CZERNINA: SZKICE SERBSKIE (cz. 2)
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Ebr publikujemy w ''Czerninie'' część tekstów z książki ''Polskie pisanie o boksie''. Dziś druga część mojego reportażu, za tydzień trzecia, a później będziecie mogli przeczytać teksty Kacpra Bartosiaka, Michała Cetnarowskiego i Andrzeja Pastuszka.
CZARNA FALA
Wściekli, że im się wymknął taki łakomy kąsek jak naturalne bogactwa SFRJ, sowieccy imperialiści oskarżają nas, że sprzedaliśmy się Zachodowi. Na próżno jednak wilk kryje się w owczej skórze, nikogo w ten sposób nie oszuka; dobrze znamy jego głos. Zaśpiewał starą piosenkę o swoim umiłowaniu pokoju, po to tylko, by kogoś zwieść, ukryć prawdziwe imperialistyczne zamiary i uśpić czujność świata. Zbyt wiele nieuczciwych spraw mają na sumieniu sowieccy przywódcy, by ktoś mógł im uwierzyć. Ich dotychczasowe ofiary to potworne oskarżenie sowieckich zbrodni. Tacy ludzie nie mogą oszukać żadną kłamliwą propagandą sumienia ludzkości (...) Przywódcy ZSRR bajdurzą o przejściu do komunizmu, a tymczasem w ich fabrykach pracują najemni robotnicy bez prawa do samorządności, z pensjami niewystarczającymi do zapewnienia minimalnego - nie mówiąc o kulturalnym - poziomu życia.
Mówią, że socjalizm został już zbudowany i należy zmierzać do komunizmu, a miliony obywateli sowieckich gniją w obozach śmierci i pracy przymusowej, a miliony ludzi nierosyjskich narodowości nie mają praw, przesiedlane są do sybirskiej tajgi i tam likwidowane. Mówią o przejściu do komunizmu, a wielu chłopów podpiera swoje chałupiny kołkami, by się nie zawaliły, i chodzi w onucach. Inwalidzi wojenni żebrzą o zmiłowanie na ulicach (...) Broniąc interesów naszego socjalistycznego kraju, które zgodne są z tezami naukowego marksizmu, nasza Partia stanęła w jego obronie, w obronie socjalizmu przed złoczyńcą, przed próbami zastąpienia tej nauki, a lepiej mówiąc - przed tym, by pod tą rewolucyjną nauką kryto imperialistyczne i kontrrewolucyjne teorie oraz praktyki. W ten sposób nasza Partia umożliwiła dalszy rozwój myśli rewolucyjnej na całym globie.
CZERNINA: SZKICE SERBSKIE (cz. 1) >>>
Nawet najwierniejsi towarzysze marszałka nie potrafili ukryć nerwów po przemówieniu wygłoszonym w listopadzie 1952 roku w Belgradzie, podczas VI Zjazdu Komunistycznej Partii Jugosławii. Słowa, które według zgromadzonych Josip Broz wręcz wykrzyczał, robiły wrażenie nawet trzydzieści lat później, gdy przypominano je w broszurach polskiej i czeskiej opozycji jako przykład bezpardonowej krytyki sowieckiego systemu. I nie była to przecież krytyka formułowana w czasach chruszczowowskiej odwilży. Tito pluł w twarz Stalinowi, rozrywając klincz, w którym cztery lata wcześniej zwarli się zawodnicy wagi superciężkiej.
Ruch partyzancki w Jugosławii liczył w latach 1942-1945 grubo ponad milion ludzi i nie miał sobie po tym względem równych w Europie. Co najmniej 800 tysięcy żołnierzy walczyło dla partyzantki komunistycznej pod przywództwem Tity. Komuniści pokonali zarówno Niemców, Włochów i ustaszy (chorwackich faszystów), jak i czetników (serbskich monarchistów), dokonując unikalnego w skali globalnej samowyzwolenia i kładąc fundamenty pod mitologię, której budową umiejętnie kierował sam marszałek. Jugosłowianie czuli autentyczną dumę ze zwycięstwa i szli własną drogą, choć wiele stalinowskich wzorców sobie przyswoili. Tito pracował w latach trzydziestych dla Kominternu (międzynarodówki komunistycznej), często bywał w Moskwie i napatrzył się z bliska na czystki tamtego okresu. Nauczył się funkcjonować w warunkach dławiącego strachu, który z czasem zastąpił zwyrodniałą formą woli przetrwania - bezwzględnym, skrywanym pod płaszczem jowialności wyrachowaniem. Broz odczuwał też coraz większy ''biologiczny niemal wstręt'' do osoby Stalina, którego poznał osobiście w 1944 roku. Szczególnie uderzyła Titę ślepa na kompromis buta generalissimusa, pozbawionego jakiegokolwiek towarzyskiego polotu i wydającego rozkazy od pierwszej sekundy spotkania. Z tym człowiekiem nie można było współpracować, należało mu wepchnąć pięść do ospowatej mordy, ogień zwalczyć ogniem.
Wielu specjalistów i doradców przysłanych ze Związku Radzieckiego pracowało po wojnie w różnych gałęziach jugosłowiańskiej gospodarki, a także w wojsku i służbach bezpieczeństwa. Każdego dnia wysłuchiwali coraz ostrzejszych słów krytyki, do Moskwy słali więc alarmujące raporty o szerzącej się w Jugosławii kontrrewolucji. Towarzysze z SFRJ dzielili się według raportów na dwie grupy: stanowiących większość zwolenników Tity (wkrótce nazwanych przez Stalina titoistami, zwolennikami ''imperialistycznego titoizmu'') i osaczonych stalinistów, opowiadających się wbrew marszałkowi za pozostaniem w Kominformie, organizacji zrzeszającej europejskie partie komunistyczne. Pierwszą siedzibą Kominformu był Belgrad, nieustannie dochodziło tam do tarć i burzliwych dyskusji na granicy przemocy fizycznej. Titoiści popierali decentralizację, socjalizm dostosowany do specyfiki danego kraju, wolny od narzucanej z zewnątrz uniformizacji. Równocześnie Tito zacieśniał relacje z Zachodem, zwłaszcza z Wielką Brytanią, która już podczas wojny potajemnie wspomagała Jugosławię dostawami broni, słusznie licząc nie tylko na bałkańskie samowyzwolenie, ale również na powstanie potężnego sojusznika przeciwko zapędom ZSRR w Europie Wschodniej. Hazard Churchilla jak zwykle okazał się rzutem w oko byka, bullseye, czyli w środek tarczy do jego ulubionej gry w lotki.
Czarę goryczy w stosunkach na linii SFRJ-ZSRR przelały poparcie Tity dla antyfaszystowskich partyzantów w Grecji i Hiszpanii oraz promocja jugosłowiańskiej wersji tzw. Federacji Bałkańskiej (postulującej m.in. status Bułgarii jako republiki związkowej Jugosławii). Niezgodne z radziecką polityką samowolne posunięcia były dla Stalina objawem zagrożenia, wyzwaniem rzucanym dyktatorowi przez dyktatora. 28 czerwca 1948 roku Komunistyczną Partię Jugosławii wykluczono z Kominformu, wskazując na rzekome ''nacjonalistyczne elementy, przejmujące kontrolę nad krajem od lat rozdartym między komunizmem a faszyzmem''. Uruchomiono w ten sposób mordercze domino.
Zanim Stalin zdołał zmobilizować do sabotażu radzieckich agentów i zwolenników podporządkowania się Kominformowi, Tito przeprowadził masową czystkę. Aresztowano tysiące ludzi podejrzanych o współpracę z Moskwą lub jej wspieranie (przez kolejne pięć lat liczba aresztowanych wzrosła do około stu dwudziestu tysięcy). W całym kraju rozpoczęły się przygotowania do wojny z ZSRR, napędzane propagandową psychozą. Gromadzono broń i budowano schrony dla ludności cywilnej, armia została postawiona w stan pełnej gotowości bojowej. Czy wojna była rzeczywistym zagrożeniem? Zdaniem historyków nie ma co do tego wątpliwości, a za najbardziej prawdopodobną przyczynę opóźnienia agresji ze strony Sowietów uważa się ich zaangażowanie w konflikt w Korei. Generałowie przekonywali czerwonego cara, że na przygotowanie do starcia z ogromną armią SFRJ trzeba czasu i na razie warto się skupić na usunięciu Tity. Przeprowadzono na jego życie dwadzieścia dwa zamachy (między innymi za pomocą zatrutego obiadu, pistoletu długopisu i szkatułki na biżuterię, z której podczas otwierania wieczka ulatniał się gaz paraliżujący), ale wszystkie udaremniła fanatycznie oddana ochrona marszałka. Dopiero śmierć Stalina w marcu 1953 roku położyła kres próbom destabilizacji Jugosławii. Wśród dokumentów znalezionych w sekretariacie zmarłego satrapy był list o następującej treści: ''Jeżeli nie przestaniecie nasyłać na mnie morderców, ja poślę swojego do Moskwy. I nie będzie potrzeby posyłania drugiego''. Podpisano: ''Tito''.
Jak wykazało dochodzenie prokuratury (1955) na wewnętrzny użytek KPJ, niemal połowa aresztowanych podczas antystalinowskiej czystki była niewinna. Tito odpowiedział na to w swoim stylu: ''Mamy dyktaturę proletariatu i nie mogliśmy inaczej postępować z wrogami klasowymi. Tym bardziej że byli stalinistami. Zdarzało się więc, że ucierpiał też niewinny człowiek. Nie było innej drogi, by zatrzymać gruzińskiego potwora''.
Emblematem zbrodni SFRJ stał się założony w 1949 roku obóz na pozbawionej trawy Nagiej Wyspie (Goli Otok), zwany piekłem Adriatyku. Jak mówi ludowa piosenka z XIX wieku: ''latem piecze tutaj słońce, a zimą chłoszcze wściekły północny wiatr''. Goli Otok spełniała funkcję obozu już w czasie pierwszej wojny światowej, Austriacy zsyłali tam rosyjskich jeńców. Nowy obóz zbudowali po wojnie kryminaliści, którzy później zostali jego funkcjonariuszami. Więźniów politycznych, tak zwanych kremlowskich, witała Naga Wyspa kilometrowym szpalerem. Rózgami, czyśćcem, sanitariatem, ciepłym zającem. Różne ten rytuał przybierał nazwy. Biegnący przez szpaler dostawali razy od więźniów, którzy znali już obozowe reguły i pracowali pod baczną obserwacją strażników, codziennie starając się udowodnić swoją resocjalizację. Pewien Serb, który przeżył Goli Otok, określił ciepłego zająca mianem ''genialnego wymysłu inteligentnych złoczyńców''.
Każdy osobnik, który stoi w szpalerze i bije, myśli: chyba mój cios go nie wykończy, a jeśli nawet upadnie, to przecież wcześniej bili go inni. Nie może na mnie spaść wina za wszystkich, którzy go tłukli! Biegnący zaś ma nadzieję, że nie wszyscy będą go bili, że są wśród nich dobrzy, litościwi ludzie, towarzysze, że będą tylko pozorować uderzenia. Biegnie i wierzy, że za chwilę dotrze do końca szpaleru.
Czyściec był jednak dopiero preludium do obozowej symfonii, systematycznej dehumanizacji skomponowanej z pospolitych tortur w rodzaju głodzenia czy okładania kijem, a także z rzeczy wyrafinowanych takich jak szczucie osadzonych przeciwko sobie. Ci, którzy mieli dość, wybierali śmierć i rzucali się ze skał, pozostali walczyli o przetrwanie jak opętane szczury. Goli Otok pochłonął życie co najmniej kilku tysięcy, drugie tyle na zawsze okaleczył. W 1956 roku obóz opuścili ostatni ''kremlowscy'', odtąd trafiali tam skazani za ciężkie przestępstwa.
*
Nacjonalizacja przedsiębiorstw i kolektywizacja ziemi, współgrające z kapitalistycznym podziałem zysków między współwłaścicielami środków produkcji, czyli pracownikami - ta ''trzecia droga'', godząca marksizm z wolnym rynkiem, stopniowo dążąca ku tak zwanemu socjalizmowi rynkowemu, była jugosłowiańskim fenomenem, cudownym wynalazkiem Tity. Marszałek balansował między Wschodem a Zachodem z iście kocią gracją, hojnie korzystając z wszelakiej pomocy. Wraz z przywódcami Indii, Egiptu, Ghany i Indonezji doprowadził w 1961 roku do powstania Ruchu Państw Niezaangażowanych - inicjatywy, która zachowywała neutralność wobec podziałów żelaznej kurtyny. Jugosławia jawiła się jako prymus RPN, a Tito mknął przez swoją ojczyznę Niebieskim Pociągiem (Plavim Vozem), ekskluzywnym składem kolejowym, na którego pokładzie przyjmował światowych liderów i koronowane głowy. Plavi Voz, zaprojektowany i wykonany przez rzemieślników z fabryki Gosza ze Smederewskiej Polanki, ozdobiony drewnem mahoniowca, orzecha i gruszy w klimacie art deco, składał się z dziesięciu wagonów, w tym z najważniejszego - restauracyjnego. Szef kuchni Marija Petrović smażył w nim titoistowską heroinę - gurmańską pljeskavicę z serem. Jej zapach był tak intensywny, że gdziekolwiek stawał Niebieski Pociąg, płuca okolicznych mieszkańców oblepiała mięsna żywica. Nasiąkali wówczas ideą Jugosławii, oddychali dobrobytem. Z hymnem na ustach ruszali do pracy w kraju i za granicą, wznosili republikę socjalistycznego braterstwa. Betonowe pomniki modernistycznej edukacji wyrastały jak grzyby po deszczu, spychając w niepamięć analfabetyzm kurnych chat. Żyło się wreszcie bezpiecznie, chodziło się na stadion i do kina, wyjeżdżało się na wakacje. ''Wojny, piekła - złości waszej ujdziem my, Słowianie, dar jedności zwierzył nam Bóg, Tito gromowładny''.
W okresie pierwszych dwóch dekad rządów marszałka serbska scena literacka została zdominowana przez socrealizm i estetyzm, dwa kierunki, które właściwie odebrały jej prawo do opisywania jugosłowiańskiej rzeczywistości. Pokolenie ''ojców Jugosławii'', świadków drugiej wojny światowej i budowniczych titoistycznego raju, stworzyło wraz z ''akademickimi pięknoduchami'' swoistą zmowę milczenia wokół tematów pojawiających się poza oficjalną narracją. Pisarzem, który przełamał impas, był bez wątpienia enfant terrible serbskiej literatury, drapieżny prowokator i nowatorski stylista Miodrag Bulatović. Jego debiutancki tom opowiadań Diabły nadchodzą (1955) przypomina dantejski spacer po piekle, obwieszczając ku oburzeniu socrealistycznej krytyki inwazję postaci nazwanych przez Miłosza Bukwalta - polskiego znawcę twórczości Bulatovicia - ''przyobleczonymi w ludzką skórę demonami szaleństwa, wojny, zbrodni czy cielesnego rozpasania''. Wyrzutki belgradzkiej bohemy, schizofreniczni miejscy włóczędzy, czarnogórscy wieśniacy wyrwani z korzeniami - groteskowy taniec, w którym wirują te nieszczęsne demony, zwiastował nadchodzące pożary.
Ferment końca lat sześćdziesiątych, nieporównywalny z żadnym innym w XX wieku, nie ominął Belgradu. Burzliwe studenckie protesty koncentrowały się na walce z ograniczeniami wolności zgromadzeń i wypowiedzi, tło stanowiły problemy ekonomiczne rodzące klasę gastarbeiterów, robotników przybywających do Republiki Federalnej Niemiec. Dużo mówiło się również o bezdomnych belgradczykach, skąd było już o krok od naruszenia sfery tabu - losu obywateli wykluczonych z udziału w życiu społecznym, byłych więźniów Nagiej Wyspy i ich rodzin. Tito zareagował bardzo skutecznie: przyznał studentom rację w telewizyjnym przemówieniu i zapowiedział szereg reform (m.in. kompleksową industrializację), które wkrótce zaczęto wdrażać, doprowadzając Jugosławię do budzącej w Europie podziw prosperity. Równocześnie z uczelni i zakładów pracy usuwano uczestników protestów, oczyszczając kraj z jedynej opozycji. Od tego czasu buntowali się w SFRJ głównie artyści, przedstawiciele tak zwanej Czarnej Fali. To pejoratywne pierwotnie określenie, nadane w 1962 roku ''mącicielom jugosłowiańskiego ładu'', stało się najlepszym wspólnym mianownikiem bałkańskiej sztuki. Czarna Fala zalewała społeczeństwo aż do końca lat siedemdziesiątych, gdy ostatecznie wchłonęły ją niezmierzone piaski Państwa.
Dziś twórczość czarnofalowców zawęża się - zupełnie niesłusznie - do filmu. Reżyserzy, których doceniono za oceanem (m.in. Dusan Makavejev, Aleksandar Petrović, Zivojin Pavlović i Zelimir Zilnik), zasługują na osobne opracowania - przedstawiali propozycje często ciekawsze niż równie mocno fetowane kino moralnego niepokoju, ale prawdziwie wielki sport dział się w czarnofalowej literaturze. Tymczasem Dragoslava Mihailovicia, Slobodana Selenicia, Vidosava Stevanovicia, Milisava Savicia i kilku innych znakomitych pisarzy w zasadzie się już poza Serbią nie czyta. Cholernie trudno wybaczyć to współczesności.
Literacki nurt Czarnej Fali jest przede wszystkim prozą nowego stylu (novog stila), inaczej mówiąc prozą rzeczywistościową (stvarnosna proza). Dążyła ona do ''urealnienia'', przywrócenia wiarygodności tekstowi poprzez kreację bohatera żyjącego na marginesie (w knajpie, burdelu, kryminale, publicznym kiblu) lub przynajmniej na peryferiach, człowieka samotnego i zagubionego w jugoświecie. Narrację trzecioosobową zastąpiono slangowym, skazowym monologiem, zapisem magnetofonowym, surowym mięsem ulicznej lub wiejskiej gadki. Stvarnosna proza postulowała antyliterackość, nie odrzucając przy tym metaforyki i symboliki. Zachowywała uniwersalizm i asymilowała na swój sposób wrażliwość belgradzkiego noblisty, wciąż wpływowego giganta Ivona Andricia. Stanął on zresztą w obronie najbardziej bezkompromisowego przedstawiciela novog stila, jakim był Dragoslav Mihailović, Serb urodzony w 1930 roku w Cupriji, skazany na Goli Otok 15 września 1950 roku jako student jugoslawistyki Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu w Belgradzie.
Apolitycznego Mihailovicia aresztowano po tym, jak wstawił się za kolegą, który pozwolił sobie na żart o wyższości Stalina nad Titą. Dragoslav spędził na Nagiej Wyspie prawie rok i dobrze poznał jej wszelkie atrakcje. Wrócił do żywych wiosną 1952 roku, zaczął się imać przeróżnych prac, z uwagi na obozowe piętno nigdzie nie mógł zagrzać miejsca na dłużej. Był redaktorem czasopisma kulinarnego, kucharzem w kantynie wojskowej, sprzedawcą jajek, pomocnikiem kuśnierza, robotnikiem w fabryce cukru i cyrkowym impresariem. Nocami coraz więcej pisał, dbał o zdrowie psychiczne. Zadebiutował w 1967 roku tomem opowiadań Dobranoc, Fred ("Frede, laku noć"), a w 1968 roku wydano krótką powieść Kiedy kwitną tykwy (''Kad su cvetale tikve''), kardynalny tekst Czarnej Fali. Jego teatralna adaptacja wzbudziła wściekłość Tity i gdyby nie wspomniana protekcja Andricia, Dragoslav znów zniknąłby za kratami.
*
- Gruźlicy umierają w lecie... Kiedy kwitną tykwy - mówi pacjent sanatorium w Surdulicy wracając ze spaceru. Wokół, niby jakaś niebieskawa błonka, powoli zapada wrześniowy zmierzch. Jeszcze dość ciepło. Przyjemnie nawet. A gdzieś daleko cicho, kołysząco, upojnie śpiewają żaby i chwilami wydaje się, że ktoś naokoło zaciąga kurtynę. Czy w taki wieczór ktoś kogoś może zabić?
Pochód gruźlików przeszedł. Nie ma ich więcej. Nie ma nikogo prócz dwóch postaci. Zapadł już gęsty mrok. Droga wśród krzaków i drzew bieli się jak wysypaną mąką. Za chwilę rozpocznie się najdoskonalsze mordobicie w historii literatury, pojedynek Stolego Apasza z Ljubą Czempionem.
Czytelnik powieści Mihailovicia poznaje preludium pojedynku w monologu Ljuby, jugosłowiańskiego imigranta mieszkającego w Szwecji, byłego mistrza Serbii wagi półśredniej i lekkośredniej. Ljuba ''Czempion'' Sretenović wychował się na Duszanovcu, osiedlu klasy robotniczej na przedmieściach Belgradu. Podczas wojny należał do bandy chłopców, która dokonała zbiorowego gwałtu na romansującej z niemieckim żołnierzem kelnerce. Gwałt powraca jak antyczna klątwa do dorosłego już bohatera, nadając jego życiu totalnie tragiczny rys, dotykając najstraszniejszej straszności. Na drugim planie dzieją się rzeczy nie mniej okrutne, brat i ojciec bezideowego Czempiona zostają zesłani na Goli Otok, nigdy niewymieniany wprost, majaczący na horyzoncie. Cały ten zgiełk, rozpisany na serię filmowych scen, jest napędzany pozbawionym inkrustacji żargonem, krystalicznie czystą juchą serbskości.
''Kiedy kwitną tykwy'' można rozpatrywać na wielu równoprawnych poziomach. Oto krzyk tęsknoty człowieka, który w czasie pracy znienacka zatrzymuje maszynę, zrzuca kombinezon, idzie do klubu fabrycznego i w ciągu trzech godzin wypija dwadzieścia piw, kierownika, który przychodzi wezwać go do powrotu, posyła do wszystkich diabłów i rzuca w niego pustą butelką, a potem tak jak stoi, w koszuli, na szwedzkie zimno, siada do samochodu i odjeżdża, tak że żona i dziecko przez pięć dni nie mają pojęcia, gdzie jest, i dopiero piątego dnia - wracając z Jugosławii, gdzie obmył się w emigranckim obrzędzie serbską benzyną - trzeźwieje i nadaje telegram, po czym spokojnie wraca jak gdyby nigdy nic.
Oto portret miasta ocalonego od zapomnienia rejestracją brudnego języka. Miasta, w którym Stole Apasz, kruczoczarny chuligan z kosą w skórzanej pochwie, przywiązaną do łydki rzemykiem, rządzi niczym magnat na ulicznych włościach. Gdzie brzany bierze się siłą na oczach absztyfikantów. Gdzie matka kurczy się i umiera - z żalu po samobójczej śmierci córki, z bezsilności wobec jugopatriarchatu.
Oto naturalność symbolu: zgarbiony ojciec w czarnej marynarce, ostatni raz żegnający syna na peronie, zostawiający mu święte zawiniątko, krwawiące serce, okryty papierem burek, z którego sączy się tłuszcz.
Oto witalizm pulsujący bezlitosną ironią, ludzie porównywani do zwierząt, potraktowani z niewidoczną na pierwszy rzut oka czułością. Nad tymi, którzy będą żyć dalej, prorocza nadzieja Ljuby. ''Nadzieja, że wybuchnie jakaś mała, sensowna wojna. Jeżeli do tego dojdzie, na pewno wezwą mnie do kraju i wtedy wolny, bez potrzeby oczyszczania się z zarzutów, będę mógł spokojnie wrócić''.
Oto wreszcie boks w najpełniejszej formie: sztuka samowystarczalna, techniczna i taktyczna dyscyplina rządząca się własnymi prawidłami, atawizm w karbach nowoczesnej woli, niesłużący nikomu i osobny, a zarazem na wskroś uspołeczniający. Można powiedzieć, że mistrzowsko narysowany Ljuba - wysoki i szczupły technik walczący z klasycznej pozycji, obdarzony świetnym refleksem i uderzeniem z obu rąk, szybki i nieźle pracujący nogami, z biegiem lat rozwijający bezwzględność - jest archetypem boksera, człowieka postrzegającego rzeczywistość w bokserskich kategoriach, instynktownie reagującego na katastrofy. Ten właściwy pięściarzom instynkt zawodzi go w końcu nieodwracalnie.
*
Niewiele już zostało z dawnego Duszanovca. Kilka walących się jednopiętrowych domków. Jeden z nich jakby wyjęty z powieściowej sceny pożegnania z krajem. Deski z płotu przybite na krzyż na drzwiach i oknie. Przed gankiem żółte yugo koral i śpiący pod nim kot. Mijająca go poparzona kobieta z wózkiem. Symbol zbyt oczywisty na miarę wybornej prozy, podobnie jak widoczne w tle gmaszysko specjalnego sądu do spraw zbrodni wojennych i przestępczości zorganizowanej.
Książkę ''Polskie pisanie o boksie'' możecie kupić (online i stacjonarnie) w krakowskiej księgarni De Revolutionibus >>>.