CANELO PROWADZIŁ NA KARTACH PUNKTOWYCH
Do momentu nokautującego ciosu w szóstej rundzie Saul Alvarez (47-1-1, 33 KO) prowadził na kartach punktowych dwóch z trzech sędziów, którzy oceniali jego walkę z Amirem Khanem (31-4, 19 KO) w T-Mobile Arena w Las Vegas.
Glenn Feldman punktował po pięciu starciach 48-47 na rzecz Meksykanina; Khanowi przyznał tylko dwie pierwsze odsłony. Jeszcze większą przewagę "Canelo" widział Glenn Trowbridge, który punktował 49-46, uznając, że Anglik był lepszy jedynie w drugim starciu.
Przychylniejszym okiem na boks Khana spoglądała Adalaide Byrd, która zapisała na jego korzyść trzy pierwsze rundy. Po pięciu stan na jej karcie wynosił 48-47 na rzecz pięściarza z Wielkiej Brytanii.
Harold Lederman, nieoficjalny sędzia, który punktuje walki dla telewizji HBO, dwa pierwsze starcia dał Khanowi, a kolejne przypisywał "Canelo". Punktował 48-47 dla Meksykanina.
wg mnie 4-1 w rundach dla khana
Szybkość powinna być wykorzystana w seriach a nie pojedyńczymi ciosami .
ale te macanie to punktowanie i wiecej tego zrobil khan a i mocnych tez sporo uderzyl ze leb rudemu skakal.
hehehehehe pijanytomciu
ale te macanie to punktowanie i wiecej tego zrobil khan a i mocnych tez sporo uderzyl ze leb rudemu skakal.
*
*
*
Punktowanie a'la macanie jest ok kiedy zawodnik punktujący/macający nie jest trafiany mocnymi, celnymi ciosami (odsyłam do walki Mayweather-Alvarez), a nie kiedy na 4-5 macanek przypadają 1-2 mocne ciosy na tułów. Wówczas należy na miejscu sędziego odpowiednio zważyć te ciosy i zadać sobie jedno zajebiście ważne pytanie. Kto robi komu większą krzywdę i czyje ciosy wyglądają lepiej? Bez dwóch zdań w większości pojedynku były to ciosy większego, ważącego więcej i mocniej bijącego Canelo. Odrzuć tę niechęć do Canelo, spójrz na walkę obiektywnie, obejrzyj ją kolejny raz i to dostrzeżesz. Nie ma potrzeby obrażania swojego rozmówcy, Mańku.
Identycznie walkę przegrywał Mayweather z Maidaną.
Z PAMIETNIKA ANDRE
“KHANELO”
T-Mobile Arena, Las Vegas, NV
May 7th, 2016
Ladujemy w Las Vegas dopiero przed druga po poludniu w sobotni, troche szary pod wzgledem pogody dzien. Dosc dlugi lot z Bostonu do Las Vegas z przesiadka w Detroit, a poniewaz to niestety Delta Airlines, nie byl to najprzyjemniejszy czas…lol… Uber z lotniska do naszego hotelu MGM Grand, szybkie prysznice i nasza czworka wypada na pozny lunch do Smith & Wolensky Steakhouse na Las Vegas Blvd. Po godzinnym posiedzeniu oczywiscie obowiazkowy spacer do hotelu jest zawsze dobra opcja jak sie jest w stolicy hazardu i pogoda nie zabija nikogo niesfornym upalem. Dzisiaj tylko okolo 68-70 stopni w skali pana F. Wrecz idealnie i cieszymy sie wszyscy, ze te 90+ temperatury z nastepnego tygodnia nas nie beda dotyczyly, aczkolwiek nie mialbym nic przeciwko odpoczynkowi w Las Vegas przez te pare dni zamiast powrotu do MA.
Najnowsza hala w Las Vegas T-Mobile Arena jest doslownie zlokalizowana, pare krokow od MGM Grand, czyli szybciutko docieramy do niej spacerem okolo 5PM czasu lokalnego. Walki juz trwaja od jakiegos czasu, ale to tylko takie malo istotne wydarzenia, ktore nie sa warte wiekszej uwagi. Pare slow o T-Mobile Arena. To jest nasz pierwszy raz, kiedy mamy okazje byc na imprezie w tym obiekcie I musze sie przyznac iz budzi niesamowite wrazenie. Znakomita lokalizacja, architektoniczny majstersztyk I zdecydowanie moja ulubiona od pierwszego wejrzenia hala widowiskowa w naszym kraju. Uwielbiam Barclays Center w Brooklyn, ale sadze iz wlasnie T-Mobile stanie sie wymarzonym miejscem na bokserskie wielkie gale. Obiekt bardzo nowoczesny i funkcjonalny a na dodatek posiadajacy niesamowite wrecz mozliwosci ustawienia sceny na bokserskie badz tez koncertowe wydarzenia. Wchodzac do areny dostalismy 50% kuponu znizkowe na kupno biletow Gwen Stefani koncertu. Nie wiem czy skorzystam, ale to rewelacyjna oferta by zobaczyc byla gwiazde No Doubt w nowym repertuarze juz za $150 i to ze znakomitych miejsc. Co do dzisiejszej imprezy bokserskiej, to bylismy dosc duzymi szczesciarzami, gdyz udalo sie nam kupic na StubHub cztery bilety za niewiele ponad $2.5K a ich wartosc byla $800 kazdy, czyli nie byl to zly interes.
Wchodzac na hale, obserwujemy natychmiast juz druga runde walki kuzyna Oscara, niejakiego Diego De La Hoya. Byl to dokladnie moment, w ktorym Santomauro byl wlasnie liczony. Pojedynek niezbyt interesujacy i prawde mowiac przeciwnik chyba idealnie dobrany by nie zrobil krzywdy dla Diego. Walka byla chyba zakontraktowana na 8 rund w “bantamweight division” ale jak sie spodziewalem juz wczesniej, Diego De La Hoya zdominowal precyzja ciosow swojego przeciwnika Rocco Santomauro I naroznik jego zwyczajnie rzucil recznik poddajac swojego piesciarza w siodmej rundzie. Jay Nady powinien juz prawdoodobnie odpuscic sobie prace w ringu, gdyz osmieszal sie bedac tak wolnym, ze nie nadazal za sledzeniem akcji. Na kazdego przychodzi czas…lol…
Jestem troche zawiedziony, ze nie ma na tej gali Michael Buffer, a jego zmiennink, niejaki Joe Martinez to tylko cien tego co zaoferowac moze slynny krzykacz: “Leeeeet’s Geeeeeeeeeeet Reeeeeeeeeeeeadyyyyyyyyyyyyyy…” Niestety, jest to juz chyba osobliwe zroumienie sytuacji, ze Buffer pograzony w konflikcie z upadajacym sportowym oddzialem HBO nie zamierza byc restrykcyjnie trzymany kontraktami i wybiera sobie imprezy, ktore daja mu nie tylko pieniadze ale i satysfakcje profesjonalna. Reszta HBO Team jak zwykle w akcji dookola ringu.
Pierwsza walka, ktora ogladamy w calosci to spotkanie pomiedzy Curtis Stevens a Patrick Teixeira w “middleweight division”. Czekalismy na ten pojedynek dosc dlugo, gdyz najwyrazniej od niego rozpoczynala sie transmisja PPV, wiec w miedzyczasie wyskoczylismy na drinka…lol… Coz mozna powiedziec o samej walce? Tak naprawde niewiele. Wyzszy Brazylijczyk probowal dosc nieudolnie trzymac na dystans Stevensa, ale ten od pierwszej sekundy walki wywieral niesamowita presje i nieustannie szukal nokautu. Ten nastapil juz w drugiej rundzie po znakomitej wymianie lewego Teixeira na prawy Stevensa. Cios Amerykanina byl tym, ktory sie liczyl i sedzia ringowy Tony Weeks byl zmuszony przerwac walke w drugiej rundzie. Curtis Stevens by way of KO 2.
Kolejny pojedynek to ten, na ktory czekalem od jakiegos juz czasu, gdzy chcialem zobaczyc Frankie Gomeza z kims, kto ma zdolnosci, odpornosc i umie dostosowac sie do taktyki przeciwnika. Takim piesciarzem jest zdecydowanie Mauricio Herrera. Mam nadzieje, ze wszyscy pamietaja jego swietna walke na Puerto Rico z Danny Garcia? Przegral wowczas, ale wielu krytykow branzowych uwazalo iz remis badz nawet porazka Garcia bylyby usprawiedliwione. Ja akurat dalem zwyciestwo dla Danny Garcia, ale remis nie bylby wowczas zlym wynikiem, badz tez strasznie krzywdzacym piesciarza z Philadelphia.
Coraz wiecej ludzi naplywa do T-Mobile Arena. Rozpoczyna sie potyczka Herrera-Gomez. Wyraznie fizycznie wiekszym piesciarzem jest Frankie ale obaj sa dobrze wyszkolonymi i ambitnymi kompetytorami, wiec spodziewam sie dlugiej walki. Rozciecie pod okiem Herrera w koncowce drugiej rundy ustawia jednak walke na korzysc Gomeza, ktory najwyrazniej od tego momentu zaczyna kontrolowac to co dzieje sie w ringu. Rundy 4 & 5 to coraz wyrazniejsza przewaga Gomeza a po rundzie osmej najwyrazniej widac iz Herrera bedzie potrzebowal nokautu by miec szanse na wygrana. Praktycznie w drugiej czesci walki ogladamy niemalze juz jednostronny sparring, ktory na dodatek zaczal sie robic nudnym widowiskiem. Publika zaczyna sie rozchodzic i najwyrazniej zainteresowanie tym pojedynkiem spadlo drastycznie w ostatnich rundach. Po dziesiatej i koncowej rundzie tego dosc nudnego pojedynku w “welterweight division” wszyscy sedziowie orzekaja wynik latwy do przewidzenia, czyli 100-90. To jest dokladnie moje wrazenie z tej walki. Szkoda mi Mauricio, ale czas juz konczyc kariere, gdyz zdrowie ma sie tylko jedno. Dodam, ze walka byla na tyle nudna, ze nawet Vic Drakulich, ktory lubi byc aktywnym ringowym, nie mial zbyt duzo szansy by sie zaangazowac w swoja prace.
Kawalki muzyczne takich jak Rihanna, Drake, Twenty One Pilots i oczywiscie uwielbianych w Las Vegas The Rolling Sones dodaja smaczku do coraz to bardziej goracej atmosfery w hali T-Mobile. Mamy kwadrans na szybkiego drinka, wiec wypadamy by sie rozerwac…lol…
Kolejny pojedynek wieczoru w “middleweight division” to potyczka pomiedzy David Lemieux i idacego wagowo do gory Glen “The Jersey Boy” Tapia, w ktorego narozniku widzimy slynnego Freddie Roach. Jak to przebiega? No coz, tak jak wlasciwie przewidywalem. Agresywny od pierwszej sekundy walki Lemieux wywiera presje na zbyt statycznym i leniwym Tapia. Pierwsza runda to nieustanna agresja Kanadyjczyka, ktory nie czeka na nic a atakuje bezwzglednie i nie unika wymian. Najwyrazniej czuje sie fizycznie bardzo silnym I mentalnie idealnie przygotowanym do tego pojedynku zawodnikiem. Kolejna runda to popis Lemieux. Tapia juz zaczyna sie chwiac na nogach i nokaut wisi w powietrzu. Duze owacje w hali. Najwyrazniej David zyskal sobie latynoskich fanow. Jedyna bronia Glena jest lewy prosty, ale uzywa go tak sporadycznie, ze jest ten cios niemal nieistotny. Przed walka sadzilem, ze gdyby umial wykorzystac ta wlasnie bron ze swojego arsenalu, mialby szanse na przeciagnicie tego pojedynku dluzej. Stawialem na Kanadyjczyka i w czwartej rundzie mnie nie zawiodl. Piekny nokaut. Lewy sierpowy, poprawka juz nieistotna prawym i Tapia na deskach. Wstaje ale jego wlasny naroznik go poddaje, co wywoluje burze gwizdow i ogolnej dezaprobaty na widowni. Mysle jednak, ze byla to dobra decyzja Freddie Roach, ale Tapia to juz przeszlosc. Fajny gosciu, gdyz mialem okazje go poznac osobiscie w tamtym roku, ale najwyrazniej nie jest predysponowany do wielkiego boksu.
David Lemieux by way of KO 4.
Rozgladam sie dookola i hala wyglada na zapelniona, aczkolwiek tych drozszych wejsciowek jest wciaz sporo dostepnych. Obok nas jest pare wolnych miejsc, wiec oczywiscie wiadomo iz promocja walki nie zostanie uznana za najwiekszy sukces ale jedak wyniki beda z pewnoscia bardzo dobre. Nie wiem dokladnie ilu fanow boksu pojawilo sie na hali tuz przed rozpoczeciem walki wieczoru, ale domyslam sie tak “na oko” iz musi byc dookola nas okolo 17-18 tysiecy ludzi.
I juz czas na walke wieczoru. Na widowni wrze. Lubie taka atmosfere. Czesto zazdroszcze kibicom w UK, ze maja tak wspaniale imprezy i taka frekwencje ale bedac teraz w T-Mobile czuje sie bardzo fajnie. Tak wlasnie bokserskie gale powinny wygladac.
Hymn brytyjski przyjety przez meksykanskich prowincjuszy gwizdami i obrazliwymi tekstami. Obok nas wiekszosc kibicow to jednak biali, ale juz pare rzedow wyzej to wszytsko skupia sie dookola meksykanskiej kultury a raczej jej braku. Smutne to, ale niestety prawdziwe. Kolejny hymn, czyli meksykanski, odspiewany przez 70% widowni ale to nie robi to na mnie zadnego wrazenia.
Tuz przed wejsciem glownych gwiazd wieczoru, odspiewany zostaje przez calkowicie mi nieznanego goscia nasz hymn “The Star Spangled Banner”… Niestety na jego zakonczenie rzuca do mikrofonu nieskladne i bezsesnowne slowa dotyczace nielegalnej imigracji, jej popierania w formie negowania ideii ochrony naszych granic przeciwko narkotykom i bezsensownego wpuszczania do naszego kraju ludzi ktorzy nigdy tutaj nie powinni byc. Kompletna parodia. Podejrzewam, ze to jakis latynoski imbecyl ze stajni GBP, ktory mial glos i znal slowa naszego hymnu. Inny przyklad zachowania to Polacy badz tez Polish-Americans kibice w Prudential Center dopingujacy Adamkowi, ktorzy zawsze potrafili zachowac prawdziwa kulture i umiec sie zachowac w czasie boskerskich gal, na ktorych mialem okazje byc. Tutaj w T-Mobile Arena Mexicanos potwierdzaja po raz kolejny, ze jak sie czlowiek prostakiem urodzi, prostakiem prawdopodobnie umrze.
Wychodza do ringu. Pierwszy Khan a w chwilke pozniej Alvarez. Nieznosze tej prymitywnej muzyki naszych poludniowych sasiadow i aczkolwie powinienem sie juz do tego przyzwyczaic, wciaz nie umiem. Ciesze sie jednak, ze Donald Trump olal zaproszenie Oscara by pokazac sie na tej gali. Trumpa widywalem wielokrotnie na bokserskich imprezach w ostatnich dwoch dekadach, ale najwyrazniej jest zbyt madry by dac sie wciagnac w idiotyczne zagrywki populacji latynoskiej w naszym kraju. Mam nadzieje, ze to da Oscarowi De La Hoya odrobinke do myslenia… prawdopodobnie jednak nie, gdyz zrozumienie zagadnien polityczno-socjologicznych moze okazac sie dla niego zbyt trudne.
Juz sa w ringu. Saul Canelo Alvarez i Amir Khan. Walka o szczyt w “middleweight division”. Kenny Bayless nie bedzie mial wiele do roboty w tym pojedynku. Juz zaczynaja. Pierwsza runda to popis szybkosci Brytyjczyka i raczej musze ja wypunktowac dla niego, aczkolwiek bylo to typowe starcie rozpoznawcze dla Canelo. Runda numer dwa to dosc wyrownane starcie, aczkolwiek daje je dla Mexicano, gdyz najwrazniej zaczyna ignorowac ciosy Khana i podkreca tempo. Runda trzecia to wyrownana potyczka z Amirem na szybkim rowerku. Cos w stylu “nieustraszonego Erislandy Lara” czyli amatorszczyzna w pelnej formie. Runda czwarta podobna. Khan uwazny w defensywie ale wciaz bardzo szybki w ofensywie. Podziwiam jego szybkie piesci, aczkolwiek widac wyraznie jak przestraszony jest sily ciosow Canelo. Runda piata to wyrazniejsza presja Alvareza i jeszcze bardziej spanikowane bieganie po linach Amira.
Po pieciu dosc wyrownanych rundach, moja karta punktowa jest 3-2 dla Alvareza, aczkolwiek nie bylbym zaskoczony, gdyby ktokolwiek punktowal 3-2 dla Amira. Mowiac to, mysle ze koniec juz bliski. Kolejna runda, to wyrazne “polowanie na indyka”. Ciezki nokaut wisial w powietrzu i zdarzyl sie tak jak przewidywalem. Prawy nad opuszczona reka Khana i po walce. Dobrze, ze Amir nie zostal zabity w ringu. Cala nasza czworka obstawiala zwyciestwo Canelo ale kazdy z nas wybral inna runde. Ja sadzilem, ze KO bedzie mialo miejsce w rundzie 9 ale Canelo mnie mile zaskoczyl…lol…Nie znam jeszcze statystyk, ale sadze iz wiecej i bardziej wartosciowych ciosow zadal jednal Saul Alvarez.
Nie macie nawet pojecia jaki szal nastapil w hali. To byla celebracja na pelna pare. Wychodzac z areny mielismy wrazenie, ze to nie USA a Mexico. Troche to smutne, ale mam nadzieje, iz ten obrazek ulegnie zmianie i to juz wkrotce.
Kogo z “wielkich” mielismy okazje zobaczyc w T-Mobile Arena? No coz, oprocz gwiazd widzialnych w ringu byli tam rowniez: Evander Holyfield, Lennox Lewis, Andre Ward, Gennady Golovkin, Shane Mosley, Weeknd, Gwen Stefani, Blake Shelton, Flea, Cole Hauser, Ron Howard, Mark Wahlberg… to tylko ci, ktorych widzielismy na zywo badz tez na ekranach wielkich monitorow. Mysle, ze bylo znacznie wiecej gwiazd sportu, rozrywki czy polityki, ale nie mielismy okazji by ich dostrzec.
Na zakomnczenie, wieczorny spacer do MGM Grand, moze odrobina hazardu w ktorym ja osobiscie nigdy nie uczestnicze ale chetnie ogladam swoja dziewczyne szalejaca przy stoliku “Black Jack” a jutro wczesnym popoludniem samolot powrotny do Bostonu. Jest jeszcze w miare wczesnie, gdyz jakby nie bylo jestesmy 3 godzinki do tylu w stosunku do EST strefy czasowej, wiec nikt sie nie spieszy spac, aczkolwiek byl to dlugi dzien dla nas wszystkich. Kolejny zabojczy weekend w Las Vegas z pewnoscia byl intrygujacym wydarzeniem w niesamowitej bokserskiej skali wrazen prawdziwych fanow boksu.
tbc…
Andre.
ja pierdole ale ty żalosny jestes na maxa
kompleksy i niedowartosciowanie ...
PS tekst jakby pisal uczen co najwyzej klasy maturalnej a i to niezbyt rogarniety
a czytajac go mozna mocno watpic czy byla jakakolwiek "wyprawa" do LV
Tam siła Alvareza nie będzie miała kompletnie żadnego znaczenia. W zasadzie we wszystkim odstaje od Gołowkina. On chyba nawet gabarytów nie ma lepszych.