HEARNS WSPOMINA THRILLER Z HAGLEREM
Wczoraj minęła kolejna rocznica niesamowitej walki z 1985 roku pomiędzy ówczesnym królem WBC, WBA i IBF wagi średniej Marvinem Haglerem (62-3-2, 52 KO), a byłym czempionem dywizji półśredniej WBA i junior średniej WBC Thomasem Hearnsem (61-5-1, 48 KO). Te niesamowite trzy rundy, które wstrząsnęły bokserskim światem, promotor Bob Arum trafnie nazwał "Wojną". Chyba żadne inne słowo nie pasuje bardziej do tego co wydarzyło się wówczas na ringu w Caesars Palace w Las Vegas.
Dzisiaj, po latach, 56-letni Hearns cieszy się z faktu, że to właśnie on stał się częścią tego legendarnego widowiska.
- Jestem dumny, że dane mi było grać jedną z głównych ról w tym wielkim pojedynku. Mam z tą walką wiele wspaniałych wspomnień. Bardzo ciężko do niej trenowałem i jestem szczęśliwy, że tak wielu ludzi o niej wciąż pamięta i uważa te trzy rundy za jedne z najlepszych w historii – stwierdza "Kobra" z Detroit.
Początek tego hitowego starcia w Las Vegas należał do Hearnsa, który swoją straszliwą prawą ręką wstrząsnął Haglerem i zmusił go do klinczów, zanim ten nie odzyskał sił. Niestety złamana prawa dłoń już na samym początku przekreśliła szanse na zwycięstwo tego wielkiego wojownika. Do dzisiaj "Kobra" uważa, że gdyby nie ta kontuzja, wszystko mogłoby potoczyć się tamtej nocy inaczej.
- Na początku czułem się wspaniale, trafiając go wielokrotnie i raniąc poważnie w pierwszej odsłonie. Niestety miałem złamaną rękę, a do tego tak się wystrzelałem, że straciłem sporo sił i nie trzeba było wiele, aby później rzucić mnie na deski.
Co ciekawe Thomas nie był jedyną osobą w ringu, która czuła się wtedy skrajnie wyczerpana. Sędzia Richard Steele wspominał, że i on pierwsze szalone dwie rundy okupił wielkim wysiłkiem.
- Byłem zszokowany tempem tego pojedynku – wspomina emerytowany arbiter. – Zawsze byłem w formie, regularnie biegałem i ćwiczyłem, ale po zakończeniu drugiej rundy byłem wypruty z sił. Już wtedy byłem przekonany, że jeden z tych dwóch zabijaków nie dotrwa do końca walki.
W ferworze tej zaciekłej bitwy obrońca tytułów z Newark doznał rozcięcia głowy i na początku trzeciej rundy sędzia Steele wezwał do konsultacji lekarza. To wtedy padły pamiętne słowa, wypowiedziane przez wściekłego "Marvelousa", który wycedził przez zaciśnięte zęby, że nie ma takiej możliwości, aby przegrał tę walkę przez kontuzję. Na szczęście dla siebie szybko powrócił do akcji i chwilę później brutalnie znokautował rywala.
Legendarny trener Hearnsa - Emanuel Steward, zaraz po walce stwierdził, że jego podopieczny dlatego był tamtej nocy tak osłabiony, bo tuż przed walką poddał się zgubnemu masażowi nóg, które później odmówiły mu posłuszeństwa. Co na to sam Thomas?
- Cóż, tak właśnie było, ale takie rzeczy się w boksie zdarzają – podsumował wzruszając ramionami bokser z Detroit. – Mimo tego Emanuel wciąż był moim trenerem i wciąż mu ufałem. Wierzyliśmy, że mimo tego jestem w stanie zwyciężyć Haglera przed czasem. Musiałem się tylko spieszyć, bo wiedziałem, że cały dystans z nim nie wytrzymam.
Po wielu latach od tamtych pamiętnych zdarzeń zarówno Hagler jak i Hearns darzą się wielkim szacunkiem i respektem. Thomas twierdzi nawet, że nigdy nie było tak naprawdę między nimi tzw. "złej krwi".
- Ta nasza wzajemna niechęć była tylko sztucznie pompowana przez media. Oczywiście, że przed walką gadaliśmy o sobie różne głupoty, ale to wszystko po to, aby zwiększyć zainteresowanie pojedynkiem. Tak naprawdę zawsze bardzo się szanowaliśmy. W czasie tej walki zasady były proste, musiał zwyciężyć lepszy i ktoś musiał zejść z ringu pokonany. Niestety padło na mnie – kończy ze śmiechem wielki mistrz.
https://www.youtube.com/watch?v=qHqEUX2Vw6k
I ten wzrok przed pojedynkiem,przed 1 runda Hearnsa...
No cóż, za chwilę ktoś nam wytłumaczy, że boks zawodowy to wcale nie sport na pierwszym miejscu, ale byznes. Poziom zawodników jest bez znaczenia, jeśli walczą widowiskowo dla januszy i januszom się to podoba.