DIAMENTY I KAMIENIE W RĘKAWICACH - JANUSZ STABNO (#4)

Prezentujemy kolejny odcinek serii Janusza Stabno, byłego redaktora naczelnego miesięcznika Bokser i międzynarodowego sędziego. Dzisiejszy temat - "Praca sędziego ringowego jest jak taniec na kruchym lodzie". Zapraszamy do lektury.

Upłynęło już trochę czasu od XCI edycji seniorskich mistrzostw Polski, które zarówno w rywalizacji kobiecej, jak i męskiej rozegrano w dniach 15–20. 11 2020 roku w Wałczu.  Po zakończonych finałach, jak zawsze zresztą w takich przypadkach, pojawiło się szereg głosów, że w niektórych przypadkach wyniki pojedynków o tytuły mistrzów Polski mogły, a nawet powinny, być odwrotne. Jeżeli jednak same starcia miały wyrównany charakter, a w walce nie wystąpiły żadne okoliczności nadzwyczajne, to w perspektywie rozwoju pięściarstwa w Polsce taki rozwój wypadków dobrze by mógł rokować na przyszłość. Choć oczywiście uznani z pokonanych mają prawo zgłaszać swoje moralne pretensje.

W dalszym ciągu jednak uważam, że jeden z pojedynków finałowych zakończył się werdyktem, który biorąc pod uwagę sam jego przebieg w kontekście obowiązujących w tym zakresie przepisów, powinien zakończyć się dyskwalifikacją zawodnika, który za swoje nieprzepisowe zachowanie nie tylko nie został adekwatnie ukarany, ale w trudny do zaakceptowania sposób uznany został mistrzem Polski. Mowa oczywiście o walce w limicie wagowym do 57 kg, w której rękawice skrzyżowali Paweł Brach („Radomiak” Radom) i Jarosław Iwanow („Wisła” Kraków). Pierwszy z wymienionych to reprezentant młodego pokolenia, który – po tytułach mistrzowskich w grupach wiekowych kadetów i juniorów – po raz pierwszy w karierze boksował w finale dorosłego championatu naszego kraju. Dla drugiego z kolei był to już czwarty z rzędu finał tej rangi zawodów, z których trzy – w latach: 2016, 2018 i 2019 – rozstrzygnął na swoją korzyść. Tylko raz, w 2017 roku, zawodnik z Krakowa zdobył tytuł wicemistrzowski. Zatem jeszcze przed pierwszym gongiem dla nikogo nie mogło być tajemnicą, że właśnie Jarosław Iwanow jest faworytem tej walki.  

Tymczasem przebieg pierwszej odsłony tego finału wcale nie potwierdzał przewagi zawodnika krakowskiego. Paweł Brach boksował bez kompleksów i po zakończeniu tego fragmentu walki sprawa ostatecznego wyniku wciąż jeszcze nie była przesądzona. Obaj walczący pokazali zresztą urozmaicony i ładny dla oka boks, który naprawdę mógł się podobać. Także praca sędziego ringowego w inauguracyjnej fazie tego finału była prawidłowa. Niestety nie można tego powiedzieć o drugiej rundzie. Tutaj bowiem Jarosław Iwanow dopuścił się w krótkim odstępie czasowym dwóch intencjonalnych przewinień, które znacząco obniżyły zdolność bojową rywala. Po pierwsze popchnął – bez żadnego sytuacyjnego uzasadnienia – Pawła Bracha, a kiedy ten stracił równowagę i ratując się przed upadkiem obniżył gardę zadał mu prawy sierpowy na szczękę, który zamroczył nie mogącego się zasłonić zawodnika. Sędzia ringowy, w wyniku złego ustawienia, zignorował to przewinienie, ograniczając się tylko do wyliczenia powalonego pięściarza. I właśnie – niestety – ten moment miał decydujący wpływ na losy całego pojedynku, w którym wychowanek Sławomira Żeromińskiego nie odzyskał już swojej dyspozycji startowej. Jakby tego wszystkiego było mało  niedługo potem Jarosław Iwanow – atakując zepchniętego do defensywy Pawła Bracha – zadał mu przy linach dwa prawe sierpy w tył głowy. Kolejny brzydki faul, którego nie można usprawiedliwić w żaden sposób, gdyż oba nieprzepisowe trafienia zostały zadane jedno po drugim. Po ich odebraniu Paweł Brach ponownie upadł na deski. Tym razem – po obowiązkowym liczeniu do "8" - sędzia ringowy udzielił J. Iwanowowi ostrzeżenia, po czym wznowił pojedynek. I to był moim zdaniem kolejny błąd sędziego ringowego, który w tym właśnie momencie powinien zdyskwalifikować zawodnika krakowskiej "Wisły". Sędzia ringowy może bowiem zdyskwalifikować zawodnika albo po trzech udzielonych ostrzeżeniach, albo nie czekając na następne przewinienia, jeżeli popełniony czyn był złośliwy, celowy, lub też mógł znacząco osłabić rywala i mieć niekorzystny wpływ na jego zdrowie.

Przebieg trzeciej rundy, w której dominacja Iwanowa nie podlegała dyskusji, zadecydowała o końcowym wyniku (4:1 dla Iwanowa). Jednak nie była to przewaga wynikająca z zaprezentowanego wcześniej kunsztu pięściarskiego, tylko funkcja sumy elementów w postaci  nieprzepisowych akcji rywala i braku właściwej reakcji sędziego ringowego. Natomiast sportowa postawa Pawła Bracha, który podjął walkę, a mógł z powodzeniem symulować niezdolność po odebraniu uderzeń w potylicę, co już na polskich ringach widziano, pozbawiła go należnego zwycięstwa.

Jak jednak pokazują dzieje pięściarstwa – choć zapewne małe to pocieszenie dla Pawła Bracha – takie przypadki niestety zdarzały się, zdarzają i pewnie zdarzać będą. Nawet w walkach o najwyższe tytuły zarówno na ringu amatorskim, jak i zawodowym. Potwierdzeniem tego niech będą opisane poniżej przykłady pojedynków, w których błędy sędziowskie miały jednoznaczny i negatywny zarazem wpływ na ich końcowy efekt.

Pierwszym, któremu chcę kilka słów poświęcić, jest spotkanie Maxa Schmelinga z Jackiem Sharkeyem, którego stawką był tytuł zawodowego mistrza świata wszechwag. Obaj rywale należeli do ścisłej światowej czołówki w wadze ciężkiej, potwierdzając swoją klasę w pojedynkach kwalifikacyjnych do tytułu. Schmeling wypunktował pewnie w 15 rundach Paolino Uzcuduna. Natomiast Sharkey znokautował w 3 rundzie Phila Scota. Tym samym obaj zwycięzcy zostali wyznaczeni jako pretendenci, bo tytuł mistrzowski był wakujący – do walki, która odbyła się 12.06.1930 r. na Yankee Stadium w Nowym Jorku. W ringu pojedynek poprowadził Jim Crowley. Doskonale tego dnia dysponowany Sharkey przeważał zdecydowanie w trzech pierwszych rundach, zapisując je na swoją korzyść. Także w czwartej odsłonie miał przewagę. W pewnym momencie walki Amerykanin wykonując unik rotacyjny, będący obroną przed lewym sierpem Schmelinga bitym na głowę odpowiedział lewym na korpus, lokując piekielne trafienie w okolicach splotu słonecznego. Po jego zainkasowaniu Niemiec osunął się na matę. Znajdujący się w tym momencie po drugiej stronie walczących w znacznej odległości Crowley nie mógł widzieć dokładnie miejsca skutecznego trafienia. Dodatkowo w chwili upadku Schmelinga na matę z miejsc prasowych rozległ się gardłowy krzyk: "Foul", którego autorem był Arthur Birsbane, dziennikarz jednego z pism koncernu Hearsta. Zaraz potem dołączył do niego Joe Jacobs, manadżer Schmelinga, który w ringu naciskał na ringowego, by ten ogłosił dyskwalifikację. Crowley sam z oczywistych względów nie miał pewności co do prawidłowości akcji kończącej. Zasięgnął więc opinii sędziego punktowego Harolda Barnesa. Ten jednak nie rozwiał wątpliwości. W końcu naciski na ringowego przyniosły swój efekt i Crowley zdyskwalifikował Sharkeya, ogłaszając zwycięstwo Schmelinga.

Jeszcze bardziej dramatyczna w swoim końcowym rozstrzygnięciu była walka Emile Griffitha z Benny Paretem o tytuł mistrza świata w wadze półśredniej, rozegrana 24.03.1962 r. na ringu w legendarnej Madison Square Garden w Nowym Jorku. Sędzią ringowym tej walki był Ruby Goldstein.

Było to już trzecie spotkanie obu zawodników. W poprzednich, które odbyły się w 1961 roku. W pierwszej przez KO w 13 rundzie wygrał Griffith, detronizując rywala. Natomiast w drugiej na punkty zwyciężył Paret, odzyskując pas championa.

Przed walką obaj rywale nie kryli wzajemnej niechęci, co – jak się okazało – miało swoje niedobre przełożenie na wydarzenia ringowe. Sam pojedynek, bez cienia przesady, był istną wojną opartą na ciągłej wymianie ciężkich ciosów, w której stroną dominującą był challenger. W 12 rundzie wychodząc ze zwarcia Emile Griffith trafił dwukrotnie Pareta piekielnym prawym sierpowym na szczękę. Po otrzymaniu tych trafień aktualny jeszcze mistrz świata wycofał się do narożnika. Znajdujący się za plecami challengera sędzia ringowy nie dość, że nie widział tego, co dzieje się w narożniku, to jeszcze zignorował zagrożenie, nie przemieszczając się do miejsca, w którym mógłby dokładne obserwować bieżące wydarzenia. W efekcie tego błędu Griffith zaaplikował  bezbronnemu już Paretowi ponad 20 furiackich ciosów na głowę, bez odpowiedzi. Co prawda w końcówce akcji Goldstein zajął właściwą pozycję, to jednak zareagował dopiero wtedy, gdy champion, kompletnie już zamroczony, osuwając się bezwładnie na matę, wychylił się głową poza obręb lin. Szkoda jednak – i to ta najstraszniejsza – została już uczyniona. Znokautowany pięściarz nie tylko stracił w tej walce tytuł, ale przede wszystkim stracił życie.

Bywa jednak i tak, że arbiter ringowy – pomimo, że jego zachowanie w ringu spotyka się z falą zaciekłej krytyki – swoim postępowaniem, zimną krwią i konsekwencją w respektowaniu obowiązujących przepisów pokazuje, że nawet w sytuacjach trudnych – a nawet kontrowersyjnych – można udźwignąć ciężar gatunkowy zaistniałego zdarzenia, czyli poprowadzić walkę właściwie.

Oto bowiem 27.08.1927 r., na ringu w Chicago w pojedynku o tytuł zawodowego mistrza świata w wadze ciężkiej spotkali się Genne Tuney z Jackiem Dempseyem. Było to spotkanie rewanżowe tych zawodników. Rok wcześniej Tuney wypunktował Dempseya – odbierając mu tytuł. Teraz "Tiger Jack" (przydomek Dempseya – przyp. aut.) pałał żądzą rewanżu i odzyskania mistrzostwa.

Spotkanie to było ekscytującym wydarzeniem, w którym falowym atakom wściekle rozpędzonego challengera champion przeciwstawił zdecydowanie lepsze wyszkolenie techniczne, zbierając w kolejnych rundach niezbędne do zwycięstwa punkty. I taki obraz walki utrzymywał się do 7 starcia, kiedy to wreszcie jeden z mocarnych prawych Dempseya dosięgnął szczęki Tuneya, który osunął się bezwładnie na matę. wtedy właśnie wkroczył do akcji sędzia ringowy, który po wstrzymaniu rywalizacji – zgodnie z obowiązującymi przepisami – przed rozpoczęciem liczenia kilkakrotnie próbował odesłać do neutralnego narożnika zacietrzewionego "Tiger Jacka". Wreszcie challenger podążył do wskazanego miejsca. Zanim jednak to zrobił minęło kilka sekund, które dały chwilę dodatkowego wytchnienia powalonemu mistrzowi. Tuney po chwili zaczął zbierać się z desek i na "9" przyjął postawę. W kolejnych starciach mistrz przełamał kryzys, odzyskał inicjatywę i po raz kolejny wypunktował Dempseya, zachowując tytuł.

Już po walce zaczęto kwestionować jej rozstrzygnięcie wskazując – nie bez racji – że od momentu upadku Tuneya na matę do przyjęcia przez niego postawy minęło nie 9, a 14 sekund. Tak więc – formalnie rzecz biorąc – mistrz został znokautowany, a całe zdarzenie to otrzymało nazwę "długiego liczenia". Czy zatem arbiter popełnił błąd?

Otóż nie. Jeżeli ktokolwiek tutaj zawinił, to był to sam Dempsey, który w zapamiętaniu nie wykonał polecenia ringowego i nie odszedł do neutralnego narożnika na czas procedury wyliczania. Drugą osobą, do której można by ewentualnie zgłaszać pretensje był sędzia czasowy, który do momentu zakończenia procedury wyliczania przez ringowego nie zasygnalizował mu, że okres przewidziany na liczenie minął. Sam ringowy natomiast nie tylko podjął właściwą decyzję, ale przede wszystkim udźwignął ciężar odpowiedzialności związany z rangą prowadzonej w ringu walki. Przy okazji jednak stał się obiektem krytyki przeciwników jego decyzji. No i oczywiście jednym z głównych bohaterów sporu dotyczącego "długiego liczenia", jaki w środowisku pięściarskim toczył się przez wiele lat.

Powyższe przykłady dowodzą jednoznacznie, że praca sędziego ringowego podczas walki zawsze przypomina swoisty taniec na kruchym lodzie, w którym popełnienie błędu czyha dosłownie na każdym kroku, implikując częstokroć brzemienne w skutkach konsekwencje. Dlatego wszelkie błędy w tym zakresie winny stać się przedmiotem refleksji nie tylko samego zainteresowanego, ale także całego środowiska sędziowskiego. W efekcie tego jest szansa na zminimalizowanie występowania tego typu sytuacji w przyszłości. O całkowitej eliminacji – ze względu na nieprzewidywalność ludzkich reakcji na sytuacje stresogenne – w chwili obecnej mówić raczej nie sposób. Ale próbować warto, bo aby stać się mistrzem w swoim fachu trzeba uczyć się i ciągle ćwiczyć. Tym bardziej, że jak pisał na łamach miesięcznika "Boks" (Nr 9/1963, str. 5) Aleksander Reksza: „(…) boks tylko wtedy ma sens, godny jest poparcia i propagowania, jeśli walka toczy się w obrębie przepisów, jeśli arbiter tępi bezwzględnie wszelkiego rodzaju wykroczenia”.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.