23. ROCZNICA WALKI - ANDRZEJ GOŁOTA vs RIDDICK BOWE
Czas płynie bardzo szybko. To już dwadzieścia trzy lata. 11 lipca 1996 roku naprzeciw siebie stanęli Riddick Bowe (38-1, 32 KO) i skazywany na pożarcie Andrzej Gołota (28-0, 25 KO). Ich pojedynek, z różnych względów, na zawsze przeszedł do historii boksu zawodowego.
To nie był pojedynek mistrzowski, choć "Big Daddy" uważany był powszechnie za numer jeden na świecie. I bzdurą jest, co wypisują dziś niektórzy, że Riddick był już wtedy cieniem samego siebie. W opublikowanym trzy miesiące wcześniej zestawieniu magazynu The Ring to właśnie Bowe był uznawany za najlepszego "ciężkiego" świata. Za nim byli Lennox Lewis, Mike Tyson, Michael Moorer, Evander Holyfield, Bruce Seldon, Frank Bruno i George Foreman. Gołoty nie było w pierwszej dziesiątce. Pomimo sprawienia małej niespodzianki w postaci pewnej wygranej nad Danellem Nicholsonem (24-1), Andrzej wciąż był bardziej znany jako "Foul Pole" ("Faulujący Polak"), niż zawodnik, który mógłby rywalizować z absolutną czołówką. Zresztą zasłużył sobie na ten przydomek, bo poza fajnymi zwycięstwami, wsławił się uderzeniem z główki wspomnianego Nicholsona oraz ugryzieniem Samsona Po'uchy. Sceptycy zarzucali mu, że boksuje wciąż po amatorsku. Tego typu głupie uwagi amerykańskich specjalistów powtarzane były od lat. Dziś można je potraktować z uśmiechem na twarzy, ale wtedy, gdy najlepsi pięściarze bloku wschodniego nie mogli jeszcze rywalizować na ringach zawodowych, te brednie wciąż jeszcze uchodziły płazem. Dziś "amator" Rigondeaux i paru innych "amatorów" obalili te wszystkie mity.
Gołota skazywany był przez bukmacherów na porażkę w stosunku 12/1. W sumie nic w tym dziwnego, wszak "Big Daddy" w poprzednim występie wyszedł zwycięsko z trylogii z Evanderem Holyfieldem. Riddick zastopował odwiecznego rywala w ósmej rundzie. Wcześniej zdemolował niepokonanego jeszcze Jorge Luisa Gonzaleza, rewanżując się mu za porażkę z czasów boksu olimpijskiego. Kiedy jednak wychodził do Gołoty, ważył o dwanaście funtów więcej niż w starciu z Holyfieldem - 114,3 kg. Ale Andrzej również wniósł na skalę najwięcej w karierze - 243 funty, czyli dokładnie 110,2 kg.
- Riddick potrafił zjawić się na obozie z trzydziestokilogramową nadwagą. Potem to oczywiście zbijał, lecz ten efekt jojo wpływał potem niekorzystnie na jego refleksie oraz umiejętnościach bokserskich - przyznał po latach menadżer oraz promotor Amerykanina, Rock Newman.
- Gdy spojrzałem w jego oczy podczas konferencji prasowej byłem przekonany, że Gołota wyjdzie tylko po wypłatę. Uważałem, że rozprawię się z nim do końca trzeciej rundy. Wydawał się idealnym przeciwnikiem. Był niby dobry, ale nie tak dobry, by mi zagrozić. Tak przynajmniej uważałem - wspominał później Bowe.
Dla Bowe'e miał to być tylko przystanek przed poważniejszymi walkami. Tytuł WBO należał wówczas do Henry'ego Akinwande, tytuł WBC miał Mike Tyson, ale zrzekł się go, by móc się spotkać z championem WBA Bruce'em Seldonem. Kilka tygodni wcześniej pas IBF zdobył Michael Moorer, a o wakujący WBC niedługo potem walczyli Lennox Lewis z Oliverem McCallem. Riddick był przed starciem z Polakiem przymierzany do dwóch mega walk - z Tysonem oraz Lewisem. Miał łatwo odprawić Andrzeja i spotkać się z jednym z nich za olbrzymie pieniądze w ramach transmisji w systemie PPV.
Emocje rozpoczęły się już na kilkadziesiąt godzin przed walką. Poszło o rękawice. Bowe wyszedł do ringu w Grantach, zaś Gołota w Reyesach.
- Jestem w tym biznesie trzydzieści lat i nie widziałem jeszcze, by zawodnicy po obu stronach ringu mieli różne rękawice - stwierdził Harold Lederman, niegdyś sędzia, wtedy analityk i sędzia pomocniczy stacji HBO, która transmitowała ten pojedynek. - Przy mało znaczących walkach takie rzeczy się zdarzają, ale rzeczywiście nigdy nie miałem do czynienia z taką sytuacją przy walce takiego kalibru - wtrącił komentujący ten pojedynek George Foreman. "Duży George" rok wcześniej był jeszcze mistrzem IBF, ale oddał go, nie chcąc dać rewanżu Axelowi Schulzowi. Wciąż jednak należał do ścisłej czołówki.
Już w dniu walki nastąpił kolejny zgrzyt. Pierwotnie zaplanowany na dziesięć rund pojedynek wydłużono do dwunastu. Gołota odmówił wyjścia do ringu. Zgodził się dopiero wtedy, gdy jego gaże powiększono z 600 do 650 tysięcy dolarów. Udało się. Bowe miał zagwarantowaną wypłatę w wysokości 3 milionów dolarów. Ale kiedy sędzia ringowy Wayne Kelly poszedł do szatni Gołoty, prosząc o czystą walkę, usłyszał od Andrzeja "Zrobię wszystko co będzie potrzebne, by zwyciężyć". I niestety dotrzymał słowa, choć walki bokserskiej nie wygrał. Z drugiej strony, gdy pojedynek się skończył, to Gołota stał, a Bowe leżał. Być może o to właśnie chodziło najbardziej Andrzejowi?
Amerykanin nie obawiał się nieczystych zagrań ze strony Polaka. Zresztą on w ogóle się go nie obawiał. - Co będzie jeśli Gołota mnie ugryzie? Skończy jak moja babcia. Tak go zdzielę po mordzie, że pozostanie bez zębów - mówił na konferencji prasowej kilka dni wcześniej. - Chcę znów być mistrzem świata i udowodnić tym, którzy jeszcze we mnie nie wierzą, że to ja jestem numerem jeden. Pozostała jeszcze dójka do pokonania, czyli Tyson i Lewis. Szczególnie Tyson. Musi w końcu kiedyś dojść do naszego spotkania - kontynuował. - Do starcia Riddicka z Tysonem może dojść w pierwszym kwartale przyszłego roku - wtrącił od razu Rock Newman. - Tyson? Od zawsze miał problemy z dużymi przeciwnikami. Jeśli będę boksował jak James "Buster" Douglas, również go pokonam. Tylko muszę go zastopować szybciej niż Douglas. W kolejce jest również Lewis, ale on musi jeszcze trochę się postarać i bardziej zasłużyć na nasz pojedynek. Po tym co zobaczyłem w jego walce z Rayem Mercerem oczywiste jest dla mnie, że ustawiałbym go sobie lewym prostym. Skoro robił to Mercer, tym bardziej zrobiłbym ja - dodał jeszcze Bowe w kontekście planów na przyszłość. Mało za to mówił o samym Gołocie, ewidentnie lekceważąc Polaka.
"Nieważne, kogo na mistrzów obstawiły federacje WBC, WBA i IBF. To Riddick Bowe jest prawdziwym mistrzem wagi ciężkiej" - pisał dziennikarz NY Times. I takie były ogólne odczucia. Nosem kręcił tylko jeden pan z obozu Amerykanina.
- Współpracowałem z Joe Frazierem, Kenem Nortonem i Larry Holmesem. Riddick miał talentu więcej niż oni, ale nie miał zacięcia po tym, jak już zdobył tytuł mistrza wagi ciężkiej. Gdy dobijał się dopiero do walki o tytuł, pracował bardzo ciężko. Zabrakło mu jednak zaparcia już po zdobyciu pasów - wspominał potem legendarny trener Eddie Futch. To zresztą była ostatnia walka tej dwójki razem w drużynie. Do rewanżu z Gołotą Bowe wychodził już z nowym szkoleniowcem. Futch miał już dość tej współpracy.
Na trybunach w Madison Square Garden zasiadło ponad jedenaście tysięcy kibiców (11,252). Część z nich stanowili Polacy z biało-czerwonymi flagami. Po drugiej stronie siedziały czarnoskóre osiłki z Brooklynu. Świadkowie tamtych wydarzeń wspominają, że coś wisiało w powietrzu od samego początku, a zaczepki słowne rozpoczęły się jeszcze na trybunach zanim między linami zameldowali się główni bohaterowie.
Gdy w końcu zabrzmiał pierwszy gong, eksperci i kibice Bowe'a patrzyli ze zdziwieniem, jak mało znany Gołota okłada najlepszego pięściarza świata wagi ciężkiej. I czynił to nie tylko w półdystansie, ale również w wymianie na lewe proste. To było największe zaskoczenie, gdyż Bowe uważany był powszechnie za zawodnika z najlepszym jabem w tym biznesie. Niestety wraz z powiększająca się przewagą punktową, Andrzej zaczął również coraz częściej bić poniżej pasa. Dostał za to ostrzeżenie od sędziego w rundzie drugiej i trzeciej. W czwartej Wayne Kelly stracił cierpliwość i po raz pierwszy odebrał Polakowi punkt. Drugi odebrał mu w szóstym starciu. Pomimo tej straty przed siódmą odsłoną Gołota prowadził na kartach 67:66 i dwukrotnie 67:65. Gdy w siódmej rundzie "Foul Pole" znów uderzył zbyt nisko, został zdyskwalifikowany. Ale to było dopiero preludium do tego, co działo się potem. Zamieszki na ringu rozpoczęła drużyna Bowe'a. Zadyma szybko przeniosła się na trybuny. Sytuacja kompletnie wymknęła się spod kontroli. Niewielka liczba ochroniarzy nie była w stanie zapanować nad tłumem. Do tego bójki przerodziły się w prawdziwą wojnę na tle rasowym. W skrócie - biali bili się z czarnymi, a że Ameryka jest wyczulona na tym punkcie, dzień później wszystkie dzienniki i gazety trąbiły o tym wydarzeniu na swoich czołówkach. Burmistrz Nowego Jorku - Rudolph W. Giuliani, schronił się przed zamieszkami... w szatni polskiego pięściarza. Gołota zyskał sławę. Niekoniecznie tą dobrą sławę, ale w ciągu kilku dni stał się dużo sławniejszy niż wielu innych bardzo dobrych pięściarzy. I choć przegrał w głupi sposób, zyskał bardzo dużo.
W zadymach wokół ringu ucierpiało wiele osób. Dwudziestu dwóch kibiców przetransportowano potem do szpitala. Podobnie jak Lou Duvę, który zasłabł podczas szarpaniny na ringu. Trenera Gołoty wynoszono półprzytomnego z hali na noszach. Szesnastu śmiałków zatrzymała policja, choć powinno ich być znacznie więcej. Zresztą policjanci pojawili się w hali dopiero po dwudziestu dwóch minutach! Wśród aresztowanych było trzech członków zespołu Bowe'a. W tym Jason Harris. To ten pan, który uderzył Andrzeja telefonem. Rozcięcie na głowie wymagało założenia aż jedenastu szwów. Co ciekawe to również ten sam facet, który bił telefonem pewnego idiotę, który wleciał spadochronem na ring podczas drugiej walki Bowe'a z Holyfieldem. Już wtedy Harris był na cenzurowanym. Po zadymie w Madison Square Garden dostał całkowity zakaz pojawiania się na walkach bokserskich. Promotor Riddicka - Rock Newman, dostał taki zakaz na rok i musiał zapłacić aż 250 tysięcy kary. Oskarżono go o wszczęcie tej rozróby. Zakaz potem skrócono, ale ćwierć miliona musiał zapłacić.
Promotorzy i menadżerowie obu zawodników wiedzieli doskonale, że po tym co stało się 11 lipca, po prostu musi dojść do rewanżu. I to jak najszybciej. Na początku października ogłoszono, że do drugiej batalii między tymi mocarzami dojdzie 14 grudnia. Ale o tym rewanżu już przy kolejnej okazji...
Poniżej przypominamy Wam produkcję BOKSER.ORG. Nasz film o Andrzeju Gołocie wyprodukowaliśmy pięć i pół roku temu. Jeśli jeszcze ktoś z Was go nie widział, niech koniecznie nadrobi zaległości.
(włączcie głos)
Walka była wybitna, i nawet te ciosy w klejnoty dodały jej koniec końców uroku. Między innymi dlatego jest legendarna.
Szkoda tylko Bowe'a. Gołota spuścił mu taki wpierdol że aż po.ebało mu mowę, nikt nie powinien tak kończyć. No ale to są wojownicy.
Psycha do wymiany.
Walki z Bowe?
Chyba były ustawione...
Pewnie jaja go jeszcze bolą jak se przypomni.
Raczej nie przypomni..., już po pierwszym starciu miał problemy z wymową, a po drugim to już warzywo.
I bynajmniej nie jest to efekt ciosów poniżej pasa.
Swoją drogą, ile to czasu minęło, 23 lata? A pamiętam to do dzisiaj! Jak ten czas szybko biegnie...