jego rekord dla dużej wypłaty.
Pytań było wiele, jeśli chodzi o obóz Brytyjczyka. Jak takie dwa spacerki mogły go przygotować na Wildera, który posiadał piorunujący cios i szybkość? Fury wyglądał na wolnego i ślamazarnego po swoim powrocie. Czy 26-letni trener nowicjusz jest w stanie go dobrze przygotować? Wiadomo było, że jest za wcześnie, by trzy i pół miesiąca po Pianecie wrócić do optymalnej dyspozycji. Ile będzie Fury'ego w Furym? Trend wśród bokserskich opiniotwórców był taki, że "Gypsy King" przegra przed czasem i to szybko. Tymczasem wystartowała promocja walki, w której Tyson i Deontay kilkakrotnie mierzyli się na mikrofony. Amerykanin jest charyzmatyczny i posiada całkiem ciekawą osobowość, ale w tych zderzeniach był deklasowany przez Wyspiarza. Fury brylował, ośmieszając Wildera przed jego własną publicznością. Sympatia kibiców była zdecydowanie po stronie przybysza z Wielkiej Brytanii. Pewność siebie, jaką prezentował mistrz linearny, zaczęła mi przypominać człowieka sprzed trzech lat, który z niezachwianą wiarą prorokował zwycięstwo nad Kliczką. Od Fury'ego biła aura człowieka, który idzie na swoją misję. Początkowo również nie dawałem szans Tysonowi, ale w jego przypadku nastawienie mentalne było ważniejsze niż fizyczność. Tylko wyzwania budziły najlepszego "Cygańskiego Króla", z mniej groźnymi rywalami potrafił się zdrzemnąć. Twarde pięści "Bronze Bombera" mogły zakończyć karierę brytyjskiego trash talkera, ale zdawał on sobie sprawę, że musi wygrać nie tylko dla siebie, ale dla innych cierpiących na depresję i inne psychiczne przypadłości. Fury, który borykał się z cyklofrenią, stał się przykładem dla innych, że tacy ludzie mogą odnosić ogromne sukcesy w życiu. Stał się ich ambasadorem i miał świadomość, że zwycięstwo będzie doskonałym dopełnieniem jego historii.
Ben Davison dokooptował do sztabu trenerskiego Ricky'ego Hattona, który był gwiazdą ringu i od jakiegoś czasu stawał w narożniku kilku znanych pięściarzy, a później sławnego Freddie'ego Roacha. Gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść? Absolutnie nie. Młodzieniec był szefem przygotowań pełną gębą i szykował skomplikowany plan taktyczny, zaś Hatton i Roach byli tylko wsparciem. Z upływem czasu harujący jak wół Tyson zaczął łapać dobrą dyspozycję i przypominać trochę swoją dawną wersję. Nastroje w obozie brytyjskim były coraz bardziej optymistyczne, ale niewielu fachowców wierzyło w triumf "Olbrzyma z Wilmslow". Moja percepcja walki się zmieniała. Uważałem, że jeśli TF wróci do 70 procent pięściarza z Dusseldorfu, to pokona piekielnie niebezpiecznego, ale jednak boksersko słabszego Deontaya. Data testu zbliżała się wielkimi krokami. Duża część kibiców i ekspertów wciąż nie doceniała Tysona, twierdząc, że przyfarciło mu się ze słabiej dysponowanym Kliczką. Pora była ponownie udowodnić swoją wartość. Ciężko było przewidzieć, co się zdarzy w ringu. Morderczy puncher, czy błyskotliwy bokser? W takiej konfrontacji zwykle stawiam na intelekt i umiejętności, ale wieżowiec z UK był niedotarty i jego dyspozycja była tak naprawdę zagadką.
Fury wszedł w walkę znakomicie. Nie był już może tancerzem ze starcia z legendarnym Ukraińcem, ale imponował ciągłymi zwodami, zabierającymi możliwość odpalenia wilderowych bomb poruszaniem i kapitalnym lewym prostym. Skoncentrowany Tyson znowu miał oko tygrysa. Widział z daleka próby odpalenia dział przeciwnika i nurkował pod ciosami, blokował ręce Deontaya, odpływał na nogach poza dystans mocarnych szczudeł. Była to poezja boksu. Czempion linearny oślepiał lewym prostym, roztrącał rękawice mistrza WBC i albo uderzał precyzyjnym prawym albo rozwijał kombinacje naokoło i pośrodku wysokiej gardy gospodarza. W ciągłym ruchu, odsuwający rywala ciągłymi zwodami, kontrolujący tempo, dystans i przebieg zmagań. Każde kolejne trzy minuty szachów były na korzyść wyznawcy błogiej nauki z Wysp Brytyjskich. "Bronze Bomber" trafiał sporadycznie, ale był ogrywany. Floyd Mayweather Junior przyznał pierwszych pięć rund Fury'emu i w ciemnych kolorach rysował szanse rodaka. Steve Farhood ze stacji Showtime dał pięć z pierwszych sześciu odsłon przyjezdnemu. To była lekcja szermierki na pięści, a Fury imponował nie tylko wyborną defensywą, ale też mierzonymi starannie atakami i zaskakująco ofensywnym boksem. Davison dokonał właściwych korekt i uzupełnień stylu Tysona, bo strategia z Kliczki byłaby nie do powtórzenia z Wilderem. Amerykanin nie bał się puścić rąk w ruch i nie można było z nim zbyt mocno się wycofywać. Trzeba było korzystać z defensywnych niedostatków potężnie bijącego "Dzikiego" i Tyson idealnie znajdował balans pomiędzy obroną i atakiem, kradnąc runda po rundzie. W pewnym momencie Deontay zaczął słabnąć od swoich przestrzelonych ciosów i precyzyjnych prawych TF. Wydawało się, że może nawet zostać zastopowany w końcowej części pojedynku.
Odmianę przyniosła końcówka ósmej rundy, kiedy to Deontay trafił kombinacją prawej ręki i lewego sierpa. Anglik odczuł te ciosy i dla zamaskowania efektu stukał się rękawicami po głowie. Jednak do narożnika schodził lekko oszołomiony. Oczywiście, ponownie w ringu nie zabrakło psychologicznych zagrywek "Gypsy Kinga", który wystawiał język, opuszczał ręce i pokazywał, że między linami czuje się komfortowo. Wilder był sfrustrowany niepowodzeniem, ale trzymał mistrzowską koncentrację. To przyniosło efekty w dziewiątej rundzie, gdzie dwa kolejne prawe rzuciły Fury'ego na deski. Pierwszy trafił w okolice ucha, a drugi w górę pochylonej głowy. Mistrz WBC poczuł krew i rzucił się na ofiarę, ale ta przytomnie zamieniła się w oprawcę. Kontrujący lewy sierpowy odrzucił zapędy Deontaya, a zmęczony agresywnym atakiem gospodarz potyczki musiał wycofać się do defensywy. Fury pociągał za sznurki w odpowiednim momencie. Kiedy jego przewaga minimalnie stopniała przez nokdaun, koncertowo zawalczył w dziesiątej rundzie, przywracając porządek rzeczy. Prawe Tysona kilkakrotnie spowodowały ugięcie nóg "Bomabrdiera". Spokojna jedenasta odsłona zwiastowała wyraźną punktową wiktorię "Cygańskiego Króla". A jednak mieliśmy się stać świadkami wielkiego dramatu w końcówce.
Na początku dwunastej rundy Fury po raz kolejny ulokował prawy na szczęce przeciwnika, ale ten tym razem nawet nie mrugnął. Za to Wilder wreszcie ładnie przygotował akcję, w stylu swojego rywala oślepiając lewym prostym. Tyson wyciągnął rękawicę, by zbić cios, ale czekał na niego opóźniony prawy. Timing czempiona wersji WBC był idealny. Deontay przycelował schodzącego nisko Cygana prosto w ucho potężnym prawym, a upadającemu cielsku zdołał dołożyć jeszcze lewy sierpowy. Brytyjczyk padł bez życia na matę i nie było chyba nikogo w hali i przed telewizorami, kto wierzył, że jeszcze powstanie. A jednak otworzył oczy w ostatniej chwili i wstał z martwych. Zszokowany Wilder z otwartymi ustami przestał fetować nokaut. Do zakończenia rundy i całej walki miał sporo czasu, ale cudów nastąpił ciąg dalszy. Fury nie bronił się wcale rozpaczliwie, ale ponownie przeszedł do kontrnatarcia. Piękny prawy i lewy sierp czyściutko weszły na szczękę Wildera. Ostatnia minuta nieoczekiwanie należała do Łazarza, który napierał na zranionego i zmęczonego "Brązowego Bombardiera". Po znakomitej rywalizacji wojownicy wpadli sobie w objęcia. Jeden z nich pokazał wybitne umiejętności techniczne i wolę przetrwania, drugi mistrzowski mental i potwierdzenie, że jest równie groźny w pierwszej, jak i w ostatniej sekundzie boju.
Pomimo dwóch wizyt na deskach gros rund przypadło Fury'emu i to jego zwycięstwa spodziewali się komentatorzy i obserwatorzy. Padł jednak wybuczany przez widzów remis, przyjęty jako ukłon w stronę mistrza i gospodarza. Pięściarzem lepszym był Anglik, ale dwa nokdauny pozwoliły sprawiedliwymi z ołówkami naciągnąć werdykt. Zdecydowana większość kibiców kontestowała to rozstrzygnięcie. Pas WBC powinien się znaleźć na biodrach "Gypsy Kinga". Brytyjczyk był jednak moralnym zwycięzcą, a jego powrót do wielkiego sportu był zdumiewający. Skreślany i wyszydzany miał już nigdy nie wrócić na wysoki poziom, tymczasem wrócił na sam szczyt. Nie tylko ograł niepokonanego mistrza, ale zrobił to w znacznie efektowniejszym stylu niż z Kliczką. Tyson Fury miał już na koncie dwa legendarne wyjazdowe występy. Po zdetronizowaniu Kliczki na jego terenie, pokazał się ze znakomitej strony na podwórku Wildera. Brakujący do kolekcji trofeów pas WBC mu nie przypadł, ale niewielu już wątpiło, iż Fury zasłużył na miano mistrza linearnego i lidera wagi ciężkiej. Coraz więcej fanów dostrzegało, że ma do czynienia z fenomenalnym bokserem. Trener Ben Davison okazał się strzałem w dziesiątkę, co potwierdziło intelekt i intuicję mistrza. Tego wyboru nie akceptował i nie traktował serio nikt w brytyjskim boksie. Szkoleniowiec miał na koncie jedną walkę na wysokim poziomie, gdzie jego ówczesny podopieczny Billy Joe Saunders wypadł fatalnie (walka z Arturem Akawowem). Fury widział więcej i miał rację. Młodzian był w narożniku spokojny, jego uwagi były precyzyjne i trafne. Wspaniale poprowadził starszego od siebie boksera. Tego nie powstydziłby się genialny Ray Arcel, który w podobnie młodym wieku stał w narożniku Benny'ego Leonarda. "Cygański Król" stał się pięściarzem bardziej kompletnym niż za czasów Petera Fury'ego i nikt inny jak Davison nie był za to odpowiedzialny. Przyszłość tego duetu malowała się w jasnych kolorach.
LIVING IN AMERICA
Znakomita walka z Wilderem sprawiła, że zamorscy promotorzy zaczęli zaginać parol na "Gypsy Kinga", którego rewanż z "Bombardierem" zapowiadał się na finansową bonanzę. Ostatecznie Tyson podpisał kontrakt z Top Rank Boba Aruma, a co za tym idzie ze stacją ESPN. Zawodnikowi zaoferowano 100 milionów dolarów za pięć walk, co na jakiś czas odłożyło natychmiastowy rewanż. Odłożyło tylko dlatego, że Bob Arum chciał podbudować pozycję Brytyjczyka w Stanach Zjednoczonych kilkoma pojedynkami. Na pierwszy ogień poszedł 15 czerwca 2019 roku niepokonany Tom Schwarz, który co prawda wciąż posiadał zero w rekordzie, ale już był zweryfikowany przez Senada Gashiego w wygranej przez dyskwalifikację walce, gdzie Niemiec miał kłopoty. Schwarz miał być aktorem drugoplanowym, na tle którego mistrz linearny miał zabłysnąć. Tak się właśnie stało.
Zanim jednak Fury sponiewierał przeciwnika, odbyło się spektakularne wejście do ringu. Tyson okryty czarnym, okapturzonym wdziankiem zbliżał się do ringu, gdy nagle rozbrzmiały dźwięki przeboju Jamesa Browne'a ''Living in America''. Pięściarz zrzucił szatę, pod którą krył się strój Apollo Creeda w tonacji flagi amerykańskiej. Znalazł się również efektowny, stosowny do całości kapelusz. Roztańczony Cygan został powitany przez żywiołową publikę. Wybór utworu był strzałem w dziesiątkę, podobnie jak kilkuminutowy występ w ringu. Przeciwnik był jakości nie najwyższej, ale pokaz boksu Tysona brawurowy. Zaczął z pozycji ortodoksyjnej, dziurawiąc Toma lewymi prostymi i lewymi sierpami, a prawdziwe spustoszenie przyszło w drugiej rundzie, kiedy Fury zameldował się jako mańkut. Płynna praca nóg, kombinacje, timing, szybkie, precyzyjne i ciężkie ręce świadczyły o życiowej dyspozycji Tysona, który błyskawicznie rozkwasił nos Niemca. Zanim dzieło zniszczenia zostało dokończone, brytyjski Apollo zademonstrował fantastyczną obronę przy linach, gdzie z opuszczonymi rękami balansował tułowiem i sprawiał, że Schwarz poprawiał klimatyzację w hali swoimi pudłami. Całości spektaklu dopełnił hit ''I Don't Wanna Miss a Thing'' odśpiewany przez Fury'ego żonie Paris. Publika była kupiona i zachwycona.
Podobnych rzeczy oczekiwano trzy miesiące później w starciu z Otto Wallinem, ale Szwed był pięściarzem co najmniej o klasę lepszym od Schwarza. Sparujący często z Otto Adam Kownacki wypowiadał się o tym bokserze w samych superlatywach. Nikt chyba jednak nie spodziewał się, że Tysona w ringu czeka piekło. Leworęczny Wallin ładnie ruszał się po ringu, był ostrożny i nie robił żadnych nerwowych ruchów. Umiejętnie przygotowywał ataki prawym prostym i zwodami, dobrze czuł dystans i nie dawał się ustawiać przednią ręką TF. Do tego potrafił się zakraść z uderzeniami na dół i punktować. "Gypsy King", który zaliczył kolejnych kilka obozów treningowych, miał być jeszcze na wyższym poziomie niż wcześniej, ale chyba był już zajechany treningiem i zabrakło mu świeżości, szybkości i dynamiki. Albo była to wypadkowa niższej formy i dobrej taktyki Szweda. Na domiar złego dla "Cygańskiego Króla" i jego fanów, w trzeciej rundzie w okolicach prawego oka pojawiło się bardzo głębokie i groźne rozcięcie, mogące sensacyjnie przesądzić rywalizację na korzyść Wallina. Kontuzja bowiem była skutkiem ciosu i Fury mógł przegrać przez TKO. Faworyt musiał skończyć z dystansową pykanką i zacząć obrabiać Otto w półdystansie i zwarciu. Tyson spychał pod liny mniejszego rywala, wieszał się na nim i zasypywał ciosami, ale od czasu do czasu był trafiany w wyglądające fatalnie oko. Zatrzymanie wisiało w powietrzu. Bezczelny Wallin próbował nawet tarciem rękawicą powiększyć i tak groźną kontuzję, na co biernie patrzył słabo dysponowany ringowy Tony Weeks. W narożniku Brytyjczyka panowała mobilizacja, ale nie panika.
- Żyję dla takich chwil - mówił broczący krwią Fury do trenera Davisona.
"Gypsy King" dominował walkę w półdystansie, a jego ciosy na dół raz po raz gięły Szweda. Było blisko "czasówki", ale Wallin przetrwał jednak kryzysy. W ostatniej rundzie zebrał się na ostatni wysiłek i pięknym lewym overhandem naruszył zmęczonego kilkurundowym szturmem Brytyjczyka. Ostatecznie po nadspodziewanie trudnej batalii triumfował Fury 116-112, 117-111 i 118-110. Wygraną przypłacił kilkudziesięcioma szwami. Być może tak trudny bój był mu jednak potrzebny przed rewanżem z Wilderem. Brylowanie ze Schwarzem mogło uśpić czujność.
Druga odsłona rywalizacji z "Bronze Bomberem" planowana jest na luty, a tymczasem Tyson Fury podbija Amerykę na różnych polach. Kiedy czytacie ten tekst, showman ma już za sobą październikowy debiut w federacji wrestlingu WWE za 15 milionów dolarów. Trudno przypuszczać, żeby błyskotliwy trashtalker nie przyjął się w tej formule. Oczywiście najbardziej czekamy na starcia w ringu z Wilderem, Andym Ruizem czy Anthonym Joshuą. Dzieje wzlotów i upadków pięściarza, który był wyszydzany za trafienie się podbródkowym, a potem uznany za następcę Muhammada Alego, już nadają się do ekranizacji, a przecież wiele jeszcze przed nami. Tak wygląda historia Tysona Fury'ego do tej pory.
ANDRZEJ PASTUSZEK
Książkę ''Polskie pisanie o boksie'' możecie kupić (online i stacjonarnie) w krakowskiej księgarni De Revolutionibus >>>.