CAPARELLO WBREW WSZYSTKIEMU
Leworęczny Australijczyk Blake Caparello (19-0-1, 6 KO) stanie w Atlantic City naprzeciw Siergieja Kowaliowa (24-0-1, 22 KO), co - jak już powszechnie wiadomo - oznacza dla niego duże kłopoty. Słuchając jednak wywiadów pretendenta można odnieść wrażenie, że nie interesuje go ani to, jak kończyli ostatni rywale Rosjanina, ani nawet to, że w jego własnej ojczyźnie mało kto wierzy w jego sukces.
Australijski portal bokserski już jakiś czas temu zamieścił sondę, w której pytał o to, który z rodzimych bohaterów w swojej najbliższej walce zaprezentuje się najlepiej i wśród pięciu propozycji najwięcej ludzi wybrało Daniela Geale’a mającego zmierzyć się z Gołowkinem. Jak się skończyło - wszyscy wiemy i ciężko nazwać taką postawę Geale’a sukcesem. W Caparello wierzy zaledwie 14% głosujących. Brak wiary w "Il Capo" (bo taki przydomek ma Australijczyk) jest jednak zrozumiały, bowiem obserwując styl Caparello i stawiając pytanie, czym jest w stanie zagrozić Kowaliowowi, nie boję się powiedzieć, że absolutnie niczym.
Przede wszystkim nie za bardzo potrafi walczyć wywierając ciągłą presję. Przeważnie tylko się cofa i stara się wchodzić na akcje rywala, ale z tej klasy oponentem, jakim jest podopieczny Main Events, to zdecydowanie za mało i nawet odwrotna pozycja nie powinna być specjalnym utrudnieniem, zwłaszcza że Caparello często opuszcza prawą rękę. Zabójczo skuteczny Kowaliow wykorzystuje wiele błędów swoich rywali i wydaje się, że wszelkie momenty przestoju Caparello będą mocno karcone. Zawsze jest jednak jakieś prawdopodobieństwo sukcesu, bo przecież niewielu było takich, którzy wierzyli w to, że Algieri pokona Prowodnikowa, albo takich, którzy dawali Fonfarze 12 rund ze Stevensonem. Kurs na Caparello to średnio 7-8 do 1, natomiast na Kowaliowa – nieco tylko ponad 1.0. Ciężko sobie wyobrazić, by "Il Capo" dał zarobić tym, którzy na niego postawią i za sukces powinien potraktować dotrwanie do 8–9 rundy.
Wcześniej na tym samym ringu po cennym zwycięstwie nad Denisem Graczewem kolejną walkę tym razem z Corym Cummingsem (17-6-1, 13 KO) stoczy Isaac Chilemba (22-2-2, 9 KO), który utrzymuje wysokie pozycje w rankingach i być może już niebawem będzie kolejnym pretendentem.
Bardzo poważny sprawdzian, w dodatku pierwszy na amerykańskiej ziemi, zaliczy dobrze ułożony boksersko, ale trochę mało dynamiczny i błyskotliwy Dmytri Michajlenko (16-0, 6 KO). Jego rywal – Sechew Powell (26-5, 15 KO) – to czarnoskóry mańkut, który pięć porażek odniósł z dobrymi rywalami, a jego największym sukcesem jest pokonanie byłego mistrza świata – Ishe Smitha.
Najtrudniejszy sprawdzian w przygodzie z boksem czeka na pewno też Adama Kownackiego (6-0, 6 KO). Jego rywal Charles Ellis (9-1-1, 8 KO) co prawda ma już 39 lat, ale za tym też stoi doświadczenie, przede wszystkim z ringów amatorskich. Jest między innymi zwycięzcą turnieju o złotą rękawicę z roku 2003 i brązowym medalistą mistrzostw USA z roku 2004, walczącym wówczas w limicie do 91 kilogramów. Tym razem nie powinno więc Kownackiemu pójść tak gładko jak do tej pory, co nie znaczy że nie jest faworytem.
Pogromca Derrica Rossy’ego – Joey Dawejko (10-3-2, 3 KO) – zmierzy się z jedną z ofiar Artura Szpilki z początkowych walk w wadze ciężkiej – Davidem Williamsem (7-8-2, 2 KO). Ta walka jednak nie niesie z sobą dużego ładunku emocji, choć mający polskie korzenie Dawejko jest godnym uwagi (niestety źle prowadzonym) prospektem.