TYGODNIK BOKSERSKI: HUSARZE I POSKRAMIACZE (cz. 1)
Przed Wami zapowiadana w zeszłym tygodniu pierwsza część reportażu o meczu polskiej drużyny z Kubańczykami. Materiał jest gorący jak Hawana.
Na marginesie pragnę rozwiać wszelkie plotki dotyczące mojej rzekomej współpracy z portalem należącym do Andrzeja Wasilewskiego. Kilku czytelników poruszyło ten temat w korespondencji ze mną. Oto ostateczna odpowiedź: z Ringpolska.pl nigdy nie współpracowałem i współpracować nie będę, nie otrzymałem również od tego portalu żadnej oferty. Bardzo dobrze układa się moja obecna współpraca z Bokser.org, który jako jedyny portal bokserski w Polsce reprezentuje całkowitą niezależność.
HUSARZE I POSKRAMIACZE
Żarłoczność życia, jego różnych form. (...) To się kłębiło.
Marek Nowakowski
ZAKĄSKA
To było piękne lato. Najpierw odszedłem z redakcji Boksera, ''największego europejskiego portalu o pięściarstwie''. Rozwód bolał, ale kogo obchodzi golgota pismaka. Zyskałem w każdym razie absolutną swobodę siania zamętu. Potem odwiedziłem krakowskie mieszkanie Wojciecha Gorczycy przy ul. Sereno Fenna. Mentor kilku pokoleń polskich writerów zawsze ma w zanadrzu smakowite anegdoty. Ebr postanowił je utrwalić i zlecił mi wykonanie nagrań. Szefowie wydawnictwa chcieli powtórzyć sukces grudniowego powrotu legendy, który spotkał się z żarliwym przyjęciem miłośników szermierki na pięści.
Turniej o Złotą Rękawicę Wisły. Schabowy i pils w restauracji ''U Wiślaków'', buda z gulaszem od ''Babci Maliny'' - boks á la Gorczyca. Zmęczeni obiadami oglądamy czasówkę, jaką Tomasz Gromadzki z katowickiego Kleofasa funduje przestraszonemu dzieciakowi. ''Panie Wojciechu, widział Pan jak z nim zatańczył?''. Nestor niewzruszony, wyraz twarzy człowieka, który widział już wszystko: ''Eee, frajera miał''. Oto poznaliście fragment owej zimowej przygody.
Korzystając z okazji opiszę również moje pierwsze spotkanie z ''mistrzem suchego opisu''. Trwały wówczas obchody dziesięciolecia klubu GUKS Carbo przy ul. Dubois, w dawnej hali gliwickiej Fabryki Drutu. Zaproszono wielu znakomitych gości: oprócz W.G. między innymi ówczesnego prezesa PZB Jerzego Rybickiego, Mariana Kasprzyka i Arnolda Vanderlyde. Feta rozpoczęła się wieczorem, po zakończeniu walk półfinałowych VII Międzynarodowych Mistrzostw Śląska Kobiet. Carbo jak zwykle wystawiło w nich mocną ekipę, z wicemistrzynią świata Magdaleną Wichrowską na czele. Dzięki temu nastrój obchodów był jeszcze bardziej radosny. Przed ciemnym, wyklejonym starymi plakatami gymem rozstawiono długie stoły i podest dla kapeli. Do dźwięków ślunskich szlagierów podawano bigos z kiełbasą, a Brackie lało się jak z hydrantu. Różowo-granatowe niebo powoli czerniało, gdy zobaczyłem chudą, pijaną twarz siwego rozpustnika. Oczy Gorczycy błyszczały, krzyczał ''Więcej! Polejcie mi więcej!'' i opowiadał dowcipy o górnikach. Wymieniliśmy numery telefonów. Na koniec wzrok biesiadników przykuł Syzyf Rybicki, ciągnący swego odkrywcę w stronę taryfy.
Wróćmy teraz do wizyty w gorczycowym mieszkaniu. Przepełniona książkami i gazetami mansarda znajduje się na ostatnim piętrze modernistycznej kamienicy, wzniesionej w latach trzydziestych według projektu Wacława Krzyżanowskiego. Socjalistyczna meblościanka, tapczan, stolik i dywan stanowią jedyne wyposażenie zacienionego pokoju W.G. Wraz z Siostrą zostaliśmy tam przywitani dwoma Tyskimi, po spożyciu których opanowało nas uczucie wilczego głodu. Gospodarz wydał rozkaz rajdu na Stary Kleparz, gdzie w labiryncie stoisk targowych czekały przesławne śledzie i zmrożona czysta. Nisko wiszący firmament zdawał się pękać od nadmiaru wody i wylewać swą zawartość na ziemię, robiąc z niej rzadką papkę, rozpuszczając ją jak cukier. Chwilami zrywał się gorący, duszny wiatr. Na pustych ulicach huczały zapchane ścieki, domy jak gąbki nasiąkały wilgocią, która przenikała do ich wnętrz, osiadając kroplistym potem na ścianach, od piwnic aż po strychy. Niebawem ulewa przycichła i w powietrzu unosił się rodzaj mgły, delikatny pył deszczowy. Sklepienie chmur podniosło się jakby, nabrało jaśniejszej barwy i nagle przez jakąś niewidoczną szparę padł na stoiska długi, ukośny promień słońca. Z greckiej ''Zorby'' (brudnej meliny alfonsów za budynkiem ASP) nadciągnęła ławica cór Koryntu, zajmując miejsca wzdłuż placu.
Nazwa matjas pochodzi od holenderskiego maatjesharing, co znaczy dziewiczy śledź. Matjasy to młodziutkie ryby, które nigdy się nie tarły. Są tłustsze i miększe niż dojrzałe osobniki. Zakrapiane procentami wyostrzają umysł, dlatego Gorczyca szybko wypłynął na głębię. Zaczął mówić o swojej wizycie w Hawanie, dotykając najczulszych strun naszego fanatyzmu. Zdecydowaliśmy się przedstawić poniżej całość nagrania, gawęd mistrza nie sposób bowiem przelać na papier bez uronienia kropel krwi.
ERRATA DO BIOGRAFII
W listopadzie 1961 roku Władysław Broniewski także wybrał się na Kubę. Podróż zainicjował Związek Literatów Polskich pod przewodnictwem Jarosława Iwaszkiewicza. Czcigodny ''Eleuter'' pragnął rozchmurzyć chorego na raka krtani ''Orlika''. Naród kubański miał przy tym poznać ''Śmierć rewolucjonisty''. Planowano zorganizowanie serii spotkań z poetą i jego publiczną rozmowę z Fidelem Castro. Wszystkie te projekty spełzły jednak na niczym - bezzwłocznie wystartował jednoosobowy alkoholowy maraton. ''Gdy objeżdżaliśmy wolno rynek w Chęcinach (obwodnicy jeszcze nie było), Broniewski poprosił kierowcę o zatrzymanie samochodu. Muszę po papierosy... Wyskoczył i zniknął w drzwiach baru. Zanim wygramoliliśmy się z tylnego siedzenia i weszli tam za nim, już w zasadzie było po sprawie. Zobaczyliśmy jak stojący przy kontuarze wypija ostatni łyk prosto z butelki. Zadowolony odstawił ją, całkiem pustą i zakąsił kiszonym ogórkiem wyciągniętym z ogromnego słoja stojącego na ladzie. W kącie kilku bywalców tego lokalu przyglądał się w osłupieniu znad swoich kufli i usłyszałem, jak jeden z nich się odezwał: ale ten pan pazerny na wódkę!''
''Orlik'' przybył na lotnisko w Moskwie pijany jak Bela i ledwo wszedł na pokład samolotu. Sytuację próbował ratować Iwaszkiewicz, ale odpowiedzialni za kulturę partyjni dygnitarze - Galiński, Rusinek, Sokorski - nakazali delegacji natychmiastowy powrót. Tymczasem po rannym lądowaniu na hawańskim Aeropuerto Broniewski udał się do lokalnego szynku, skąd w niewiadomych okolicznościach zniknął koło południa. Odnaleziono go ''dosyć trzeźwego'' w gymie im. Rafaela Trejo, studenta prawa zabitego w latach trzydziestych za opór wobec dyktatury Machado. Poeta rozmawiał z Andriejem Czerwonienką i przyglądał się sparingom. Tydzień później był widziany na warszawskim rynku, a w lutym zmarł. Kubański epizod biografii Broniewskiego odkryto przed dwoma miesiącami, kiedy kończyłem pracę nad reportażem. Postanowiłem włączyć ostatni wiersz ''Polaka, katolika i alkoholika'' do niemal gotowego materiału.
LA LUCHA
W rewolucyjnym ringu bokser
Kubańska flaga okrywa pierś
Ja chcę śmierci mocniej i mocniej
Uderzam w piersi na jego cześć
Stoję pod linami bez strachu
Nade mną balet przemocy trwa
Trzeba umieć umierać Brachu!
Trzeba ludzkie umieć rąbać drwa
Mieszkańcy Kuby często używają słowa ''La Lucha''. Oznacza ono walkę, zarówno sportową jak i życiową. Obowiązkiem jest zwycięstwo, porażka nie ma żadnego usprawiedliwienia. U ''Orlika'' zwycięstwem staje się odwaga umierania. Walka ''w rewolucyjnym ringu'' może być symbolem zanurzonej w tumulcie życia twórczości. Broniewski godzi się z własnym końcem i ''stoi pod linami bez strachu'', kibicując kolejnemu pokoleniu ludzi czynu. Część krytyków proponuje inną, bardziej dosłowną interpretację wiersza. Kluczową rolę odgrywa w niej wers ''nade mną balet przemocy trwa'', wyrażający zachwyt poety nad kunsztem kubańskich wirtuozów. Mamy więc do czynienia z ostatnim, wyzwalającym uniesieniem. Co ciekawe, nikt nie porusza tematu wersu-klamry. ''Trzeba ludzkie umieć rąbać drwa'' należy chyba odczytywać jako brak sentymentu wobec samego siebie i ukłon w stronę bokserskiego rzemiosła. Badacze zgodnie podkreślają wagę i nowatorstwo ''La Luchy'', stawiając ją w gronie najświetniejszych dokonań późnego Broniewskiego.
CZYTAJ I OGLĄDAJ WIĘCEJ NA www.boxrep.eu >>>