PRZEBUDZENIE Z AMERYKAŃSKIEGO SNU
USA zawsze zajmowały w sercach i umysłach Polaków szczególne miejsce. Nie mogąc wybić się na niepodległość po rozbiorach, braliśmy udział w niepodległościowych zmaganiach Amerykanów, którzy Pułaskiego i Kościuszkę czczą jak swoich bohaterów. Mniej pamięta się w Polsce postaci takie jak gen. Krzyżanowski, który wsławił się w trakcie wojny secesyjnej, a jego „Polski Legion” w dramatycznym ataku na bagnety walnie przyczynił się do zwycięstwa Unii w kluczowej bitwie pod Gettysburgiem. USA przyjęły milionowe fale naszych emigrantów i stały się punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń Polaków. Oczywiście także dla kibiców boksu nad Wisłą.
Nic dziwnego, że gdy w latach 90. ubiegłego wieku odrodził się w Polsce po ponad 60-letniej przerwie boks zawodowy, z wielkimi emocjami i jeszcze większymi nadziejami śledziliśmy pierwsze kroki naszych pięściarzy za Oceanem. Zwłaszcza Przemysława Salety, który do 1995 roku większość walk stoczył w USA, choć z przeciętnymi rywalami, oraz przede wszystkim Andrzeja Gołoty, który debiutował niemal w tym samym czasie, prawie wszystkie walki stoczył w Stanach i w odróżnieniu od Salety był przez kilka lat w ścisłej czołówce wagi ciężkiej. No właśnie, waga ciężka… To kategoria, która w boksie zawsze wzbudzała największe emocje i zainteresowanie, oraz generowała największe zyski. Nic dziwnego, że podobnie jak biali kibice amerykańscy wypatrywali zawodnika, który przełamie dominację czarnoskórych pięściarzy w królewskiej kategorii, tak Polacy z nadzieją oczekiwali na sukcesy naszych „ciężkich”. I przyszły zaskakująco szybko, dzięki Andrzejowi Gołocie, który z hukiem wdarł się na szczyt, czterokrotnie dostępując zaszczytu walki o mistrzowski pas. Do dziś pozostaje najlepszym polskim pięściarzem wagi ciężkiej w dziejach zawodowego boksu i z perspektywy czasu doceniamy go coraz bardziej.
Później do walk mistrzowskich dobiło się jeszcze kilku Polaków, ale tylko jeden z nich liczył się nieco w czołówce – Tomasz Adamek (może przez chwilę także Mariusz Wach...). Mimo kilku spektakularnych pojedynków i pamiętnego starcia z Witalijem Kliczką we Wrocławiu, do pozycji Gołoty, którego karierę zresztą zakończył, „Góral” nawet się nie zbliżył. Nie można tego powiedzieć również o bohaterze wczorajszego skandalu (bulwersujący werdykt sędziów skomentowałem na twitterze i mam dość…) i pogromcy Adamka, Arturze Szpilce, który głównie talentowi do autopromocji i nieco destrukcyjnej tendencji do porywania się na zbyt trudne wyzwania, zawdzięczał swoją popularność i był uznawany wbrew realiom za pięściarza z czołówki wagi ciężkiej. Nie można mu przy tym odmówić nieco brawurowej odwagi i zapału do ciężkiej pracy, z którymi nie szły jednak w parze możliwości sportowe. Obudził nadzieje głównie niedzielnych kibiców, a te poważniejsze rozpalił inny zawodnik, który z kolei stał się pogromcą Szpilki, czyli Adam Kownacki. Zapełniał hale sportowe polonijnymi kibicami równie skutecznie jak Gołota i Adamek, bił się jak gladiator na rzymskiej arenie i podobnie jak kilka lat wcześniej nieco już zapomniany Paweł Wolak, zaskarbił sobie sympatię swoim ofensywnym stylem walki. Stylem, który podobnie jak to było w przypadku Wolaka, doprowadził go do porażki.
Nie będę tu szczegółowo analizował przyczyn wczorajszej przegranej Kownackiego, gdyż zrobili to już mądrzejsi ode mnie, a poza tym są one widoczne gołym okiem niedzielnego kibica. Prawdziwy boks to nie jest film „Rocky”, w którym bezkarnie można stosować defensywę polegającą na blokowaniu ciosów twarzą. Taki system – dwa ciosy przyjęte na głowę, cztery oddane na głowę rywala – stosował Wolak i obecnie Kownacki, obaj do pewnego momentu z powodzeniem. Ale to, co zemściło się na filmowej postaci granej przez Sylwestra Stallone, spotkało także naszych pięściarzy. Destrukcyjna dla zdrowia kumulacja ciosów zakończyła karierę Wolaka i w podobnym kierunku zmierza niestety „Babyface”. Co prawda zapowiada powrót i wyciągnięcie wniosków, ale na tym etapie i w tym wieku nie da się już zmienić pewnych nawyków. A każdy kolejny rywal będzie wiedział, co należy zrobić, podobnie jak to było wcześniej z rywalami Gołoty, którzy wiedzieli, że Polak jest slow starterem i jeśli przyciśnie się go w pierwszej rundzie, można wygrać. Problemem nie jest to, że wydłuży się czas oczekiwania Kownackiego na walkę o pas, gdyż zapewne w obecnej konfiguracji na szczycie wagi ciężkiej i tak musiałby czekać przynajmniej rok. Problemem jest to, że on może już do tej walki się nie dobić, gdyż będzie przegrywał kolejne pojedynki na wysokim szczeblu.
I tak przebudziliśmy się w niedzielny poranek 8 marca z naszego amerykańskiego snu. Co prawda niewielu poważnie liczyło na to, że w ewentualnym mistrzowskim starciu z gigantami lub atletami dominującymi dziś na szczycie wagi ciężkiej, Adam będzie miał jakieś szanse. Jednak sensacyjne zwycięstwo Andy’ego Ruiza Jr. nad Anthonym Joshuą i w nasze polskie serca wlało nieco więcej wiary i nadziei, które góry przenoszą. Niestety wysoki jak góra Robert Helenius brutalnie naszą nadzieję zgasił. Co dalej? Kownacki zapowiada powrót i można mu wierzyć, że to nastąpi. To dzielny i ambitny człowiek. Jego dalsze losy będą w dużym stopniu uzależnione od sytuacji na szczycie wagi ciężkiej. Obawiam się jednak, że niezależnie od tej konfiguracji, „Babyface” bez jakiejś rewolucyjnej zmiany, na którą nie ma wielkich nadziei, pozostanie tym, kim jest obecnie – solidnym pięściarzem z szerokiego zaplecza królewskiej kategorii. A więc w gruncie rzeczy będzie tym, kim kilka lat temu był w wadze ciężkiej Tomasz Adamek. Z tą różnicą, że przy szczęśliwym zbiegu okoliczności „Góral” dobił się do mistrzowskiej walki, a Kownacki jest dziś bardzo od tego odległy. Następców nie widać. Spełnienie amerykańskiego snu musimy odłożyć w czasie na wiele lat…
Obawiam się, że pierwsza porażka Polaka na zawodowym ringu nie była wypadkiem przy pracy, tak jak on nie potknął się w ringu, jak niesłusznie stwierdził sędzia, tylko przewrócił po ciosie rywala. Już Martin dał mu ciężką walkę, a ile Prince Charles jest warty, to niedawno mogliśmy się przekonać, oglądając go w ringu z Washingtonem, który również przegrał z Kownackim. Ze starym Arreolą (kolejny emerytowany zawodnik w resume Polaka) również się niemiłosiernie męczył. Tu nie wystarczy tylko zrzucić wagę, co dla sportowca nie powinno być trudne, tu chodzi o zmianę podejścia.
Kownacki jest świadom swoich błędów, obiecuje poprawę, ale nadal je popełnia. Jak można traktować poważnie zawodnika, który nie ćwiczy wystarczająco często, bo trener mieszka za daleko?! Zawodnika - trzeba dodać - z wielkimi aspiracjami, który był blisko walki o mistrzostwo świata. Gdzie ta obiecana poprawa defensywy? Helenius kilka razy trafił go pod rząd, a on jedyne, co zrobił, to cofnął się na moment, aby za chwilę znowu iść pod topór. Skoro odczuł te ciosy, to już instynkt powinien mu podpowiedzieć, aby coś zmienić. Niestety, Kownacki niczego więcej się nie nauczył, on potrafi tylko przeć do przodu.
Najgorsze, że z takim stylem może dalej rozprawiać się z drugim czy trzecim garniturem zawodników wagi ciężkiej, aż znowu na horyzoncie pojawi się ktoś, kto potrafi przyjąć na gardę i oddać. Jeśli w ostatnim pojedynku pojawiły się już pierwsze efekty rozbicia, to obawiam się, że Adam skończy jak Fonfara. To był naprawdę dobry zawodnik, który walczył z najlepszymi i czasem nawet z nimi wygrywał, ale trener musiał go poddać w drugiej walce ze Stevensonem, bo nie reagował na ciosy. Wielka szkoda, bo nie możemy narzekać na nadmiar talentów w boksie.
Adamek nigdy nie był czołówka HW, wsystarczy zerknąć z kim walczył przed Kliczko i z kim walczył po. A jego rekord w HW 15-5 (4KO) też sporo nam pokazuje. Jego walka o pas była tylko i wyłącznie wynikiem świetnej pracy Katy Duvy i chyba Polsatu. Pozatym każdy poza Gołotą w walce o pas pokazał się lepiej niż Adamek.
Taki jest boks i za to go kochamy. Kownacki bije Szpilkę i Washingtona, Washington bije Heleniusa, Helenius Kownackiego a Szpilka twierdzi że na sparingach tłukł Heleniusa do tego stopnia że trzeba było przerywać sparingi. I który z nich jest najlepszym pięściarzem?
Kownacki wróci, ale przegrana z Heleniusem to nie był przypadek. W kolejnej walce okaże się czy zawiodło przygotowanie fizyczne Adama czy to że głowa przestała być odporna na wstrząsy.
Najgorsze jest to że nie ma na horyzoncie już żadnego zawodnika o Polskim sercu który mógłby być kolejną naszą nadzieją w HW.
Bez drastycznych zmian w technice (której mu brakuje) nie ma co wychodzić do rewanżu.
Pytanie czy zda sobie z tego sprawę i będzie chciał to zmienić.
Wszystko się da, tylko trzeba czasu i treningów.
https://youtu.be/ImhjGxYPKpk?t=20
Chciałbym czytać takich więcej.
Szkoda .Też wierzyłem w cuda:)
Naiwnym być....
Kibicuje Adamowi,ktorego styl walki jest bardzo widowiskowy i nie mozna sie nudzic ogladajac jego walki
Ale nie oszukujmy sie
W obecnej sytuacji Kownacki praktycznie nie mial szans na tytul.
Walka o tytul dla mnie niewiele znaczy.Sosnowski tez mial swoja szanse z Vitkiem i co to zmienilo poza smutna statstyka,ze kolejny Polak przegral walke o pas
Porazka z Heleniusem byla dla mnie bardzo duzym zaskoczeniem.Trzeba jednak troche poczekac z jednoznacznymi ocenami.Kolejne walki pokaza czy był to tylko wypadek przy pracy,czy faktycznie oznaka rozbicia Adasia
Babface jest typem zawodnika,ktory pomimo wielu niedociagniec bedzie zawodnikiem chetnie ogladanym.Jezeli zdrowie mu pozwoli ma przed soba kilka lat kariery i mozemy zobaczyc jeszcze nie raz jego reke unosiona w gorze w gescie zwyciestwa
A kto wie,moze ta porazka spowodujeze bedzie mozliwosc zorganizowania jego walki z Polsce
Mysle ze moglby zapelnic kazda duza hale...
Braki w wyszkoleniu prędzej czy później zawsze wychodzą. Przekonał się o tym Wilder,przekonal się o tym kownacki