40 LAT TEMU - 'THE RUMBLE IN THE JUNGLE'
Dokładnie 40 lat temu, 30 października 1974 roku na stadionie w stolicy Konga-Zairu Kinszasie doszło do jednej z najsłynniejszych walk w historii zawodowego boksu. Mistrz świata wagi ciężkiej George Foreman stanął do trzeciej obrony pasów WBA i WBC przeciwko byłemu dwukrotnemu czempionowi Muhammadowi Alemu. Ich starcie, które zapisało się w annałach boksu jako "The Rumble in the Jungle", było pierwszą wielką imprezą organizowaną przez ekscentrycznego promotora Dona Kinga, wcześniej gangstera z Cleveland, od paru lat z impetem rozwijającego działalność w bokserskim biznesie.
- Byłem dobry, lecz Ali uczynił mnie wielkim - powiedział wiele lat po tej walce King. Udało mu się nakłonić groteskowego dyktatora Zairu Mobutu Sese Seko, do wyłożenia astronomicznej jak na tamte czasy kwoty 10 milionów dolarów na sfinansowanie walki Foremana z Alim. Termin ustalono na 25 września 1974 roku, obaj pięściarze przylecieli do Zairu już latem, aby przystosować się do afrykańskiego klimatu. Niestety na skutek kontuzji odniesionej przez Foremana podczas sparingu krótko przed walką, jej termin został przesunięty o ponad miesiąc. To jeszcze bardziej podsyciło apetyty kibiców na całym świecie i uczyniło starcie w Kinszasie jednym z największych wydarzeń sportowych tamtej epoki, które wywarło również ogromny wpływ na kulturę, będąc opisywanym w literaturze (słynna książka „The Fight” Normana Mailera, dwukrotnego laureata nagrody Pulitzera) oraz przedstawianym w dziełach filmu i innych dziedzin sztuki. Symboliczny sens tego wydarzenia był dla wszystkich czytelny i świadomie wykorzystywany w jego promocji – oto po raz pierwszy w historii walka o mistrzostwo świata wszechwag, toczona między dwoma czarnoskórymi pięściarzami i organizowana przez czarnoskórego promotora, miała odbyć się w sercu Czarnego Lądu. Na plakatach pojawiło się wymowne hasło wymyślone przez Dona Kinga: „From Slaveship to Championship”, któremu towarzyszyły wizerunki pięściarzy oraz niewolników w tle, skutych kajdanami.
Dokumentalny film poświęcony tej legendarnej walce "When we were kings", nakręcony w 1996 roku, został nagrodzony Oscarem, a podczas ceremonii wręczania statuetki doszło do wzruszającej sceny, gdy choremu na Parkinsona Alemu pomagał wejść na scenę jego dawny rywal i współbohater filmu George Foreman. Wtedy role się odwróciły - po walce w Kinszasie to Ali był opromieniony wielkim triumfem, natomiast ponad 20 lat później schorowany mistrz wspierał się na ramieniu pokonanego przez siebie Foremana, który przeżywał swoje chwile chwały, gdy po znokautowaniu Michaela Moorera został najstarszym w historii mistrzem świata wszechwag.
Jednak owego pamiętnego dnia 1974 roku na ringu w Kinszasie to Muhammad Ali przeżywał chwile swojej największej chwały. Podbił serca Kongijczyków deklarując, że jego przodkowie zostali wywiezieni jako niewolnicy właśnie z Zairu. Wszędzie gdzie się pojawiał towarzyszyły mu okrzyki w miejscowym języku - "Ali bomaye!". Faworytem jednak nie był. Sądzono, że 32-letni były mistrz nie sprosta młodszemu o 7 lat i silnemu jak tur czempionowi, który większość walk wygrywał przez nokaut w pierwszych rundach. Fraziera i Nortona, którzy pokonali Alego, a w rewanżowych pojedynkach ulegli mu zaledwie na punkty, "Big George" dosłownie zmiótł z ringu. Jednak Ali tej niszczycielskiej sile przeciwstawił swój bokserski geniusz, wykorzystując taktykę, którą określił jako "rope-a-dope". Zauważył, że ring został po partacku przygotowany przez organizatorów, nie mających doświadczenia w tego typu przedsięwzięciach. Podłoga była szorstka i mało sprężysta, utrudniała swobodny taniec wokół rywala i trzymanie go na dystans, co Ali często wykorzystywał w swoich walkach. Za to liny były wykonane z kiepskiego materiału, który rozciągał się w parnym afrykańskim powietrzu, w dodatku zostały źle naciągnięte w narożnikach. Ali opierał się o nie i bujał jak na dziecięcej huśtawce, unikając w ten sposób wielu straszliwych uderzeń Foremana, a resztę starał się przyjmować na gardę. Sprawdziły się słowa Alego, które wypowiedział przed walką: - George bije mocno, wiem o tym. Ale siła ciosu nic nie znaczy, jeśli nie możesz trafić w cel. Imponował także niemal nadludzką odpornością, gdyż wiele z tych ciosów doszło jednak celu. Przyjmował je wszakże bez zmrużenia oka i drwił z przeciwnika w swoim stylu, zadając jednocześnie celne kontry. Do 8 rundy prowadził u wszystkich sędziów na punkty. A Foreman był u kresu sił po nieskutecznym bombardowaniu, które urządził pretendentowi. W ósmym starciu już słaniał się na nogach i ciężko oddychał. Ali wyprowadził kombinację kilku ciosów zakończoną potężnym prawym, którym posłał mistrza na deski i zakończył walkę. Publiczność oszalała z radości, a nad stadionem w Kinszasie otworzyło się niebo i rozpętała się tropikalna ulewa. Warto zauważyć, że był to wczesny ranek, gdyż walka zaczęła się o świcie, ze względu na dostosowanie do czasu transmisji telewizyjnej w USA. Była to także pierwsza zawodowa walka bokserska pokazana w polskiej telewizji. Muhammad Ali zapracował na przydomek, który używany już wcześniej, wtedy przyległ do niego na stałe - "The Greatest", pierwszy w historii pięściarz, który po raz trzeci został mistrzem świata, w dodatku pokonując w wielkim stylu faworyzowanego rywala. Stał się najsłynniejszym sportowcem w dziejach, a w tamtym czasie prawdopodobnie w ogóle najpopularniejszym człowiekiem na naszej planecie. Siedem lat wcześniej osądzony za odmowę służby w Wietnamie, teraz przyjmował gratulacje w Białym Domu od prezydenta Geralda Forda. A zdobyte pasy WBA i WBC dzierżył jeszcze ponad trzy lata, choć naprawdę wielką walkę stoczył jeszcze tylko jedną, rok po zwycięstwie w Afryce, gdy pokonał Joe Fraziera w Manili, zamykając ich wspaniałą trylogię.
Starcie w Kinszasie jest chyba największym wydarzeniem sportowym (bokserskim) w ogóle. I trudno, żeby zostało kiedykolwiek pobite.
To już taka legenda dosłownie.
Duży plus za artykuł.
PS U mnie jeszcze dokładnie 20 minut, do dokładnych 40 lat :-)
W ostatnio wydanej po polsku biografii Alego jest oczywiście poruszony wątek lin. Podobno sam trener Alego próbował je naciągać przed walką, bo też mu nie pasowały. Ponadto plan walki był zupełnie inny, Ali miał boksować, trzymać dystans, tańczyć. Ale wyżej napisano, po wejściu na ring stwierdził, że powierzchnia jest za "miękka", że taniec będzie pochłaniał zbyt dużo energii i nogi mu po prostu nie wytrzymają. Dlatego od razu zdecydował się na inną taktykę. Wiadomo że narożnik był zdziwiony, Ali podjął tą decyzję sam i nie chodziło tu o liny. Ponadto Ali w nocy przed walką wymyślił, że zaraz na początku walki po prostu wyjdzie i walnie Foremana prosto w głowę, żeby było wiadomo że nie żartuje. Z wypowiedzi Foremana w książce wynika, że ten psychologiczny manewr odniósł skutek - po bezpośrednich prawych Alego Foreman był zaskoczony - nikt wcześniej nie boksował z nim w taki sposób, tj. pozbawiony szacunku i strachu.
Foreman wspominał o tej walce w Waszym artykule o swoich największych przeciwnikach
- "Nie mam wcale na myśli rope-a-dope, bo tak naprawdę przyjął na linach mnóstwo ciosów. Kiedy natomiast stał na srodku ringu, uderzał prostym, zbijał ciosy, bił prawą i zaraz znikał. Miał dużą wiedzę o defensywie. Na liny natomiast nie on mnie wciągał, tylko ja go na nie spychałem."
- "Trafiałem go potężnym ciosem na tułów, zwykle takie uderzenie zmusza do kontry i sprawia, że zawodnik się odsłania. Ali nie dbał o ból, zasłaniał się, bo wiedział, że nie może iść ze mną na wymianę. Po trzech czy czterech rundach przejął kontrolę i straciłem swoją szansę. Pamiętam Angelo Dundee’ego, którzy krzyczał: "Muhammad, nie baw się z tym frajerem!". Byłem wtedy zmęczony, ale do samego końca wierzyłem, że mogę go znokautować. Powtarzałem sobie, że za chwilę go dopadnę. Ledwo zipałem, ale wystarczył jeden cios. Niemal wypadałem przez liny, tak bardzo chciałem go dorwać."
Jak widać i George widzi tą walkę podobnie. Generalnie najrozsądniej jest przyjąć, że rope-a-dope Ali w swoim stylu wymyślił po walce, żeby było o czym opowiadać.
Także podsumowując - Ali wygrał tą walkę zarówno dzięki psychologicznym sztuczkom, jak i dzięki umiejętnościom - przede wszystkim obronie. W niektórych źródłach pojawia się informacja, że Foreman prawie nie ćwiczył kondycji specyficznie, bo też i nie musiał. Ali musiał o tym wiedzieć i to wykorzystał. Sam Foreman przyznaje, żę trzeba było przystopować i boksować mądrzej, i wtedy żadne poluzowane liny by Alemu nie pomogły, ale niestety nie wykorzystał swojej szansy.
Pozdrawiam
To co napisałeś nie jest nigdzie sprzeczne wobec tego co jest w artykule.
W artykule powyżej napisane jest, że luźne, elastyczne liny Alemu pasowały, a ring nie był za miękki, a wręcz odwrotnie - za twardy,za "szorstki".
chodziło mi tylko o samo rope-a-dope i rzekome opracowanie taktyki w oparciu o luźne liny. Generalnie chodzi mi o to, żeby niektórzy ludzie nie mieli wrażenia, że "Ali wygrał dzięki linom"
Rollins, faktycznie, w książce na pewno jest tak jak napisałem i ma to większy sens, w końcu łatwiej jest szybko się poruszać na twardej powierzchni.
Dokładnie kolego. Zwycięstwo Alego to triumf ringowej inteligencji, wyszkolenia, zapomnianych dzisiaj umiejętności kontrolowania głowy przeciwnika (nie piszę o psychologii, choć ona też jest ważna, tylko o dosłownej kontroli), zmysłu taktycznego i zdolności dostosowywania się do rywala między linami. Rope-a-dope to mit wymyślony przez Dundee. Ali wygrał bo był lepiej wyszkolonym i mądrzejszym bokserem niż „Big George”. I pastor pierwszy to przyzna. Ali wygrał, bo był geniuszem między linami, człowiekiem zdolnym do improwizacji i zmiany taktyki w kluczowym momencie. Ogłupił, sfrustrował i oszukał George'a, którego para poszła w gwizdek w unikniętych i wyblokowanych przez Największego ciosach. Przyjrzyjmy się też jak fenomenalnie ustawia Foremana wprowadza na swoje szybkie ciosy Ali, jak czyta przeciwnika i kontroluje jego poczynania. Swoje po dołach zebrał, ale taka była cena za zwycięstwo. Ali szybko zorientował się, że nie wygra z Foremanem nogami i wygrał „głową”. Geniusz, a nie żadne rope-a-dope.
Że tak zapytam:
z pizdy spadłeś? :-)
Juz z starym Oscarem mial klopoty. A przeciez to "tylko" stary Oscar de La Hoya, bez porownania do tych dwoch wymienionych.