ROCZNICA WIELKIEJ WOJNY - 24 LATA PO WALCE HOLYFIELD vs BOWE!
Dziś mija dwudziesta czwarta rocznica pamiętnej, wręcz legendarnej wojny na szczycie wagi ciężkiej pomiędzy bezdyskusyjnym mistrzem świata - Evanderem Holyfieldem (28-0, 22 KO), a będącym w szczycie formy Riddickiem Bowe'em (31-0, 27 KO). To jedna z lepszych walk w historii wagi ciężkiej, a dziesiąta runda to po prostu klasyka. Przypominamy więc całą otoczkę wokół ich spotkania.
Dla wojownika z Atlanty była to czwarta obrona pasów WBC/WBA/IBF, zdobytych ponad dwa lata wcześniej. Po znokautowaniu Jamesa Douglasa, sensacyjnego pogromcy Mike'a Tysona, Evander potem pokonał na punkty weteranów - George'a Foremana i Larry'ego Holmesa, a także zastopował w siódmym starciu silnego Berta Coopera. Następny miał być Tyson, ale gdy już wszystko było ustalone, najpierw "Żelazny Mike" doznał kontuzji żeber na finiszu przygotowań, a gdy wypracowano nowy termin, na przeszkodzie stanęło oskarżenie Tysona o gwałt.
Mistrz bardzo potrzebował młodego i silnego rywala. Zarabiał miliony, a był krytykowany za tarapaty w konfrontacji z Cooperem (pierwsze liczenie w karierze), a także potyczki z dwoma "dziadkami". Wtedy jeszcze człowiek po czterdziestce w opinii publicznej nie miał prawa rywalizować jak równy z równym z młodym championem. Były trzy opcje - najmniej ciekawa w osobie Raya Mercera (po porażce z Holmesem), jeszcze nie do końca doceniany Michael Moorer i robiący furorę, oficjalny pretendent z ramienia federacji WBA, 25-letni Bowe (WBC/IBF #3). 30-letni mistrz postawił ostatecznie na sześć lat młodszego rodaka, wicemistrza olimpijskiego z Seulu sprzed czterech lat. Obaj mogli się spotkać już wcześniej, ale wtedy jeszcze promujący Bowe'a Rock Newman nie był zadowolony z proponowanych mu pieniędzy. Holyfield wziął wtedy walkę z Holmesem. Po niej i fali krytyki został poniekąd postawiony pod ścianą. Kibice zacierali ręce, a bukmacherzy obstawiali wygraną mistrza w stosunku siedem do pięciu.
- To wielki wojownik i pracuś, a tym pojedynkiem chce po prostu zyskać szacunek świata boksu. Za każdym razem daje z siebie wszystko. Kiedy boksował jeszcze w kategorii cruiser, prawdopodobnie był najwspanialszym mistrzem jakiego widziałem na własne oczy, ale nie jestem pewien, czy nie będzie trochę za mały na wielkoludów typu Bowe czy Lennox Lewis. Nie biorę pod uwagi jego wygranej nad Douglasem, bo to nie był ten sam Douglas, który wcześniej pokonał Tysona. James roztył się i wyszedł wtedy tylko po wypłatę. Czy da sobie radę z Lewisem bądź Bowe'em? - zastanawiał się Bobby Czyz, mistrz kategorii cruiser oraz analityk stacji Showtime.
- Liczę się z tym co mówią kibice i staram się wychodzić im naprzeciw. Niektórzy twierdzili, że unikam młodych wilków, dlatego właśnie wybrałem Riddicka. To silny i młody zawodnik, więc szykuje się chyba bardzo dobry pojedynek - tłumaczył sam Evander.
Po zmianie kategorii na ciężką Holyfield tydzień w tydzień robił cztery treningi na siłowni. "Żelazem" napompował mięśnie do około 210 funtów, lecz kiedy rozpoczęły się rozmowy w sprawie walki z Bowe'em, ograniczył się do dwóch treningów w tygodniu na siłowni. W tym wypadku wiedział, że siłą i tak nie dorówna pretendentowi, chciał więc być od niego szybszy.
Riddick rozpoczynając obóz ważył aż 281 funtów, czyli 127,4 kg. Ten młody, wysoki chłopak, miał tendencje do szybkiego przybierania na wadze, ale potrafił równie szybko schodzić z masą. Zatrudniony w jego sztabie Dick Gregory - specjalista od żywienia oraz przygotowania fizycznego, ciężką pracą sprawił, że w dniu ważenia Bowe wniósł na skalę 235 funtów, czyli 106,5 kilograma. Faszerował go koktajlami warzywnymi i witaminami, dzień w dzień. - Bardzo ważne było, aby Riddick oczyścił jelita - tłumaczył. Obrońca tytułów ważył ponad trzynaście kilogramów mniej - 205 funtów, czyli dokładnie 93 kilogramy! Był też niższy i miał dużo słabszy zasięg ramion. Ale liczby go nie interesowały.
- Jeśli wykorzystam wszystkie swoje atuty dane mi od Boga, mogę pokonać każdego. Chcę wnieść boks na zupełnie inny poziom i uświadomić ludziom, że siła i rozmiary nie są sprawą dominującą i decydującą. Nie jestem może najsilniejszy i najszybszy, ale inteligencją oraz sercem do walki można wejść na sam szczyt. Nie wiem jak, nie wiem w jakich okolicznościach, ale na pewno pokonam Bowe'a i znów uciszę niedowiarków - zapewniał mistrz z Atlanty.
- Ludzie krytykują Riddicka za to, że niby jest leniwy i brak mu motywacji. Tymczasem odprawił trzydziestu jeden rywali, a w ostatnich miesiącach był najaktywniejszym pięściarzem na świecie. Rzucaliśmy wyzwanie całej czołówce - podkręcał atmosferę Rock Newman.
- Evandera krytykuje się za walki z weteranami jak Foreman, Dokes czy Holmes, ale póki co Bowe nie pokonał nikogo ich klasy. Chciałbym zobaczyć Bowe'a właśnie przeciwko tym dinozaurom, bo wcale nie jestem pewien, czy by sobie z nimi poradził - ripostował Lou Duva, menadżer i trener championa.
- Najlepszym wyznacznikiem jest Bert Cooper. Holyfield pokonał go w siódmej rundzie, będąc wcześniej na skraju nokautu. Mój chłopak tego samego Coopera po prostu zdemolował. To wyjątkowy dzieciak, wielki, silny i charyzmatyczny. Kibice czekali na takiego mistrza. Zobaczycie, Riddick w okolicach siódmej rundy znokautuje go i zasiądzie na tronie wagi ciężkiej - wtrącił Newman.
Challenger miał zagwarantowane trzy miliony dolarów, obrońca tytułów pięć milionów. Liczby jednak zmieniały się wraz ze sprzedażą przyłączy pay-per-view. Sprzedano ich ponad 900 tysięcy, a połączeniu z osiemnastoma tysiącami kibiców zgromadzonych w Thomas & Mack Center w Las Vegas gaże dla pięściarzy wzrosły do ośmiu milionów dla Bowe'a i pomiędzy siedemnaście a osiemnaście milionów dla Holyfielda. Ale trzeba przyznać, że obaj zasłużyli na tak ogromne pieniądze...
Od początku tempo było szalone. W dziesiątej rundzie pretendent zranił mistrza, ładował w niego wszystko co miał. Będący na skraju nokautu champion wrócił jednak po minucie i to on obijał przeciwnika potężnymi bombami. W jedenastym starciu Evander był liczony, a gdy zabrzmiał ostatni gong, sędziowie jednomyślnie opowiedzieli się za Riddickiem, punktując 117:110, 117:110 i 115:112. Poniżej statystyki ciosów.
Ciosy proste:
Holyfield 63/161 (39%), Bowe 132/248 (53%)
Tzw. mocne uderzenia:
Holyfield 179/314 (57%), Bowe 225/463 (48,5%)
Ciosy ogółem:
Holyfield 242/475 (51%), Bowe 357/711 (50%)
- Chciałem udowodnić wszystkim, że potrafię nokautować również w końcówce walki. Przed dziesiątą rundą powiedziałem do swojego trenera Eddiego Futcha "Wydaje mi się, że go mam w garści i mogę go skończyć przed czasem". On mi tylko odparł "No to idź na niego i zrób co do ciebie należy" - relacjonował olbrzym z Nowego Jorku.
- To cud, że Evander zdołał to przetrwać - krzyczał podniecony Jim Lampley po jedenastej rundzie, który między innymi wspólnie z Lennoxem Lewisem komentował ten pojedynek.
Magazyn The Ring uznał pojedynek za najlepszą walkę roku 1992, a według wielu dziesiąta runda tamtej potyczki to najlepsza runda wszech czasów.
- Jesteś następny. Znokautuję cię - mówił uradowany nowy mistrz, kierując się w stronę Lewisa.
- Zapraszam, podpisz tylko kontrakt. Inaczej będziemy cię nazywać "Chicken Bowe". Podpisz kontrakt, a wtedy znów cię zastopuję - ripostował mistrz olimpijski z Seulu i przyszły dominator wagi ciężkiej.
- Holyfield to facet z klasą. Jeszcze w ringu podszedł do mnie, życzył mi wszystkiego najlepszego i ostrzegł, bym pilnował swoich pieniędzy, bo teraz pojawią się ludzie, którzy spróbują się dostać do mojej kieszeni. Co za wspaniały gladiator. W dziesiątej rundzie biłem w niego z całej siły, a ten będąc na skraju nokautu zaraz odpowiadał. Gdy zrozumiałem, jak bardzo on jest zdeterminowany, odpuściłem sobie zakusy na nokaut. To wielki wojownik - chwalił pokonanego nowy mistrz.
Bowe miał dokładnie miesiąc czasu (do 13 grudnia 1992) na dogadanie się z Lennoxem Lewisem, który dwa tygodnie wcześniej pobił "Razora" Ruddocka w eliminatorze WBC. O tej walce szerzej pisaliśmy TUTAJ. Ostatecznie obie strony nie doszły do porozumienia i nigdy nie doszło pomiędzy Bowe'em a Lewisem do rewanżu za finał olimpijski w Korei.
pewnie tak, chociaż czynnikiem, który zadecydował o wygranej "Tatuśka" był m. in. właśnie celny, długi, bardzo mocny jab, którym Bowe walił dość często, połączony z przewagą zasięgu. W zwarciu Bowe miał przewagę siły, ale Evander był szybszy, często wyprzedzał ciosy Bowe'a. Dużo lżejszy Holy też (w teorii) mógł zawalczyć inaczej, starając się powielić taktykę T.Tubbsa, więcej pracując na nogach, unikać stania na przeciwko Bowe'a (na co zwracał mu uwagę jego sztab i komentatorzy w tv, ale nie pamiętam już czy w tej walce, czy w którejś z kolejnych), wymian w zwarciu, rzucać podwójny-potrójny jab i uciekać z zasięgu (Evander walczył również i w ten sposób, ale pakował się często w wymiany). Pytanie brzmi, czy unikanie większości wymian było możliwe z tamtym Riddickiem - chyba nie. Bowe raczej nie potrafił też walczyć jak później Lewis z podstarzałym już Evanderem, tj. walić prostymi z dystansu i wieszać się na Holyfieldzie, za każdym razem gdy ten próbował wchodzić w półdystans.
pełen zwrotów ,
akcji samych
Bowe jak Riddick
w swym klimacie
lubił dawać show
więc macie
Holy twardziel
cóż okrutny
chciał więc wygrać
nie być smutnym
zdobyć tytuł i pokazać
że każdego można złamać
czy on duży czy on mały
to nieważne dyrdymały
od początku było żwawo
każdy cios dochodził brawo
nokaut wisiał wciąż w powietrzu
trafił mocno leży leszczu
tak też myślał mistrzu jeden
Holy wstaje na te siedem
giba buja się w obłokach
ale walczyć będzie trwoga
co za serce co za siła
rusza z kontrą jaka zmyła
trafia Bowe'a prosto w japę
ten zdziwiony co za napęd
on posiada w sobie gościu
dość już tego giń że leszczu
i przyjmuje co nie miara dalej stoi
szok i chwała
bo w rewanżu odpowiada
Riddick na to co za szatan
on tytułu pragnie bardzo
gong i koniec było warto
ale grzmoty fajerwerki
taka walka klasyk piękny
Do walki z Gołym wyszły w zasadzie resztki dawnego Bowe
pojedynek na wyniszczenie gdzie mały Holy podjął rękawice, a duży Bowe przecierał oczy ze zdumienia, drugie ich
starcie to pamiętny spadochroniarz i wielki sukces Evandera, trzecia walka to ponowna wygrana Bowe i to przed
czasem co pewnie było sporą niespodzianką bo w przeciągu kariery "The Real Deal" rzadko tak ulegał swoim
rywalom, nawet jeżeli to był ktoś pokroju Riddicka Bowe'a.
pierwszy pojedynek był zdecydowanie najlepszy biorąc pod uwagę i widowiskowość, i formę obu zawodników.
W drugim Bowe wyszedł ciężki i łapał przestoje, prawdopodobnie miał kłopoty kondycyjne, jak zaczął łapać rytm do hali wpadł Fan Man, co pozwoliło złapać drugi oddech bardziej dopakowanemu niż za 1 razem Holy'emu. Trzecia walka, mimo że w teorii najbardziej dramatyczna, była zdecydowanie najsłabsza - najwolniejsze tempo, najmniej ostrych wymian, pojawiły się klincze, Holyfield nie pracował już tak dobrze na nogach, w jednej ze środkowych rund omal nie padł na zawał (dobrze dla niego, że dostał po jajach, mógł odpocząć - oddychał wcześniej tak ciężko, że lekarz zastanawiał się czy nie przerwać pojedynku), Bowe był już daleki od najlepszej formy, wcześniejsze wojny ringowe dały o sobie znać w przypadku ich obu.