OCZY NA OLIMP #18: GŁOWACKI KONTRA RÓZAŃSKI ZA 2 ZŁOTE
Zbliża się kolejny duży dzień w naszym boksie. I jeśli po tym dużym dniu nie będzie wielkiej nocy to z dużym prawdopodobieństwem stopniowo coraz rzadziej będziemy mieli wielkie walki z udziałem naszych pięściarzy. Ciekawy weekend z arcyciekawą puentą, czyli kolejną walką Krzysztofa Głowackiego o mistrzostwo świata. Ponieważ jednak podejmuję tutaj temat boksu olimpijskiego, to też i pozwolę sobie skupić się na jednym maleńkim etapie kariery Krzysztofa Głowackiego, którego byłem świadkiem.
Luty 2005 r. Chodziłem wówczas do liceum, przy którym znajdowała się jedyna jak na tamte czasy hala w Toruniu, z przyzwoitą ilością miejsc na trybunach (co prawda tylko po jednej stronie) - tzw. Hala Spożywczaka. Właśnie tam były rozgrywane mistrzostwa Polski do lat 20. Do głowy by mi wówczas nie przyszło, żeby w tej dużej jak na tamte czasy grupie młodych krewkich mężczyzn jakoś szczególnie wypatrzeć Głowackiego. Pierwsze dwa dni turnieju w sesji południowej trzeba było okupić wagarami, co przy sąsiedztwie technikum samochodowego i elektrycznego sprawiało, że od pierwszego dnia naprawdę dużo ludzi śledziło tamte zmagania. Toruń liczył wtedy przede wszystkim na dwójkę: Łukasz Zientarski i Kamil Gorząd. Ten drugi bronił tytułu sprzed roku kiedy to odprawił w finale Michała Żeromińskiego.
Na mistrzostwach w 2005 roku trafił jednak w półfinale na chyba jedynego krajowego rywala, który był dla niego nie do przejścia: mianowicie Krzysztofa Cieślaka, który jako młokos naprawdę zachwycał i po zaciętym boju wygrał ostatecznie z Kamilem przez wskazanie sędziowskie (a więc bardzo minimalnie). Zientarski ostatecznie doszedł do finału i skończył ze srebrem. A gdzie w tym wszystkim Krzysztof Głowacki? Jak już wspomniałem, samej drabinki Krzyśka nie do końca pamiętam, ponieważ walki eliminacyjne toczyły po południu, więc nie wszystko mogłem śledzić. Pamiętam natomiast jak wychodził do walki finałowej z... Łukaszem Różańskim.
Finały były zaplanowane na niedzielę i był to jedyny dzień turnieju, który został obiletowany, a cena wejściówek wynosiła „aż” 2 złote. Z samej walki pamiętam tylko tyle, że zastopował ją sędzia już w pierwszej rundzie, nie do końca pamiętam dlaczego, ale wydaje mi się, że za Łukaszem ciągnęły się jakieś kontuzje lub obrażenia z wcześniejszych walk.
Pamiętam za to doskonale dwóch panów w starszym wieku, siedzących rząd pode mną z lokalną gazetą w dłoni i wówczas jeden z nich wyrzucił na widok "Główki": „Ooo, ten to jak Gołota”. Oczywiście ciężko o analogię w jakiejkolwiek płaszczyźnie. Choć trzeba przyznać, że "Główka" boksował wtedy zupełnie inaczej, zwyczajnie lubił się tylko pobić. Natomiast dla kogoś, kto zobaczył ciężkiego wygrywającego efektownie to szukał najbliższych mu porównań i nawet jeśli były średnio trafione, to trzeba przyznać, że w perspektywie historii cytat nieznanego mi człowieka zyskał na wartości moich wspomnień. Na marginesie powiem tylko tyle, że z tamtych mistrzostw najbardziej zapamiętałem Michała Chudeckiego w starciu z rywalem, którego nazwisko mi umknęło, bo pamiętam, że w finale była to jedyna walka, gdzie bardzo mocno było widać dysproporcję umiejętności na korzyść Michała.
Co do "Główki", to cieszę się z tego, że choć mocno nieświadomie to jednak byłem jednym z pierwszych osób - mówiąc szeroko - zajmujących się boksem, którzy widzieli go na żywo. Później te wspomnienia rosły, a ich szczytem była pamiętna noc w Newark, kiedy to człowiek chodził jeszcze przez długi czas i kiedy tylko zamknął oczy widział padającego Marco Hucka. Nie chcę się bawić w analizy, chociaż mam sporo różnych przemyśleń. Powiedziałem, że walka z Huckiem była szczytem emocji i ekscytacji związanych z Krzysztofem Głowackim. Ja jednak wierzę, że jak się jest artystą w swoim fachu, to właśnie po to, żeby przekraczać horyzonty i zdobywać co niezdobyte. Owszem, Krzysiek może przegrać z Lawrencem Okoliem przed czasem, byleby tylko przed czasem w to nie uwierzył. A nie będzie lepszego porównania dla przyszłych pokoleń niż powiedzenie: „Ten to jak Głowacki”.
ŁUKASZ FAMULSKI
Odnośnie finałowej walki Michała Chudeckiego i dysproporcji umiejętności jego rywala to powiem tak, jego rywalem był wielokrotny medalista mistrzostw Polski, brązowy medalista mistrzostw świata juniorów ŚP. Paweł Peczyński, który również nieźle sobie radził z Chudeckim, a nawet powiedziałbym, że prowadził w tym pojedynku, który zakończył się szczęśliwym ciosem Michała Chudeckiego.