ZAPOMNIANE BITWY - OSCAR DE LA HOYA vs JESSE JAMES LEIJA
15 grudnia 1995 roku na ringu w słynnej nowojorskiej hali Madison Square Garden Oscar De La Hoya (39-6, 30 KO) ponownie olśnił bokserski świat.
Złoty medalista olimpijski z Barcelony na zawodowych ringach zadebiutował w listopadzie 1992 roku i bardzo szybko zaczął udowadniać, że opinie ekspertów odnośnie jego talentu nie były przesadzone. Po swoje pierwsze mistrzostwo świata sięgnął w marcu 1994 roku, gdy zdetronizował niepokonanego wówczas właściciela pasa WBO dywizji super piórkowej Jimmiego Bredahla (26-3, 7 KO). Już cztery miesiące później w świetnym stylu zasiadł na tronie WBO wagi lekkiej, nokautując doświadczonego Jorge Paeza (79-14-5, 52 KO). Po odprawieniu z kwitkiem pięciu kolejnych pretendentów, w końcu 15 grudnia 1995 roku naprzeciw niego stanął kolejny śmiałek mający chrapkę na jego trofeum, niebezpieczny Jesse James Leija (47-7-2, 19 KO).
Niepokonany Oscar przystępował do tego starcia mając 22 lata i dziewiętnaście zwycięskich pojedynków na koncie. Jesse był od niego o siedem lat starszy i legitymował się trzydziestoma dwoma zwycięstwami, jedną porażką i dwoma remisami. Faworytem tej świetnie zapowiadającej się bitwy był oczywiście młody mistrz, ale wielu spośród 16 tysięcy zasiadających wówczas w Madison Square Garden kibiców spodziewało się, że noszący nie bez powodu przydomek "Teksańskie Tornado" Leija może być pierwszym, który utrze nosa pewnemu siebie i wiecznie uśmiechniętemu De La Hoyi.
Wszyscy spodziewali się długiej, zażartej i brutalnej bitwy, tymczasem "Złoty Chłopiec" bardzo szybko udowodnił pretendentowi z San Antonio, dlaczego to właśnie on jest mistrzem. W pierwszej rundzie zgodnie z przewidywaniami Jesse próbował atakować i wywierać presję, jednak skoncentrowany Oscar nie dał zrobić sobie krzywdy, natomiast sam świetnie karcił rywala celnymi i mocnymi ciosami. - Mocno bije! - stwierdził siadając w przerwie na swoim stołku Leija. Wkrótce miał się jednak boleśnie przekonać, że prawdziwą moc swoich bomb De La Hoya zachował na później.
W drugim starciu mistrz podkręcił tempo, imponując doskonałymi kombinacjami. W jednej z nich straszliwy lewy sierpowy wylądował w końcu na głowie challengera i Jesse padł jak rażony piorunem. Poważnie ranny zdołał powstać, ale czujący krew De La Hoya rzucił się na niego jak tygrys, zasypując wściekłą kanonadą ciosów. Kolejny lewy sierpowy ponownie rzucił Leiję na deski. Ten oszołomiony i krwawiący z rozciętego lewego łuku próbował się jeszcze ratować wypluwając ochraniacz na usta, ale równo z gongiem walkę słusznie przerwano.
- On był strasznie silny, powinien walczyć w wadze średniej. To nie wstyd przegrać z takim zawodnikiem. Dałem z siebie wszystko co mogłem, ale to nie wystarczyło - stwierdził pokonany Jesse.
Natomiast Oscar dopiero się rozpędzał. W sumie podczas swojej kariery ten niesamowity czempion dziesięciokrotnie zdobywał mistrzostwo świata w aż sześciu kategoriach!
Warto dodać, że na tej samej gali swoje pierwsze mistrzostwo świata wywalczył inny popularny wojownik z tamtych lat, Arturo Gatti (40-9, 31 KO). Kochający ringowe wojny "Grom" zwyciężył wtedy adoptowanego syna legendarnego czempiona wszechwag Floyda Pattersona- Tracy'ego Harrisa Pattersona (63-8-2, 43 KO), odbierając mu tytuł IBF wagi super piórkowej. W marcu 2001 roku De La Hoya i Gatti spotkali się w końcu w ringu. "Złoty Chłopiec" nie dał szans Arturo i wykończył go już w piątej rundzie.