RIGONDEAUX: MARTWIŁEM SIĘ ZDROWIEM RYWALA, A NIE DYSKWALIFIKACJĄ
Guillermo Rigondeaux (18-0, 12 KO) mógł zostać zdyskwalifikowany i zaliczyć pierwszą porażkę w zawodowej karierze, ale podkreślił, że w ogóle nie miałoby to dla niego znaczenia.
Kubańczyk znokautował nad ranem już w pierwszej rundzie Moisesa Floresa (25-1, 17 KO) na gali Ward-Kowaliow w Las Vegas. Nie od razu jednak został ogłoszony zwycięzcą. Po jego ciosach sędzia ringowy przystąpił do analizy powtórek, aby rozstrzygnąć, czy Rigondeaux celowo nie uderzył po gongu. Kontrowersje wzbudził też fakt, że tuż przed nokautem "Szakal" jedną ręką ściągał głowę dużo wyższego rywala, a drugą bił.
Po namyśle sędzia Vic Drakulich uznał w końcu, że decydujący cios padł w ferworze walki, w związku z czym Rigondeaux ogłoszono zwycięzcą.
- Nieważne było, czy mnie zdyskwalifikują, czy nie. Ważne, żeby rywalowi nic się nie stało, żeby nie stracił zdrowia. Zwycięstwo nie jest istotne. Raz wygrywasz, raz przegrywasz - skomentował później całe zamieszanie dwukrotny mistrz olimpijski.
- Wszyscy mówią, że trzeba znokautować rywala. Ale zdrowie jest najważniejsze - dodał.
Dzięki wygranej 36-latek obronił pas WBA Super w kategorii super koguciej, a przy okazji wywalczył mniej znaczący tytuł IBO. Teraz zamierza przenieść się do wagi piórkowej, gdzie liczy na walki z lepszymi rywalami.
- Nie chcę tracić czasu, straciłem go już dość - stwierdził.
Rigondeaux chciałby się zmierzyć zwłaszcza z Wasylem Łomaczenką (8-1, 6 KO). Starcie dwóch dwukrotnych mistrzów olimpijskich byłoby wydarzeniem bezprecedensowym, ale problem w tym, że Ukrainiec boksuje w jeszcze wyższej wadze - super piórkowej. Kubańczyk wyraził nadzieję, że uda się osiągnąć porozumienie w sprawie pojedynku w umownym limicie. Jednocześnie podkreślił, że rozmowy w tej sprawie nie są łatwe.
Do tej walki na pewno nie dojdzie.
A dlaczego niby Wasyl miałby schodzić do limitu Kubańczyka?