TYSON - DOUGLAS: ECHA SPRZED ĆWIERĆ WIEKU
Kilka dni temu przy okazji naszego wywiadu z Jamesem „Busterem” Douglasem przypomnieliśmy o bardzo ważnej dla bokserskiego świata rocznicy, która przypadała wczoraj. 11 lutego minęło dokładnie ćwierć wieku od dnia, w którym Douglas wstrząsnął światem nie tylko sportu, nokautując na ringu w Tokio mistrza świata wagi ciężkiej Mike’a Tysona.
Ten słynny pojedynek analizowano już setki, jeśli nie tysiące razy. Przeszedł do mitologii współczesnej popkultury. Wtedy, ćwierć wieku temu, podobnie zresztą jak i dziś, nawet osoby zupełnie nie zainteresowane boksem i nie posiadające na ten temat żadnej wiedzy, kojarzyły nazwisko Mike Tyson. Ten najmłodszy w historii czempion wszechwag w ciągu zaledwie paru lat stał się najbardziej znanym pięściarzem obok Muhammada Alego. W ringu wprowadzał prawdziwy terror i wielu jego rywali przegrywało walki z „Bestią” tak naprawdę już w szatni, zanim jeszcze wyszli między liny. Z dzisiejszej perspektywy widzimy, że ten obraz niepokonanego niszczyciela, choć mający oczywiście mocne podstawy, był efektem nie tylko zabójczej skuteczności Tysona, ale również pewnej psychozy, która wytworzyła się wokół jego osoby i odpowiednich zabiegów marketingowych. Należy także uwzględnić okoliczności, w których przyszło Tysonowi zasiadać na tronie wagi ciężkiej. Generalnie druga połowa lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, to nie była złota epoka w historii królewskiej dywizji. Oczywiście nie chcę w ten sposób umniejszać sukcesów Tysona, który gdyby miał przy sobie takich ludzi jak Cus D’Amato, wtedy Douglasa znokautowałby w pierwszej rundzie. Czyli zrobiłby to, czego wszyscy spodziewali się po nim tamtego dnia, w lutym 1990 roku w Tokio. Stało się jednak inaczej. Dlaczego?
Na ten temat również napisano i powiedziano już tyle, że samo streszczenie tych opinii starczyłoby na długi artykuł. Ileż teorii wysnuto, aby jakoś zracjonalizować to, co z pozoru wydawało się trudne do zrozumienia! Sugerowano nawet, że walka była ustawiona, aby zarobić na wysokim kursie zakładów bukmacherskich (42:1 na Tysona!) lub ponownie wzbudzić zainteresowanie amerykańskich kibiców, którzy już powoli nudzili się błyskawicznymi nokautami „Bestii” (co miało przyczynić się do organizacji pojedynku w Tokio). Wszystko to należy włożyć między bajki, a o żadnych sensacyjnych zakładach nic nie wiadomo, poza jednym, obstawionym na 50 tysięcy dolarów, którego szczęśliwy posiadacz zgarnął półtora miliona "baksów". Bardziej prawdopodobna jest najczęściej przyjmowana obecnie teoria, według której główną przyczyną zaskakującej klęski Tysona były jego pozaringowe problemy. I chyba rzeczywiście nie ma potrzeby, aby mnożyć spekulacje. Tyson zwyczajnie nie był dobrze przygotowany do tej walki i okrutnie zemściło się to na nim w ringu.
Od pierwszej rundy słaba dyspozycja mistrza świata była widoczna jak na dłoni. Był wolny, nie wyczuwał dystansu, zamiast niszczycielskiej furii i nawałnicy ciosów, którymi zmiatał poprzedników Douglasa, parł bezładnie do przodu, ospały, pozbawiony agresji. Niemal taki, jakiego mogliśmy oglądać kilkanaście lat później, gdy Williams i McBride kończyli jego karierę. Przebudzenie nastąpiło dopiero w słynnej ósmej rundzie, gdy powalił rywala na deski, a kibice do dziś spierają się o długie liczenie meksykańskiego ringowego Octavio Meyrana, które pozwoliło oszołomionemu Douglasowi pozbierać się z desek i znaleźć zbawienie w gongu kończącym starcie. Rzeczywiście, dziewięciu na dziesięciu sędziów zapewne wyliczyłoby „Bustera” i Tyson dopisałby kolejny nokaut do rekordu, podczas gdy Meyran ciągle obracał się sprawdzając, czy Tyson stoi w narożniku i rzeczywiście dał Douglasowi szansę na pozbieranie się i dotrwanie do gongu. Było to drugie tak długie liczenie w dziejach mistrzowskich pojedynków o koronę wszechwag. Pierwsze miało miejsce w 1927 roku, gdy podczas walki Dempseya z Tunneyem, sędzia Dave Barry liczył aż piętnaście sekund leżącego na deskach w siódmej rundzie Tunneya, który powstał na dziesięć i… wygrał walkę na punkty. Douglas również był bliski zwycięstwa na punkty, choć po ósmej rundzie prowadził tylko u jednego z sędziów 88:82, drugi widział o dziwo nieznaczną przewagę Tysona, a trzeci punktował remis. Rozstrzygnięcie zapadło jednak między linami a nie na kartach punktowych. I na nic zdały się późniejsze protesty Dona Kinga, który gdyby nie zdecydowany sprzeciw federacji, był bliski przekonania japońskich oficjeli do zmiany werdyktu.
Ósma runda to był jak się okazało ostatni zryw Tysona. W kolejnej znalazł się w poważnych tarapatach i już wtedy nokaut wisiał w powietrzu. Dzieło zniszczenia nastąpiło jednak w dziesiątym starciu, a widok klęczącego Tysona, w zamroczeniu szukającego ochraniacza na zęby, który mu wypadł i sędziego krzyczącego „out”, na chwilę uciszył czterdzieści tysięcy głównie japońskich kibiców, zasiadających na trybunach baseballowego stadionu Tokio Dome. Kto mógł wtedy przypuszczać, że to nie był największy upadek w karierze Tysona, a prawdziwe problemy były dopiero przed nim?
Jego styl wymagal koniecznie agresji, pasji, wczucia sie, rytmiki.
To nie byl Kliczko ze wystarczylo mu, nawet przy gorszej dyspozycji, trzymanie łapy i wieszanie sie na rywalu.
Z czasem, Tyson z ruchliwej hybrydy wspanialego zabojcy ringowego Jacka Dempseya i Floyda Pattersona, stal sie zwyklym puncherem. Zwyklym, walczacym bez wiekszego polotu, puncherem, troche fizolem ktory po prostu bil zeby znokautowac, podczas gdy wczesniej walczyl zeby zdewastowac- walczyl, nie tylko bil, walczyl.
Z Douglasem to byla jedna z pierwszych (bo moim zdaniem pierwsza byla z Larry Holmesem) walk, gdzie Tyson zaczynal przeksztalcac sie z ww hybrydy w zwyklego, troche lepszego punchera.
I jak to puncher: trafil i Douglas padl, jednak zostal wymeczony cielskiem wieszajacego sie rywala jego łapami i zawzietoscia i w koncu sam zostal pokonany
A co do liczenia Douglasa to nie wiadomo jak by było gdyby odbywało się poprawnie. Gdzieś czytałem nie wiem czy nawet tutaj, wypowiedz Douglasa co twierdzi, że mógł wstać wczesniej gdyby było to konieczne...
No i okazja ku temu (25 lat)
Gość jak na tamte czasy był naprawdę atletyczny.Moze nie był siłaczem,ale nadrabiał niesamowitą dynamiką i eksplozywnością-mega kombinacje!!!Potrójny(!!!) lewy prosty.
Do tego wzrost i zasieg(ponad 190cm i łapy 213 cm zasięg!!).
Który,to z rywali Kliczków był taką hybrydą warunków fizycznych,dynamiki,ekspolzywności jak Douglas z tej walki?
Noi ta praca nóg-zmiana pozycji,zejscia.
Sztuczki z wykorzystaniem zasiegu niczym Kliczki i Foreman.
Doskonałe połączenie siły i techniki.Wynik walki Douglas vs Tyson był NIE do przewidzenia.CHyba,ze ktoś siedział za kulisami.
Najlepsza walka Douglasa oprócz walki z żelaznym,to pojedynek z Tony Tuckerem kilka lat wstecz i trzeba przyznać,że Douglas był tam słabszy fizycznie,wolniejszy,mniej eksplozywny-mniej sztuczek.
Douglas z Tuckera(najlepsza forma) nie miałby szans nawet z tak dysponowanym żelaznym.
Po prostu zawodnik pokazał formejakiej nie pokazał nigdy.Noi ktosustawił mu znakomitą taktykę.Praca nóg,siłwoe sztuckzi z wykorzystaniem zasiegu,noi fart.
W dyspozycji z McCallem czy Tuckerem nie miałby szans z Tysonem,a pokazał coś czego nie pokazał wcześniej.Kiedysnawet czytałem na forum jak sparringpartner Douglasa pisał jakim on był żenujacym sparringpartnerem i był w szoku jak iwidział to co pokazał James z Tysonem.
Wyjaśnienie jest proste...James Buster Douglas,to taki Odlanier SOlis tamtych lat,który spiął się na walkę z Tysonem...
Mam jednak wrażenie,że Żelazny w poprzednich walkach mial już problemy z samodyscypliną,ale walczył z rywalami,którzy nie poteafili tego wykorzystać.Liczę,że ktoś kiedyś skupi się na tym co widać w walce,a nie na tym czego nei widać...Czyli.
-Douglas w tej walce posiada szybkość i kombinacje jakiej nie widziałem nigdy wcześniej i pózniej (opróćz Alego)
-Praca nóg
-Lewy prosty
-Ekspolzywność
-Atletyczny
-Sztuczki z zasiegiem jak Kliczko
I teraz pytanie,który poprzedni rywal Tysona miał takie atuty ?
Wiedza na ten temat jest tak stara jak rozum ludzki. Tyson urdozil sie z niesamowitymi umiejetnosciami z niewiarygodnym talentem i z niewiarygodnymi warunkami, ale zgubilo go to wszystkich gubi, zawsze jest to samo. Tak bylo jest i bedzie , amen.
Co dokładnie mam na myśli? Spójrzcie na jego sposób poruszania się po ringu w walce( gdzie jest to chyba najbardziej widoczne) z Danny Longiem, który miał być" wreszcie"( czyli jako kolejny)" prawdziwym" testem dla Tysona. To co on zrobił w ringu było niewiarygodne. Każdy ruch był perfekcyjny, wyglądał jak maszyna. Tak dobry nie był nawet w walce z Berbickiem. Ktoś może powiedzieć, że- parafrazując piłkarskie powiedzenie-" walczy się na tyle, na ile przeciwnik pozwala". Tyle, że to zdanie w mojej opinii mógł wypowiadać jedynie rywal Tysona. Nie on.
W mojej opinii tamtego wieczoru nie pokonałby go żaden człowiek, który do tego czasu pojawił się kiedykolwiek na Ziemi. Taka jest moja opinia.
Na Tysona z późniejszych walk( 1988- 1990) ciężko mi było patrzyć. Dalej był świetny, kapitalny, najlepszy na świecie- ale żal robiło się patrząc, że nie ma już tego" czegoś". Ktoś może uznać to za marudzenie, jednak ja zawsze powtarzam, że nie mogłem oglądać Adama Małysza zajmującego 2 miejsca, czy nawet zwyciężającego nieznacznie, po" walce". Ten człowiek miał tak niesamowite umiejętności, że w szczycie swojej formy bił rywali o 10 metrów a rekordy o 5. Podobnie odbierałem Tysona.
Walczył inaczej niż inni. Bardziej doskonale. Później to gdzieś zagubił. Przykład Roya Jonesa Jr jest wręcz nazbyt jaskrawy, Tyson tego nie doświadczył. Natomiast piszę to po to, by unaocznić, że w mojej opinii to nie" wiek". Mityczna" forma"( spójrzcie na jego ciało, dalej mógłby być świetny). Po prostu coś zaczął robić inaczej. Ewentualnie przestał robić coś, co robił dobrze- czego nie robił nikt inny. I efekt jest taki, że dzisiaj musi dostawać podpuchę od Egipcjanina na gali w Rosji.
Mimo to Mike Tyson był wielkim mistrzem. W mojej opinii największym- podczas szczytu swojej formy. Bo tak powinniśmy oceniać sportowca. Rozliczać go z okresu, gdy był najlepszy. Moim zdaniem był największym- ale to zawsze subiektywne odczucia. Niezależnie od tego należy mu się od nas wszystkich wielki szacunek. Nie zważając na to, co zrobił ze swoją kariera jak i życiem w czasie późniejszym.
Pozdrawiam