MUNGUIA MIAŁ RĘCE PEŁNE ROBOTY Z DZIELNYM HOGANEM
Kreowany na króla nokautu Jaime Munguia (33-0, 26 KO) po raz drugi z rzędu zaboksował na pełnym dystansie. Wracając z pasem WBO wagi junior średniej do swojej ojczyzny Meksykanin pokonał obowiązkowego pretendenta narzucanego przez federację, Dennisa Hogana (28-2-1, 7 KO).
Champion rozpoczął z animuszem, ale też trochę chaotycznie. Strzelał obszernym lewym sierpowym, chcąc urwać głowę pretendentowi. Ten jednak dobrze pracował nogami i był trudny do trafienia. Ulubieniec miejscowych kibiców od trzeciej rundy zaczął szukać dla odmiany długiego prawego, sięgając w końcu głowy Irlandczyka. A gdy ten się w tym połapał, Munguia od piątego starcia zaczął obijać jego korpus mocnymi hakami.
Na półmetku wydawało się, że nokaut to czysta formalność, tymczasem pretendent dzielnie znosił te uderzenia, a w ósmej odsłonie trafił nawet czysto prawym podbródkowym. Zły Munguia po przerwie jeszcze bardziej podkręcił tempo. Niepotrzebnie jednak wkładał w każdy cios maksimum siły. Za mało też było lewego prostego, nad którym miał podobno tak ciężko pracować na treningach.
Hogan wykorzystywał złość i zniecierpliwienie mistrza, kontrując go kilka razy. Tylko że jego ciosy nie miały takiej wymowy jak bomby Meksykanina. Dziesiątą rundę chyba nawet wygrał. A na początku jedenastej zachwiał championem prawym sierpowym. Ten co prawda źle stał na nogach, ale dużo nie brakowało, by stracił równowagę.
Munguia zranił challengera w dwunastym starciu prawym krzyżowym. Nie wykończył jednak zranionego rywala, gdyż ten sprytnie sklinczował i uniknął kolejnych bomb. Mistrz przypieczętował na finiszu swoją przewagę, ale nie zdołał zranić dzielnego Hogana. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść obrońcy tytułu stosunkiem głosów dwa do remisu - 114:114, 115:113 i 116:112.