PRZEKRĘT! ROCZNICA WALKI LEWIS vs HOLYFIELD
To był jeden z największych przekrętów w dziejach boksu, tym bardziej, że w walce o absolutny prym w królewskiej kategorii. To już dwadzieścia dwa lata od pamiętnej walki Lennoxa Lewisa (34-1, 27 KO) z Evanderem Holyfieldem (36-3, 25 KO). W stawce znalazły się wtedy pasy WBC, WBA i IBF wagi ciężkiej.
W sławnej hali Madison Square Garden w Nowym Jorku wyłoniony miał zostać pierwszy bezdyskusyjny mistrz wszechwag od czasu Riddicka Bowe'a. Anglik po efektownych czasówkach nad Gołotą (KO1), Briggsem (TKO5) i wygraną punktową nad twardym Żelijko Mavroviciem, podchodził do piątej obrony tytułu World Boxing Council. Dla Amerykanina była to czwarta obrona trofeum World Boxing Association oraz druga International Boxing Federation. Faworytem bukmacherów był wojownik z Atlanty, momentami nawet w stosunku trzy do jednego. Wszystko dzięki wcześniejszym wygranym nad Mike'em Tysonem oraz udanym rewanżu na Michaelu Moorerze. Nawet mniej udany występ z Vaughn Beanem nie zmienił postrzegania szans obu. Po prostu uznano tamtą walkę za wypadek przy pracy i brano to na barki lekceważenia niewygodnego rywala.
Holyfield miał zagwarantowaną gażę w wysokości 20 milionów dolarów. Lewis dostał 10 milionów dolarów. Organizatorzy odrobili sporą część z tej inwestycji ze sprzedaży biletów. W MSG zasiadło ponad dwadzieścia jeden tysięcy kibiców (21,284), którzy dali zysk z biletów aż 13,5 miliona "zielonych". Blisko siedem tysięcy to fani wspierający Anglika. Dodatkowo sprzedano 1,2 miliona przyłączy pay-per-view. Amerykanie zakochani w Evanderze liczyli na kolejne efektowne zwycięstwo w jego wykonaniu, a on sam tylko podkręcał atmosferę. - Mówię wam, zdominuję najpierw dwie pierwsze rundy, zaś w trzeciej go znokautuję!
Podczas ceremonii ważenia "Real Deal" pozostawał pewny swego i mówił więcej niż zazwyczaj. Zanotował 215 funtów, czyli dokładnie 97,5 kilograma. Brytyjczyk okazał się cięższy o trzydzieści funtów (245), wnosząc na skalę 111,1 kg. Nikt nie zwracał jednak uwagi na przewagę Lewisa w warunkach fizycznych. W przeszłości Evander wielokrotnie udowadniał, że jego serce do walki jest większe niż gabaryty olbrzymów stojących naprzeciw niego. Ale gdy zabrzmiał pierwszy gong okazało się, że za Lennoxem - poza warunkami fizycznymi, przemawiają również umiejętności. Kontrolował rywala ciosami prostymi, bił piekielnie mocno przy linach, mając kilka razy wielkiego przeciwnika w poważnych tarapatach. Dominował w większości z rund i gdy pojedynek dobiegł końca, werdykt wydawał się być tylko formalnością...
Stanley Christodoulou punktował 116:113 na korzyść Lewisa, Eugenia Williams znalazła jakiś sposób, by dać Amerykaninowi aż siedem rund, typując 113:115, a strony "pogodził" Larry O'Connell, typując niespodziewanie remis 115:115. Po pierwsze, w walkach mistrzowskich sędziowie mają praktycznie zakaz punktować rundy remisowo, a O'Connell ocenił na remis dwa starcia. Po drugie, nikt chyba się nie spodziewał, że Anglik może tak bardzo skrzywdzić swojego rodaka. Tak więc ostatecznie na kartach padł remis. Tymczasem zdecydowana większość dziennikarzy i ekspertów widziała przewagę Anglika 117:111. Niektórzy nawet jeszcze wyżej. Wszystko potwierdzały statystyki ciosów.
Ciosy proste:
Lewis 187/364 (51%) - Holyfield 52/171 (30%)
Tzw. mocne uderzenia:
Lewis 161/249 (65%) - Holyfield 78/214 (36%)
Ciosy ogółem:
Lewis 348/613 (57%) - Holyfield 130/385 (34%)
- Wygrałem walkę. To był mój czas chwały, a sędziowie obrabowali mnie z tego zwycięstwa. Cały świat widział co się stało i każdy wie od teraz, że to ja jestem numerem jeden i bezdyskusyjnym mistrzem, nawet jeśli nie mam wszystkich pasów. Tak naprawdę Holyfield powinien mi oddać swoje dwa pasy - wściekał się Lewis.
- Mój chłopak kontrolował walkę. To nie było nawet zbliżone do remisu, zwycięzca mógł być tylko jeden. Takie werdykty jak ten po prostu zabijają boks - mówił w podobnym tonie Emanuel Steward, legendarny trener Brytyjczyka i wielu innych mistrzów. Swoje niezadowolenie wyrażali nawet ci kibice, którzy wspierali z trybun Evandera. Kiedy ogłoszono remis, nawet oni buczeli i gwizdali. Holyfield tłumaczył się bólami mięśni brzucha, ale przedstawiał też swoją własną wizję potyczki, zakłamując trochę rzeczywistość.
- Ludzie na trybunach to nie sędziowie. Nadal czuję się mistrzem. Nie pytajcie mnie o punktację, to nie moje zadanie. Ja mam dawać z siebie wszystko w ringu, a punktowanie zostawmy sędziom - mówił.
- Jestem zawiedziony. To był piękny wieczór, zakończony takim klopsem - komentował Seth Abraham, prezydent stacji HBO od spraw sportu.
- Lennoxa po prostu obrabowano z wygranej. To on wygrał i to on powinien być teraz nazywany bezdyskusyjnym mistrzem świata wagi ciężkiej - wtórował Jim Lampley, sławny komentator HBO.
- Jestem w boksie od ponad dwudziestu lat i gdybym miał wskazać pięć największych przekrętów sędziowskich w boksie zawodowym, ten werdykt bezapelacyjnie znalazłby się w tej piątce - dodał Steve Farhood z konkurencyjnej stacji Showtime.
- To najbardziej odrażająca rzecz z jaką dotąd się spotkałem - powiedział dawny mistrz wagi ciężkiej, Frank Bruno, którego swego czasu Lewis pokonał przed czasem. Swoje trzy grosze dodał nawet Rudolph Giuliani, burmistrz Nowego Jorku. - Jestem zażenowany, że tak skandaliczny werdykt padł właśnie w naszym mieście.
Skandaliczna punktacja Eugenii Williams na korzyść Holyfielda była wyśmiewana, ale największa fala krytyki spadła na Larry'ego O'Connella. Rodacy nie mogli mu wybaczyć tego co zrobił. On sam kilkadziesiąt godzin później przyznał się do błędu. - Żałuję tego co zrobiłem, błędnie oceniłem ten pojedynek. Ale jeszcze bardziej niż mnie samego, bardziej żałuję Lewisa. To było dla niego krzywdzące - mówił skruszony sędzia.
- Nie ma mowy o rewanżu. Po tym co się stało, nie chcemy drugiej walki - zapewniał Panos Eliades, promotor Lennoxa. - Ale ja mogę z nim boksować nawet zaraz. Wątpię jednak, by on także tego chciał. On wygrał co najwyżej dwie rundy - wtrącił sam Lewis. - Zróbmy to więc - podchwycił temat Don King, promotor Holyfielda oraz organizator nowojorskiej gali.
- To największe oszustwo w historii boksu. Powiem szczerze, gdybym to ja był na miejscu Lennoxa, prawdopodobnie tak bym się wściekł, że już nigdy bym nie wyszedł do ringu. Zresztą po co robić rewanż? Żeby napełnić pieniędzmi kieszeń Dona Kinga? - mówił na drugi dzień Frank Maloney, menadżer Lewisa.
Znany brytyjski arbiter Mickey Vann poszedł o krok dalej. - Prawda jest taka, że kobiety nie powinny sędziować sportów walki ani rugby. Po prostu nie nadają się do tego.
Sędzina Williams po obejrzeniu walki na spokojnie zmieniła trochę swoją optykę i stwierdziła, że za drugim razem zamiast 113:115 wyszedł jej remis 114:114.
Osiem dni po walce gazeta The Sunday Mirror na swojej pierwszej stronie opublikowała artykuł, w którym sugerowano, że Eugenia Williams wzięła łapówkę za to, żeby punktować na korzyść Holyfielda. Miała za to dostać w ratach łącznie 30 tysięcy dolarów. Sędzina domagała się odszkodowania w sądzie. I wygrała. Na początku 2002 roku sąd orzekł, że gazeta musi zamieścić na swoich łamach przeprosiny i wypłacić jej odszkodowanie. Nie podano jednak wysokości kary.
Ówczesnymi oficjalnymi pretendentami do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej byli: - John Ruiz z ramienia WBC, Henry Akinwande z ramienia WBA, a także David Tua z ramienia IBF. Co ciekawe John Ruiz również wystąpił podczas gali Lewis vs Holyfield w Nowym Jorku. Tego dnia zastopował w czwartej rundzie Mario Cawleya (21-1).
Dokładnie osiem miesięcy później - 13 listopada 1999 roku, doszło do wyczekiwanego rewanżu. Tym razem znów lepszy między linami był Lewis i sędziowie jednogłośną decyzją (115:113, 116:112, 117:111) wskazali na niego. Ale o tym kolejnym razem...
To były lakipancze, nawet dziewczyna Szpilki wie co to jest, złoty strzał, bomba i chuj nic nie zrobisz.
Sorry, ale to obraza dla Muhamada Ali.
Dlaczego? Też uważam, że to LL jest numerem jeden, oczywiście wszystkie tego typu dyskusje, to raczej rozważania akademickie, ale moim zdaniem LL by wygrał to starcie, był wiekszy, silniejszy, ale równie dobry ogółem. Zawsze dobrze przygotowany, profesor ringu.
Przegrywał tylko przez nagłe zgaszenie światła, później brał rewanż.
Nie ujmując nic Lennoxowi, bo uwielbiam go, ale z największych swojej epoki nie mierzył się z Bowe (nie z swojej winy), z Tysonem kiedy ten był już w schyłkowym okresie swojej kariery, dawno po swoim prime, no i Holy choć wciąż bardzo mocny, po zwycięstwie nad Tysonem uważany za nr 1, jednak nie był to już ten Holy sprzed kilku lat, gdy pierwszy raz zdobywał pas w HW. No i ciężko też rewanż z McCallem uznać za udany, no ale znów, nie z winy Lennoxa.
Obaj mieli szczęście walczyć w mocnych epokach HW, tylko Ali wygrywał z wielkimi rywalami, gdy ci byli w prime. Zdobywał tytuł dwukrotnie wygrywając z siejącymi postrach w HW zabijakami - w latach 60 z Listonem i 70 z Foremanem, do tego walczył z dosłownie wszystkimi największymi zawodnikami swojej epok.