OCZY NA OLIMP #3: KULEJ NA INSTAGRAMIE, SZPILKA NA IGRZYSKACH
Czy Fury wygrałby z Alim? Takie i inne pytanie w nieograniczonej konfiguracji można zadawać sobie bez końca. Można również pokusić się o kilkugodzinne analizy. Odpowiedź jest jednak zawsze taka sama: Tego się po prostu nie wie!
Dzisiaj jednak pozwolę sobie przelać na papier moim zdaniem dość ważne przemyślenia. Mianowicie co byłoby z tą złotą generacją polskiego boksu olimpijskiego, gdyby wsadzić ich w dzisiejsze czasy? Czy Jerzy Kulej ze swoją barwną i rozrywkową osobowością nie dałby się ponieść temu wszystkiemu, co oferuje współczesny świat?
Od pamiętnych Mistrzostw Europy w 1953 roku, które były rozgrywane w hali Mirowskiej w Warszawie, do złota piłkarzy na IO w Monachium, pięściarze jako grupa wiedli prym jeśli chodzi o popularność wśród polskich sportowców. Przez 20 lat byli tymi pierwszoplanowymi herosami. Tylko co z tego wynikało? Na pewno nie liczba followersów i zaniedbywanie treningów przez zaangażowanie na Facebooku czy Instagramie. Oczywiście ulice Władysławowa pamiętają niejedną historię i niejeden wczasowicz niekoniecznie wspominał dawnych mistrzów z sentymentem, ale raczej jako tych, którzy go kolokwialnie rzecz ujmując "spacyfikowali na mieście". Z perspektywy historii opowiastki takie jak imprezy w Cetniewie, bójka z milicjantami w Zakopanem i inne brzmią ciekawie i ani trochę nie zaburzają obrazu mistrzów z dawnych lat, ale wyobraźmy sobie jak bardzo nawet zdolnemu zawodnikowi, tego typu wybryki pokrzyżowałyby życie w dzisiejszych realiach. Tysiące komentarzy, memów, wypowiedzi ekspertów, odciągałyby od tego co ważne.
Przaśność tamtych czasów polegała też trochę na tym, że media wiedziały tylko tyle, ile sam zainteresowany chciał o sobie powiedzieć. Czy w takim razie samym talentem, taki Drogosz, Kulej czy Kasprzyk (bo z pewnością ich biografie wydają się być najbardziej barwne obyczajowo) odnieśliby sukces w XXI wieku? Na pewno musiałoby zadziałać wiele czynników. Przed laty tymi największymi pokusami do odskoczni były kobiety, imprezy i popularność. Dzisiaj tę hierarchię trzeba pewnie ustawić w kategorii: wygoda, kobiety i szeroko rozumiany internet. Pamiętajmy (o czym już wspomniałem), że popularność była większa i to mogło rodzić pewne rozproszenie, jednak media nie były wstanie wszystkiego wyłapać. Dzisiaj popularność jest mniejsza, ale za to każde negatywne zachowanie od razu jest transparentne. Nie ma jednak wątpliwości, że dwudziestokilkuletni Kulej i Drogosz byliby gwiazdami mediów społecznościowych, którzy mimo wszystko broniliby się sportowo. Za to na przykład taki Zbigniew Pietrzykowski pewnie robiłby wszystko, żeby w tych mediach pokazywać się jak najmniej, trochę tak jak dzisiaj robi to Krzysztof Głowacki.
Ciekawi mnie jednak jeszcze jedna kwestia, czy gdyby pod koniec lat 50. pod skrzydła Feliksa Stamma trafił 18-letni, utalentowany Artur Szpilka z Wieliczki, to czy dzisiaj wspominalibyśmy zadziornego mistrza wagi półciężkiej? Znacie odpowiedź: Tego się nigdy nie wie! Na pewno w kraju była większa konkurencja, na pewno były trudne czasy, ale to może były czasy skrojone pod takich pięściarzy jak Szpilka, Janik, Kostecki, których kariery wyglądałyby wtedy lepiej, a nie wszystkie ich młodzieńcze wyskoki byłyby znane (na niektóre nawet nie mieliby okazji).
Oczywiście tego nie da się porównać, bo każdy musi się obronić w swoich czasach, ale przeszłość łatwiej się rozlicza, zwłaszcza jak się jej nie pamięta. Nie chciałbym się dowiedzieć, czy lepiej byłoby mieć zdartą koszulkę na dyskotece we Włocławku, czy być znokautowanym przez Kuleja na dancingu we Władysławowie. Warto przytoczyć jedno mądre zdanie w swojej prostocie: "W życiu wszystko zawsze jest na miarę czasów".
1. Kulej dzisiaj
Jestem chyba jedynym (a na pewno jednym z nielicznych) na portalu, który pamięta boksującego Kuleja. To był największy talent polskiego boksu bez podziału na kategorie i amatorstwo/zawodowstwo. Miał bardzo mocny cios oparty zarówno na sile fizycznej, jak i precyzji i jeszcze lepszą odporność ( w życiu nie był liczony, a przecież wtedy rękawice były takie, jak dziś u zawodowców). Do tego doskonała praca nóg i wręcz fenomenalna szybkość rąk. Jak Kulej dopadł kogoś w półdystansie, to potrafił mu władować serię 7-8 ciosów. Dlatego nazywano go "maszynką do bicia". Technika też bez zarzutu, zarówno w obronie, jak i w ataku. Jeden mankament. Niski wzrost na lekkopółśrednią - jakieś 167 cm. Już wtedy było to mało, a dzisiaj tym bardziej. Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości, że w dzisiejszych czasach Kulej byłby wielka gwiazdą zawodowego boksu zaliczającą się do TOP10 P4P. Nie widzę dzisiaj nikogo (łącznie z Mannym Pacquiao), kto pokonałby Kuleja w ringowej bójce. Natomiast na pewno byłoby paru bokserów (Floyd, prime Amir Khan, może Bradley), którzy mogliby go wypunktować, wykorzystując przewagę wzrostu lub zasięgu. Wtedy też czasami (bardzo rzadko) tacy się zdarzali.
Cdn.
Na pewno w tamtych czasach Szpilka należałby do wysokich bokserów wagi ciężkiej (+81 kg). Nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Przy jego ogólnej dobrej sprawności byłby też niewątpliwie uznany za wielką nadzieję polskiego boksu i pewnie trafiłby (przynajmniej na jakiś czas) do reprezentacji. Sądzę jednak, że byłaby to nadzieja niespełniona ze względu na kiepską odporność na ciosy, która w połączeniu z nonszalancją w obronie skutkowałaby licznymi porażkami przed czasem. Nie tylko na arenie międzynarodowej, ale i w polskiej lidze. W latach 60. najlepszym polskim ciężkim był Lucjan Trela, bokser o bardzo skromnych gabarytach (jakieś 173 cm wzrostu), ale duzym talencie, na który składały się bardzo mocne uderzenie, niezła szybkość i unikalny styl, podobny nieco, do tego, co później demonstrował Tyson. Trela przekradał się do półdystansu niskimi unikami w pozycji kucznej i potrafił uderzyć bardzo celnie. Szczególnie dobrze walczyło mu się z wysokimi po 190 cm, a trochę gorzej z takimi ok. 180-183 cm. Myślę więc, że Trela bardzo szybko rozwiałby nadzieje związane ze Szpilką już na szczeblu krajowym.
Trenerów rzeczywiście nie wziąłem pod uwagę. Sądzę jednak, że takiego naturalnego talentu jak Kulej współcześni polscy trenerzy nie zepsuliby, zwłaszcza gdyby trafił do Gmitruka lub Łapina. A w drugą stronę Szpilka pod kierunkiem Stamma? Z tego, co wiem to Stamm miał podejście do "trudnej młodzieży". Kasprzyka wyciągnął z więzienia (dzisiaj próbuje zrobić się z tego sprawę o podłożu politycznym, ale z całym szacunkiem dla Pana Mariana, to było raczej chuligaństwo i to nie pierwsze) i zrobił z niego mistrza olimpijskiego. A więc może rzeczywiście mielibyśmy wówczas w postaci Szpilki wartościowego zmiennika dla Treli w wadze ciężkiej? Pod warunkiem, że nie popadłby w alkoholizm będący wówczas zmorą polskiego boksu. Bokserzy byli słynni i uwielbiani, więc każdy chciał im postawić kielicha, a najlepiej wspólnie z nimi obalić pół litra lub dwa. Nie było wówczas takich różnic materialnych i barier społecznych, jak dzisiaj, więc do spotkań bokserów z
życzliwymi kibicami dochodziło co krok i nie każdy pięściarz miał wystarczająco twardy charakter, by ciągle odmawiać. Wielu utalentowanych bokserów poszło w pijaństwo i źle skończyło.
Leszek Drogosz: jego już nie pamiętam, więc bardziej ze słyszenia. Znany był jako "Czarodziej ringów" i słynął z doskonałej techniki oraz ... braku silnego ciosu i nienajlepszej odporności. Chyba trochę zbyt delikatny na zawodowstwo, chociaż kto wie... Może zrobiłby karierę przynajmniej na miarę Amira Khana?
Marian Kasprzyk: Miał chyba jeszcze silniejszy cios od Kuleja. W każdym razie Kulej wspominał, że nigdy nie walczył z tak mocno bijącym przeciwnikiem, jak Kasprzyk (boksowali w sąsiednich kategoriach). Jednak technikę Kasprzyk miał znacznie gorszą, a jego ciosy często były nieprecyzyjne. Na pewno na zawodowstwie zyskałby miano króla nokautu i pewnie jakiś pas mistrzowski zdobył, ale jako dominatora jakiejś kategorii to go nie widzę.
Zbigniew Pietrzykowski: Z nim to jest problem, bo był wszechstronnie znakomity, ale słynął ze ... słabej kondycji. Jak nie znokautował przez dwie rundy, to w trzeciej miewał problemy. Z drugiej strony słyszałem, że ta słaba kondycja Pietrzykowskiego to wynikała z lenistwa, gdyż pochodził z relatywnie zamożnej rodziny i mógł traktować boks bardziej jako hobby, niż źródło utrzymania. Trudno powiedzieć, czy był materiałem na zawodowego championa.