'KILKA SEKUND', CZYLI 20. ROCZNICA WALKI BENN vs McCLELLAN
Sekundy – z reguły tak niewiele znaczą. Cóż bowiem w ciągu kilku sekund można zrobić? Nie da się w tym czasie przeczytać książki, nie można obejrzeć filmu. W ciągu kilku sekund człowiek raczej nie zaspokoi swoich potrzeb duchowych, emocjonalnych czy innych. Na to potrzeba zwykle więcej czasu. Nikt też na sekundy nie przelicza życia, choć wszyscy wiedzą, że każda z nich przybliża do nieuchronnej śmierci.
Niby więc sekundy niewiele znaczą, ale nie w każdej sytuacji. W ciągu kilku sekund można bowiem stracić życie lub zdrowie, na przykład wskutek nieszczęśliwego wypadku. W boksie również sekundy znaczą bardzo wiele. Dziesięć sekund – tyle czasu ma zawodnik na dojście do siebie po ciosach przeciwnika i na podjęcie walki. Jeśli uda mu się to zrobić, ba, jeśli sam – mimo nokdaunu, przełamie rywala, należą się mu brawa i uznanie. Gorzej, gdy walka zakończy się dla któregoś z zawodników tragicznie. Jeszcze gorzej, gdy o tragicznym zakończeniu zadecyduje... właśnie sekunda albo dwie!
25 lutego 1995 roku, a więc dokładnie dwadzieścia lat temu, na ringu w Londynie spotkali się dwaj znakomici pięściarze: mistrz świata wagi średniej organizacji WBC, Amerykanin Gerald McClellan (31-2, 29 KO), a także mistrz świata wagi super średniej tej samej organizacji, Brytyjczyk Nigel Benn (39-2-1, 32 KO). Pojedynek tych dwóch mocarzy wzbudził ogromne zainteresowanie kibiców. I trudno się temu dziwić. Obydwu bowiem postrzegano jako straszliwych puncherów, pięściarzy zdolnych do znokautowania każdego.
Walka miała się toczyć wprawdzie o tytuł będący w posiadaniu Benna, ale faworytem pojedynku był McClellan. Bitwa od początku przybrała formę regularnej wojny. W powietrzu wisiał nokaut, który był tylko kwestią czasu. Już na początku pierwszej rundy Benn po ciosach rywala wylądował na deskach. Wypadł poza liny, ale w ostatniej sekundzie (na dziewięć!) udało mu się przyjąć postawę gotowości do kontynuowania potyczki. Z pewnością nikt wówczas nie zdawał sobie sprawy, że ta sekunda będzie tak brzemienna w skutkach i zadecyduje o całym późniejszym życiu Amerykanina. Gdybanie jednak nie ma sensu. Gdyby bowiem nie było Hitlera, być może nie byłoby też wojny. W każdy sport wpisane jest ryzyko, choć na szczęście wypadki zagrażające życiu bądź zdrowiu sportowca zdarzają się rzadko.
Nie będę się rozpisywał na temat samej walki. Myślę, że każdy kibic boksu zna doskonale jej przebieg, nieraz na pewno ją oglądał. Zresztą, o walce napisano już chyba wszystko. Ci zaś, którzy nie widzieli tego pojedynku, mogą go obejrzeć poniżej.
Najgorsze jest to, że w tej walce nic w sumie nie wskazywało na taką tragedię. O ile w Mago-Perez stan Rosjanina mógł wskazywać na konieczność zakończenia walki, tak po McClellanie nie było praktycznie widać jakiegoś zagrożenia dla życia. Powiem więcej, obstawiam że gdyby Gerald wyszedł z tej walki zdrowy, to znalazłoby się wiele głosów mówiących, że wymiękł, że poddał przedwcześnie walkę...
Oby Matthysse z Prowodnikowem nie zrobili sobie jakiegoś trwałego kuku.
Gardzę takimi ludzmi jak McClellan bo zwierzęta też czują i cierpią gdy się je krzywdzi. Człowiek zrozumie skąd jest ból, skąd sie bierze wiele zachowań zarówno pozytywnych i negatywnych. Zwierzę raczej nie. Więc PAnie McClellan, módl się, żeby PAn Bóg wybaczył Ci Twój stosunek do zwierząt bo walki psów są najbardziej brutalnymi i bestialskimi zabawami popierdolonych ludzi.
Generalnie tekst słaby i nastawiony na jakieś tanie szokowanie, sekunda do śmierci, rzadko coś krytykuję ale autor popłynął mocno.
Pozdrawiam