MARCIN PARCHETA I JEGO DROGA ŻYCIOWA ZE SPORTAMI WALKI

Gdyby spojrzeć nieco uważniej na karty walk – nawet z największych wydarzeń – w sportach walki, to bez trudu pośród wymienianych tam walczących znajdziemy polsko brzmiące nazwiska. Mało tego, częstokroć to właśnie ci walczący zwyciężają, sięgając po tytuły mistrzowskie. A brzmienie ich nazwisk nie jest przypadkiem. Są to Polacy, którzy wciąż udowadniają, że w sportach kontaktowych potrafią sięgać po wielkie zwycięstwa. Kimś takim jest właśnie pochodzący ze Szczecina Marcin Parcheta, który może się pochwalić efektowną serią zwycięskich walk w formułach: MMA, K-1, czy wreszcie mistrzostwem świata w Muay Thai. Zanim jednak szczecinianin zaistniał na tych arenach sportowych zmagań z powodzeniem trenował boks pod okiem legendarnego szkoleniowca, Edwarda Króla, wpisując się na listę czołówki krajowej w grupie młodzieżowców pod koniec lat 90 ub. wieku.

- Można powiedzieć, że sportami walki interesowałem się niemal od zawsze – wspomina Marcin Parcheta. – Co ciekawe, na początku było to taekwondo ITF, które jako młodziutki chłopak ćwiczyłem pod okiem koreańskiego mistrza.

W tym samym obiekcie, gdzie nauki we wschodnich sportach walki pobierał Parcheta, trenowali także bokserzy "Stali-Stocznia" Szczecin. Zajęcia pięściarskie z młodzieżą prowadził charyzmatyczny Edward Król, który sam jako zawodnik boksował w barwach: "Gedanii" Gdańsk, "Czarnych" Słupsk, "Gwardii" Koszalin, "Concordii" Knurów oraz "Stali-Stocznia" Szczecin, stoczył ponad 300 walk i wywalczył brązowy medal mistrzostw Polski (Gdańsk 1986).

Zapytany o jednego ze swoich wychowanków trener Edward Król tak wspomina Marcina Parchetę:

- Marcin zawsze trenował bardzo sumiennie. Był niezwykle pracowity i zdeterminowany, by osiągnąć wysoki poziom dyspozycji startowej. Z kolei w ringu wyróżniał się walecznością, boksując z wiarą w sukces do końca. Dodatkowym jego atutem był fakt, że boksował z odwrotnej pozycji.

Przez pewien czas Marcin trenował jednocześnie obie sztuki walki. W pewnym momencie jednak zdecydował się na boks. Główną przyczyną tej decyzji był fakt wyjazdu z Polski koreańskiego nauczyciela, u którego poznawał tajniki taekwondo. Ale boks – jak przyznaje sam zainteresowany – dawał szansę nie tylko na rozwój sportowy, ale także – w związku z częstymi wyjazdami na zawody – na poznawanie świata.

Swoje występy w pięściarskim ringu szczecinianin zamknął bilansem 45 walk, z których 32 wygrał i 1 zremisował. W sensie wynikowym największym jego osiągnięciem było wywalczenie brązowego medalu na młodzieżowych mistrzostwach Polski w Bytomiu w 1997 roku. Warto dodać także, że na liście jego rywali można znaleźć takie nazwiska, jak: Mirosław Nowosada (Hetman Białystok), Mariusz Cendrowski (Gwardia Wrocław), Arkadiusz Małek (06 Kleofas Katowice) czy Tomasz Gargula (Superfighter Nowy Sącz).

Po klasycznej formule pięściarskiej w życiu Parchety przyszła kolej na inne sporty walki, w których obok rąk – w akcjach ofensywnych i w defensywie – dozwolone jest także używanie nóg oraz prowadzenie walk w parterze. Dlatego po uprawianych w kolejnych sezonach judo i jujitsu, naturalną siłą rzeczy, w biografii szczecinianina pojawiło się muay thai.

- Właśnie muay thai stało się moją pasją i życiową drogą, którą podążam do dziś – przyznaje były wychowanek Edwarda Króla, przy czym na gruncie tej rywalizacji znajomość techniki pięściarskiej jest bardzo pomocna.

Startując w innych sportach walki Marcin zapisał na swoim koncie: czterokrotne mistrzostwo świata muay thai, trzynastokrotne mistrzostwo Polski thai boxingu oraz zawodowe mistrzostwo świata K1 rules WKN. Kolekcja naprawdę budząca szacunek. Dodatkowo – startując w gali KSW 28, pokonał przez poddanie w trzeciej rundzie byłego zawodowego mistrza Europy w boksie Rafała Jackiewicza.

- Walczyliśmy z Rafałem w formule MMA – wspomina zwycięzca tej konfrontacji – i daliśmy kawał dobrej walki. Być może kiedyś uda nam się spotkać w rewanżu.

Ta wygrana nie stanowi jedynego potwierdzenia wartości zawodniczej Marcina Parchety w świecie sportów walki. Innym była oferta pojedynku z legendarnym Buakawem Puramukiem, jaką szczeciński wojownik otrzymał z Tajlandii. Do spotkania jednak nie doszło, gdyż warunkiem niezbędnym udziału w tym wydarzeniu była przynależność do klubu wojskowego.

Nie oznacza to jednak, że wszystko co najlepsze zawodnik ze stolicy Pomorza Zachodniego ma już za sobą. Na pewno więc jeszcze o nim usłyszymy, bo jak sam twierdzi:

- Moje przysłowiowe "pięć minut" to wciąż jeszcze kwestia przyszłości.

Czekamy zatem na kolejne walki i zwycięstwa Marcina Parchety, w których boks ma swoje ważne miejsce.

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.