BEZ CENZURY #2: POLSKIE PIEKIEŁKO
O naszym polskim piekiełku przed tygodniem nie było praktycznie nic, więc teraz – poniekąd na Wasze życzenie – postanowiłem to naprawić. Zamieszanie z BoxRecem, narodziny Queensberry Poland, rozstanie Fiodora Łapina z Knockout Promotions oraz (nie)aktywność polskich pięściarzy w mediach społecznościowych. O tym wszystkim opowiem Wam dziś absolutnie Bez Cenzury!
Sześć miesięcy temu przeczytałem bardzo ciekawy wywiad Huberta Kęski z nieco zapomnianym już Damianem Jonakiem. Rozmowa została zatytułowana: „To jeden wielki biznes, który nie ma wiele wspólnego ze sportem”. Mowa o boksie, rzecz jasna. „Piłkarski biznes w porównaniu z bokserskim jest jasny i klarowny” – to z kolei cytat z Mateusza Borka, który po promotorskim wkroczeniu do pięściarskiego świata musiał kilka razy „zredefiniować” swoje spojrzenie na rzeczywistość.
W listopadzie 2017 roku narodowcy powiesili na symbolicznych szubienicach zdjęcia kilku europosłów Platformy Obywatelskiej. Wszystko z uwagi na fakt, że Ci poparli w Parlamencie Europejskim rezolucję wyrażającą zaniepokojenie proponowanymi w tamtym czasie zmianami w polskim sądownictwie. Polska scena pięściarska jest – trochę jak ta polityczna – podzielona na dwa zwaśnione obozy. Wprawdzie nikt jeszcze nie wiesza nikogo na szubienicach, nikt nie skarży się na nikogo za granicę, ale równie symbolicznie jeden drugiemu nie uaktualnia już BoxReca.
BoxRec a sprawa polska
BoxRec to brytyjski portal statystyczny należący do nijakiego Johna Shepparda. Według rankingu sporządzonego przez portal WBN na podstawie narzędzi Similarweb, jest on obecnie najpopularniejszą na świecie stroną internetową poświęconą pięściarstwu (portal BOKSER.ORG w tymże rankingu zajął wysokie, jedenaste miejsce, bardzo Wam za to dziękujemy). W jego gestii leży magazynowanie rekordów pięściarzy i pięściarek (zarówno tych zawodowych, jak i amatorskich), anonsowanie kolejnych bokserskich imprez, tworzenie własnych rankingów w poszczególnych kategoriach wagowych, itp. Nie wiadomo, jak i kiedy dokładnie BoxRec stał się tak ważnym graczem na pięściarskim rynku, w każdym razie obecnie jest on niezbędnikiem każdego pięściarza, promotora, dziennikarza. Wszystkich, którzy z bokserskim środowiskiem są w ten czy inny sposób związani.
Każdy promotor, układając kartę walk swojej kolejnej gali, posiłkuje się informacjami zamieszczonymi na BoxRecu. Każdy pięściarz, obserwuje na nim statystyki własne, jak i każdego swojego rywala. Każdy dziennikarz, przygotowując się do żurnalistycznej roboty, właśnie na BoxRecu sprawdza informacje dotyczące rekordów poszczególnych zawodników, tego, ile ważyli w każdej ze swoich poszczególnych walk, ilu z ich rywali miało dodatni, a ilu ujemny bilans. Nic więc dziwnego, że każdy promotor, każdy pięściarz chce, aby jego gale i walki widniały na BoxRecu. I ma prawo tego oczekiwać.
BoxRec to dziś nie tylko kolejny serwis internetowy, ale wielkie, biznesowe przedsiębiorstwo, przynoszące spore profity. Zastanawiacie się zapewne, jak udaje się ogarnąć mu te wszystkie gale z całego świata, jak to możliwe, że portal jest w stanie na bieżąco aktualizować statystyki setek pięściarzy, którzy każdego weekendu, w każdym zakątku świata wchodzą do ringu. Otóż BoxRec jest przedsiębiorstwem na tyle dużym i na tyle sprawnie działającym, że w każdym kraju, każdym regionie świata ma swojego przedstawiciela. Zadaniem takiego przedstawiciela jest wpisywanie do kalendarza wszystkich gal, które legalnie odbywają się w danym kraju, wraz z ich wynikami. Edytorem BoxReca na Polskę jest obecnie najsłynniejszy polski sędzia, Leszek Jankowiak. I w tym momencie zaczyna się cała zabawa.
Nie da się ukryć, że kwestia niewpisywania przez Jankowiaka poszczególnych gal do BoxReca ma tło polityczne. Pan Jankowiak jest związany z nowym stowarzyszeniem Polish Boxing Union, które stanowi konkurencję dla mającego do niedawna monopol na nadzorowanie pięściarskich gal w Polsce PWBZ (nazywanego w niektórych kręgach „firemeczką”), na którego czele stoi Krzysztof Kraśnicki. Jankowiak więc gal swojego konkurenta do statystyk nie wpisuje, choć pewnie powinien, a tacy pięściarze jak Kamil Łaszczyk ciągle w BoxRecowym rekordzie mają dwadzieścia osiem, a nie dwadzieścia dziewięć zwycięstw. Na wojnach politycznych tracą zwykle obywatele, a na wojnach sędziowsko-promotorskich pięściarze. Osobiście nie potrafię sobie wyobrazić, by Boxrecowy chaos, który obecnie trwa w naszym środowisku, mógł być kontynuowany.
Polski boks potrzebuje prawdziwego, nie wyimaginowanego okrągłego stołu. Polski boks potrzebuje jednej komisji nadzorującej wszystkie gale; komisji, która funkcjonowałaby w zgodzie z EBU (sytuacja jest na tyle kuriozalna, że obecnie EBU uznaje jedynie imprezy sankcjonowane przez PWBZ, a wszyscy pięściarze występujący na galach pod nadzorem PBU zostają usunięci z europejskich rankingów) i działała na jasnych dla wszystkich zasadach. Nie może być dłużej tak, że jedna komisja sankcjonuje gale Knockout Promotions, inna zajmuje się imprezami MB Promotions, i de facto nikt nie wie, która z nich działa legalnie, i która do czego ma prawo. Zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Ten impas trzeba dla dobra polskiego boksu przerwać. Jak to zrobić? Najprościej byłoby stworzyć… nową komisję. Taką, która zrzeszałaby zarówno ludzi z PWBZ, jak i PBU. Taką, która powstałaby na bazie realnego kompromisu. Obecny układ prędzej czy później i tak się rozpadnie i chyba nikt nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. A czym dłużej będzie trwał, tym większe dla polskiego boksu będzie wyrządzał szkody. Nawołuję więc do wszystkich polskich sędziów i promotorów: spróbujcie się, Panowie, w końcu dogadać.
Queensberry Poland, czyli nowy, poważny gracz na polskim rynku?
Bardzo rzadko zdarza się, by poważny, potężny promotor wchodził na zupełnie nowy, nieznany sobie bliżej rynek, i to w dodatku tak relatywnie mały (w porównaniu z brytyjskim) rynek jak polski. Jeszcze rzadziej zdarza się, by wchodził na niego z własnymi pieniędzmi i chęcią inwestycji. Takie cuda obiecuje nam natomiast Francis Warren, a więc syn słynnego Franka Warrena, który właśnie nad Wisłą zdecydował się otworzyć nową filię swojej stajni, Queensberry Poland.
Ostatnio z inicjatywą podobnych przedsięwzięć wychodził głównie mający od zawsze skłonności imperialistyczne Eddie Hearn – jego stajnia, Matchroom Boxing, poza Wielką Brytanią posiada również swoje oddziały w Stanach Zjednoczonych, w Niemczech oraz we Włoszech. Ekspansji na rynek amerykański tłumaczyć zapewne nikomu nie trzeba, natomiast ta na rynek włoski i niemiecki jest oczywiście podyktowana głównie kontraktem z telewizją DAZN, który wymaga od Hearna organizowanie w tych państwach kilku solidnych bokserskich imprez w roku (jako że DAZN ma w Niemczech i we Włoszech najwięcej subskrybentów).
Patrząc na sprawę chłodno, trudno znaleźć powody, dla których Francis Warren zamierza organizować swoje kolejne imprezy właśnie nad Wisłą. Nie oszukujmy się: żaden potężny promotor nie wchodzi na taki rynek jak polski tylko dlatego, że widzi w nim… no właśnie, co? Potencjał? Równie wielki – a w niektórych przypadkach nawet zdecydowanie większy – potencjał można by było przecież znaleźć na rynku rosyjskim, francuskim, hiszpańskim czy skandynawskim. Dlaczego zatem wybór padł akurat na Polskę?
Wydaje się, że klucz do rozwiązania tej zagadki można odnaleźć w postaci Mariusza Krawczyńskiego, który wraz z Francisem Warrenem ma stać na czele Queensberry Poland. Krawczyński to biznesmen, człowiek związany dotąd z branżą mleczarską, a prywatnie… przyjaciel Francisa Warrena. Jeśli połączymy te wszystkie klocki, obraz sytuacji staje się dość klarowny – Krawczyńskiemu udało się namówić Warrena, by ten pomógł mu rozkręcić w Polsce własną stajnię promotorską, na dobry początek użyczając swojego szyldu. Nie sądzę, by rodzina Warrenów nagle po prostu zapragnęła inwestować w polski boks – takie rzeczy się po prostu nie zdarzają, bo boks to „jeden wielki biznes, który nie ma wiele wspólnego ze sportem”. Najbardziej prawdopodobny scenariusz jest więc taki, że – przynajmniej na początku – Francis Warren będzie jedynie użyczał polskiej stronie swojego szyldu, ewentualnie czasem przyśle do Polski któregoś ze swoich mniej rokujących pięściarzy albo zaprosi na którąś z brytyjskich gal Michała Soczyńskiego czy Kamila Mroczkowskiego. I na tym jego zaangażowanie w projekt Queensberry Poland będzie się kończyło, resztę pozostawi Krawczyńskiemu.
Podobny scenariusz oczywiście nie oznacza wcale, że grupa Queensberry Poland nie przetrwa, że nie stanie się na polskim rynku poważnym graczem. Może się takim stać, ale wszystko będzie zależało od osoby samego Krawczyńskiego, jego zapału, determinacji, umiejętności poruszania się po bardzo trudnym, pięściarskim światku. Łatwiej powinien mieć o tyle, że będzie startował z najlepszym obecnie polskim trenerem na pokładzie.
Rozstanie po latach
Fiodor Łapin był związany z grupą Knockout Promotions od siedemnastu lat. W tym czasie dwukrotnie doprowadził do tytułu mistrza świata Krzysztofa Włodarczyka, dwukrotnie po mistrzowski pas sięgał też pod jego opieką Krzysiek Głowacki, mistrzami Europy zostali Rafał Jackiewicz i Kamil Szeremeta. W grupie prowadzonej przez Andrzeja Wasilewskiego, ale i w całym polskim boksie, kończy się więc pewien okres. Życie nie znosi jednak próżni i pustka po Fiodorze Łapinie szybko ma zostać wypełniona – według nieoficjalnych jeszcze informacji, nowym, głównym szkoleniowcem grupy Knockout Promotions zostanie wkrótce ogłoszony Andrzej Liczik.
A co z Fiodorem Łapinem? On ma z kolei dołączyć do nowopowstałej stajni Queensberry Poland. Trener – jak sam twierdzi – wiąże z nowym wyzwaniem zawodowym naprawdę duże nadzieje i wierzy w powodzenie projektu Warrena i Krawczyńskiego. Naturalnie pojawiają się jednak pytania o pięściarzy, których dotychczas miał pod swoją banderą. Przed Krzyśkiem Głowackim i Kamilem Szeremetą teraz przecież arcyważne pojedynki, i chyba nikt nie wyobraża sobie, by trenera Łapina zabrakło podczas nich w narożniku obu pięściarzy. Wiadomo natomiast, że ceniony szkoleniowiec nie będzie już więcej współpracował z „Diablo” Włodarczykiem. Co ciekawe, nieoficjalnie mówi się, że ostatni epizod swojej pięściarskiej kariery były dwukrotny mistrz świata może spędzić pod skrzydłami wspomnianego wcześniej Andrzeja Liczika bądź… Zbigniewa Raubo. Tak, tego samego Zbigniewa Raubo, u którego „Diablo” zaczynał zawodowe boksowanie. Historia kołem się toczy.
Nasi chłopcy są jacyś sztywni
„Jedni cię kochają, inni nienawidzą, ale najważniejsze, że wszyscy kupują bilety na twoje walki”, mawiał Floyd Mayweather Jr. Popularny „Money” doskonale wiedział, jak sprzedawać swoje pojedynki, jak wzbudzać swoją osobą zainteresowanie. Był nad wyraz pyszałkowaty, chamski i bezczelnie pewny siebie, przez co gros kibiców płaciło krocie, aby zobaczyć, jak wielki Floyd Mayweather w końcu przegrywa i z jego buzi znika ten narcystyczny uśmieszek.
„Boks to jeden wielki biznes, który nie ma zbyt wiele wspólnego ze sportem”. Jeśli chodzi o polskich pięściarzy, wydaje się zdawać sobie z tego sprawę jedynie Artur Szpilka. „Szpila” doskonale wie, jak robić wokół siebie szum, często bywa kontrowersyjny, czasem zachowuje się na granicy dobrego smaku, albo w ogóle tę granicę przekracza, jednak na pewno nie można mu odmówić medialności i rozpoznawalności. Jeśli chodzi o pozostałych polskich zawodników, na tym tle na wyróżnienie zasługują być może jeszcze jedynie Rafał Jackiewicz i Artur Binkowski (no dobrze, macie rację, z tym ostatnim trochę przesadziłem). Reszta jest w mediach społecznościowych albo kompletnie nijaka, albo kompletnie niezauważalna.
Żeby jednak była jasność, ta medialna „nijakość” nie jest jedynie winą naszych pięściarzy. Wynika ona również z faktu, że generalnie całe polskie środowisko bokserskie przez lata bagatelizowało siłę social mediów, i w zasadzie dopiero odkąd KSW wyznaczyło szlak, pokazało, jak powinno się promować swoje imprezy i własnych zawodników na różnych polach, coś się w tym aspekcie ruszyło. Od podpisania kontraktu z TVP znacznie lepiej „opakowuje” swoje gale grupa Knockout Promotions, od początku swojego istnienia bardzo dba o ten aspekt MB Promotions. To na pewno na plus, jednak jeśli promocja ma być naprawdę skuteczna, swoją cegiełkę, albo nawet potężną cegłę, muszą dokładać do niej sami pięściarze. A ci robią to w zdecydowanej większości niechętnie. Dlaczego?
Większość z nich po prostu woli skupić się na boksie, nie zdając sobie sprawy, że w dzisiejszym świecie samo boksowanie – nawet na najwyższym poziomie – nie wystarczy, by sowicie zarabiać. Każdemu pięściarzowi płacą kibice, to oni są jego pracodawcami i to oni muszą chcieć go oglądać. Każdy zawodnik powinien więc robić tyle, ile tylko może, by wzbudzać swoją osobą zainteresowanie nie tylko w ringu, ale również poza nim. Nasi pięściarze wolą jednak po prostu o tym nie myśleć, może nie ma też na nich w tym aspekcie dostatecznych nacisków, może nie mają wokół siebie ludzi, którzy pomagaliby im sprawnie poruszać się po social mediach. Osoby, które są blisko pięściarzy, a zatem ich promotorzy, menedżerowie, agenci, etc., powinny pomagać swoim zawodnikom prowadzić portale społecznościowe, w razie konieczności związywać ich z agencjami marketingowymi, które całą robotę „odwalałaby” za pięściarzy. No ale jak zaznaczyłem wcześniej, świadomość siły social mediów generalnie w środowisku bokserskim jest mizerna, dlatego mamy tak, jak mamy. Pod tym względem MMA rzeczywiście znokautowało boks, a jeśli nie znokautowało, to zaserwowało mu ciężki nokdaun. Pytanie, czy jest jeszcze szansa, by się z niego podnieść.
Waszym zdaniem!
W komentarzach podzielcie się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi poruszonych dziś tematów, śmiało składajcie też propozycje wątków, które powinny zostać omówione w kolejnym odcinku z serii Bez Cenzury. Przed tygodniem najlepiej w tym aspekcie spisał się użytkownik o nicku „lubieznyzenon”, który w celu odebrania nagrody proszony jest o skontaktowanie się z nami mailowo pod adresem redakcja@bokser.org.
„Bez Cenzury” to nowy cykl publicystyczny na portalu BOKSER.ORG, w którym każdej środy o godz. 20.00 będę starał się przedstawić Wam moje, skrajnie subiektywne spojrzenie na boks. Nie zabraknie zarówno rozpalających środowisko tematów bieżących, jak i wątków niepopularnych, których nikt – z różnych względów – nie decydował się dotąd poruszyć. Wszystko do bólu szczerze i absolutnie Bez Cenzury.
Trafne przemyślenia.
Już Artur Binkowski został wspomniany z przymrużeniem oka, a Wy mi tutaj jeszcze o "El Testosteronie"...
2. Queensberry Poland to ciekawa inicjatywa i mam nadzieję, że oparta nie tylko na gruncie towarzyskim, ale na kalkulacji. Polski rynek bokserski to nie tylko polscy bokserzy (jacy są, każdy widzi), ale i polscy kibice boksu, a tych w dość dużym europejskim kraju jest całkiem sporo. Być może Andrzej Wasilewski nie dostrzega, że w ciągu minionych 20 lat możliwości płatnicze przeciętnego Polaka liczone w euro lub dolarach zwiększyły się kilkakrotnie. Dla niego Polska to nadal biedny kraj, w którym jak twierdzi "gal boksu nie opłaca się organizować". Dlatego wciąż lansuje siermiężny model tychże gal, czyli w małych pipidówach (bez urazy), z najtańszymi bumami i kasą nie z biletów lub PPV, a wychachmęconą od tej lub innej telewizji. Tymczasem już K2 we Wrocławiu (Kliczko vs Adamek) udowodniło, że można w Polsce na boksie zarobić. W dobrym kierunku szedł Borek, ale chyba miał za mało kapitału zakładowego, by przetrwać pandemię. Warren ma więcej i być może zwietrzył w Polsce interes do zrobienia.
3. Fiodor Łapin chyba miał dość moralnego syfu, w którym chcąc nie chcąc od lat tkwił. Jego zapowiedziane odejście najwyraźniej zabolało Wasilewskiego, bo wygłosił mocno niesmaczny cytat z Leszka Millera o "prawdziwym mężczyźnie".
4. Rzekomą medialność Mayweathera i Szpilki uważam za mit. Oni tylko wykonywali proste role w spektaklu, który ktoś za nich wyreżyserował i sfinansował. Gówno mają, a nie charyzmę. Charyzmę sam z siebie to ma Tyson Fury.
Jak ktoś uważa, ze w kwestii Floyda i Arturka się mylę, to niech mi wytłumaczy na czym polega charyzma Canelo. Mruk, milczek i pozasportowo kompletnie nieciekawa postać, która nie robi zupełnie nic by przyciągnąć kibiców, ale ma największą obecnie oglądalność i kasę.
Charyzma Canelo polega na... wyglądzie w połączeniu z byciem Meksykanienem. Jak wygląda "przeciętny Meksykanin" wie chyba każdy. Coś na kształt grubawego, nieco skośnookiego Cygana. Po protu tak się ułożyła wielowiekowa mieszanka genów, wyszło co wyszło. A tutaj mamy kolesia jakby wyjętego z filmu o Irlandczykach który jednak jest Meksykaninem z krwi i kości. Do tego bardzo się z tym identyfikuje (albo stworzono mu taki image, w sumie na jedno wychodzi), rozmawia przede wszystkim po hiszpańsku a po angielsku ledwo duka.
Czyli nie usiłuje udawać Gringo. On jest "czystej krwi Meksykaninem". Tyle że rudym. Ta nietypowość w połączeniu z faktycznie niezłymi umiejętnościami pięściarskimi sprawia, że typ "na wejściu" przyciąga przed ekrany 100 milionów Meksykanów. Nie licząc innych Latynosów. Gdyby facet nie był Meksykaninem ale dajmy na to Białorusinem, to teraz miałby na koncie ze 4 albo 5 porażek i dryfował gdzieś w 2 dziesiątce boxrreca. Ale że miał szczęście, to teraz jest tym, czym jest.
Co do felietonu - brawa dla autora. Na pewno tego typu felietony podnoszą poziom portalu, przynajmniej jeśli skonfrontuje się je z jakimiś patologicznymi wynaturzeniami Biłuński niskich lotów, który nawet nie ma podstawowego warsztatu dziennikarskiego.
Dobra robota Marcin.
Aby rozruszać boks amatorski potrzebna jest liga.
Bez pieniędzy z niej płynących do zawodników, młodzi amatorzy odchodzą od boksu.
Za mistrzostwo kraju, stypendium to grosze.
Młodzi zawodnicy nie mogą się za bardzo wypromować.
Czy szanowna redakcja mogłaby podrąży temat w związku?
Sądzę że największy interes mają w tym promotorzy...
No związek nie robi nic.
Tak, za dyplom, puchar... szkoda zdrowia.
Liga generowałaby kasę, no ale jak do tej pory nikt sobie głowy nie zawracał.
Nie do końca przekonuje mnie Twoja argumentacja odnośnie Canelo. Nietypowy Polak Izu jakoś nie przyciągnął takiej uwagi, jak typowy Polak Szpilka. Uważam, że po prostu na Canelo, jak też na Floyda i Szpilkę ktoś zdecydował się postawić duże (lub bardzo duże) pieniądze. Na zasadzie zupełnego przypadku.