JOYCE: SPAROWAŁEM Z GRUBYM FURYM I TEŻ CIĘŻKO BYŁO GO TRAFIĆ
- Kiedy sparowałem z Furym, on ważył ze 180 kilogramów, a i tak nie mogłem go czysto trafić - wspomina Joe Joyce (10-0, 9 KO), wicemistrz olimpijski wagi super ciężkiej, który miał okazję potrenować z Tysonem Furym (29-0-1, 20 KO), gdy ten zdecydował się powrócić do sportu po blisko trzyletniej "imprezie".
Dziś w nocy, a w zasadzie nad ranem czasu polskiego, Fury spotka się w rewanżu z panującym mistrzem świata federacji WBC, Deontayem Wilderem (42-0-1, 41 KO). Obaj podczas wczorajszej ceremonii ważenia wnieśli na skalę dużo jak na siebie kilogramów. Obaj też zarobią wielkie pieniądze - mają zagwarantowane po 25 milionów dolarów, ale dostaną więcej, jeśli dobrze sprzeda się usługa PPV.
- Za pierwszym razem sparowaliśmy, gdy on ważył ze 180 kilogramów. A mimo tego opierał się o liny i przepuszczał moje uderzenia. Wydawał się gruby i bez formy, a wciąż dobrze pracował nogami. Ma bardzo szybki lewy prosty i to może być naprawdę dobra walka. Tyson jest wielkim facetem i potrafi też ranić. Szczególnie tymi ciosami, których nie widać. Może wypunktować Wildera, lecz jeśli popełni błąd, to Wilder go wykorzysta, bo w rewanżach boksuje lepiej - dodał Joyce.
- Uwierzcie mi, w pierwszym pojedynku pokazałem połowę swoich umiejętności. Byłem zbyt podekscytowany i za bardzo nastawiłem się na efektowny nokaut - zapewnia "Brązowy Bombardier", dla którego będzie to już jedenasta obrona pasa World Boxing Council.
O ile pierwszy nokdaun to był ewidentny wynik zbytniego pajacowania (Fury zamiast uciec na nogach zszedł głową nisko i się doigrał) o tyle drugiego kompletnie nie przewidział, nie wydaje się by mógł go uniknąć. Zawiodły zbyt zmęczone nogi i koncentracja.
Wilder w pierwszej walce rzeczywiście walczył momentami głupkowato. Marnował niepotrzebnie siły i przez to prawdopodobnie pod koniec spuchnięty nie zdołał dobić rywala.