Ta walka miała być wszystkim, czym nie był pojedynek Mayweather-Pacquiao. Dwóch wielkich mistrzów u szczytu formy zmierzyło się na ringu w Las Vegas i stworzyło ciekawe, choć nie pasjonujące widowisko. Ostatecznie sędziowie jednomyślnie wskazali jednym punktem na Andre Warda (31-0, 15 KO), który musiał podnieść się z maty po nokdaunie w drugiej rundzie, ale przy pomocy ringowego Roberta Byrda zdołał narzucić rywalowi swój brudny styl i odebrał Siergiejowi Kowaliowowi (30-1-1, 26 KO) tytuły mistrzowskie WBA Super, WBO i IBF w wadze półciężkiej.
W pierwszej rundzie czempion zaznaczył swoją obecność mocym lewym prostym, który wstrząsnął Wardem. W drugiej w akcji prawy na prawy "Krusher" był bardziej precyzyjny i Amerykanin wylądował na deskach. Wstał od razu, ale był pod dużym wrażeniem siły i szybkości rywala. Rosjanin dominował w pierwszej połowie walki i na półmetku wydało się, że wygraną ma już w kieszeni.
Wtedy jednak Ward zacisnął zęby i zaczął robić swoje - wyczuł tempo, neutralizował część ataków przeciwnika, coraz częściej trafiał lewym prostym i unikał wielu uderzeń czempiona, a przy okazji faulował, jak tylko się dało - klinczował, wieszał się, przytrzymywał i bił drugą ręką, często walił też poniżej pasa. Mimo tego sędzia Byrd dopiero w samej końcówce zwrócił uwagę na nieczystą grę i w dodatku upomniał Kowaliowa...
Druga połowa pojedynku była zdecydowanie bardziej wyrównana, choć z całą pewnoscią Ward nie osiągnął w niej żadnej dominacji. W całej walce kilka starć trudno było punktować, parę "S.O.G." wygrał też uczciwie. Nie można jednak powiedzieć, że Kowaliow nie zasłużył na żadną odsłonę z ostatnich czterech czy pięciu, bo kilka razy mocno pogonił rywala i świetnie operował lewym prostym - o ile o nim pamiętał.
Na karcie BOKSER.ORG "Krusher" zwyciężył 115-112, ale trzej amerykańscy sędziowie punktowi zgodnie ocenili przebieg pojedynku na 114-113 dla Warda, co oznacza, że przyznali swojemu rodakowi pełen kredyt zaufania w postaci wszystkich wyrównanych rund, których było w tej walce 7. W pozostałych dominował Kowaliow.
Oddajmy cesarzowi co cesarskie - obydwaj zawodnicy udowodnili, że są wspaniałymi pięściarzami. Tej nocy Kowaliow znokautowałby każdego innego boksera wagi półciężkiej, a Ward wygrałby na punkty ze wszystkimi w czołówce. Gdy ktoś ocenia "Krushera" przez pryzmat jego siły, popełnia niewybaczalny błąd - rosyjski pięściarz jest znakomitym technikiem o niedocenianej szybkości o obronie. Kontrować skutecznie Andre Warda? Pomyślcie sami, czy ktoś inny jest w stanie to robić...
Co się zaś tyczy "S.O.G." - brylantowy technik o nieciekawym, brudnym stylu jest bokserskim geniuszem, młodszą i bardziej doskonałą wersją Bernarda Hopkinsa. Jego defensywa i umiejętność adaptacji to kwintesencja śliskiego amerykańskiego boksu "hit and don't get hit". To jednak okazało się dziś za mało na Kowaliowa. Szkoda, że w tak ważnej walce - i to w końcówce okropnego dla boksu roku - dochodzi do niesprawiedliwego werdyktu. Może jednak wyjdzie to dyscyplinie na zdrowie, bo amerykańskie media szukające nowej gwiazdy przymknęły oko na kontrowersyjny werdykt, jak wielokrotnie czyniły to wcześniej w przypadku "Canelo" Alvareza.
- To zła decyzja. Wszyscy wiedzą, co tu zaszło. Kibice są świadkami. Wygrałem - powiedział zawiedziony Rosjanin w wywiadzie Maxa Kellermana. - To była walka mojego życia. Widzicie reakcje fanów, oni wiedzą, kto naprawdę jest zwycięzcą. Zgadza się, że Ward wygrał kilka rund, ale nie całą walkę! Czy chcę rewanżu? Oczywiście!