ANDY LEE JESZCZE TROCHĘ ZARDZEWIAŁY
Andy Lee (35-3-1, 24) wystąpił przed momentem po raz pierwszy od czasu utraty mistrzostwa świata wagi średniej federacji WBO, czyli od grudnia 2015 roku. Na ringu w Madison Square Garden w Nowym Jorku naprzeciw niego stanął KeAndrae Leatherwood (19-4-1, 12 KO).
Irlandczyk powtarzał od kilku tygodni, że chce spotkać się ze zwycięzca starcia Gołowkin vs Jacobs. Obaj za kilka godzin zaboksują w tej samej hali. Najpierw jednak były podopieczny Emanuela Stewarda - obecnie trenowany przez Adama Bootha, musiał rozprawić się z dzisiejszym rywalem.
Początek miał kiepski. Był ewidentnie zardzewiały po długiej przerwie, nie wyczuwał dystansu, przyjmował niepotrzebne ciosy, samemu chybiając na górę i jedynie trafiając od czasu do czasu lewym na korpus. Dopiero w trzeciej rundzie wydłużył akcje, zaczynając sięgać długim lewym krzyżowym głowy przeciwnika.
W czwartej i piątej odsłonie Lee zaczynał łapać swój rytm, choć daleko był jeszcze od formy z walk z Korobowem czy Quillinem. W szóstej rundzie uruchomił nareszcie prawą rękę. Jab pracował niczym z automatu, czym otwierał sobie drogę do zadania mocnej bomby z lewej ręki. Brakowało jednak przysłowiowej "kropki nad i". W drugiej połowie walki przeważał, lecz zarówno na Gołowkina, jak i Jacobsa, to z pewnością byłoby jeszcze za mało. Andy potrzebuje jeszcze dwóch-trzech walk.
Po gongu kończącym ósme starcie sędziowie punktowali 78:74, 79:73 i chyba przesadzone 80:72 - wszyscy na korzyść byłego championa.