BOKS I CZARNA MAGIA
Prawdopodobnie najsłabszą ze wszystkich siedemnastu kategorii wagowych jest waga super musza, w której mistrzami świata są ostatnio przypadkowi przejściowi czempioni zmieniający się co kilka miesięcy i jeden podstarzały cwaniak długotrwale i skutecznie unikający trudnych konfrontacji. Co ciekawe, w tej właśnie wadze boksuje bardzo utalentowany bokser, który od ładnych kilku lat powinien ją całkowicie zdominować, ale dotąd coś zawsze stawało mu na przeszkodzie. Czy nad Zolanim Tete (18-3, 16 KO) ciąży klątwa?
Zolani Tete urodził się i mieszka w Prowincji Przylądkowej Wschodniej i pochodzi z plemienia Xhosa (tak, jak Nelson Mandela), z którego wywodzi się większość czarnoskórych bokserów RPA (zwłaszcza w wagach lekkich i najlżejszych). Xhosa są na ogół bardzo szczupli, a jednocześni silni, co sprawia że posiadają do uprawiania boksu warunki zbliżone do optymalnych (w przeciwieństwie do często zbyt masywnie zbudowanych Zulusów). Tete jako silnie bijący mańkut z naturalną wagą ok. 50 kg przy wzroście 170 cm od początku był doskonałym materiałem na boksera, a kiedy z czasem doszło do tego przyzwoite wyszkolenie techniczne, stał się materiałem na mistrza świata. Karierę profesjonalną rozpoczął w 2006 roku i na dwanaście początkowych walk aż dziewięć rozstrzygnął już w 1. rundzie, co świadczy o skali jego talentu. Jednak w międzyczasie wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Na kilka dni przed zaplanowaną na 29.09.2008 (na „macierzystym” ringu Tete w East London w RPA) walką z rutynowanym Argentyńczykiem Sergio Carlosem Santillanem bokser RPA doznał w swym własnym domu niespodziewanego ataku przypominającego objawy padaczki lub choroby Świętego Wita, po którym stracił przytomność i w stanie krytycznym został przewieziony do szpitala, gdzie przez kilka godzin tylko respirator utrzymywał go przy życiu. Po nagłej chorobie przyszło wówczas równie nagłe i całkowite uzdrowienie. Tete po paru dniach wyszedł ze szpitala, a lekarzom nie udało się ustalić jakichkolwiek racjonalnych przyczyn tak ostrego i niespodziewanego kryzysu. W efekcie stracił tylko wątpliwej jakości pas mistrza świata operetkowej federacji WBF i wkrótce wznowił treningi, a po sześciu miesiącach wrócił na ring.
W RPA duża część społeczeństwa uznała, że bokser padł ofiarą czarnej magii, a konkretnie klątwy rzuconej na niego przez jakiegoś potężnego szamana. Żeby to zrozumieć, trzeba wyjaśnić że współcześnie w tym kraju praktykuje 23 tysiące lekarzy i ok. 300 tysięcy znachorów czarowników zwanych sangoma. Są oni uznawani przez władze za integralną część służby zdrowia, a ich usługi są refinansowane przez państwowe kasy chorych. Dla 80% czarnej populacji sangomowie pełnią funkcję „lekarza pierwszego kontaktu”. Ten fach stał się przy tym tak popłatny, że zastępy tradycyjnych plemiennych sangomów zostały zasilone przez dziesiątki tysięcy jego nowych adeptów, w tym także białych obywateli RPA. Warto dodać, że filozofia działania sangomów oparta jest na animistycznym kulcie przodków. Są oni uznawani za pośredników pomiędzy ludźmi, a światem pozaziemskim. Powszechny jest przy tym pogląd, że oprócz zdolności leczenia mają oni (a przynajmniej niektórzy z nich) także moc czynienia zła przy użyciu czarnej magii.
Wróćmy jednak do naszego ringowego bohatera. Po odniesieniu kilku kolejnych zwycięstw, w styczniu 2010 stanął on przed szansą zdobycia prawdziwego pasa mistrza świata, a konkretnie pasa IBF będącego w posiadaniu innego boksera RPA (a z pochodzenia Zulusa) Morutiego Mthalane. Ciesząca się olbrzymim zainteresowaniem w RPA walka miała dramatyczny przebieg. Przez cztery rundy Tete skutecznie powstrzymywał z dystansu agresywnie szarżującego rywala, lecz w 5. rundzie mocno oberwał, był dwukrotnie liczony i w końcu poddany przez sędziego ringowego. Kolejna szansa trafiła mu się w listopadzie 2011, a był nią eliminator IBF w Meksyku przeciwko Juanowi Alberto Rosasowi. Tete udzielił Meksykaninowi lekcji boksu i był wyraźnie lepszy, ale... sędziowie widzieli inaczej i Rosas wygrał stosunkiem dwa do remisu. Niecały rok później, we wrześniu 2012 w następnym eliminatorze tej samej federacji Tete wręcz zdeklasował w Cordobie Argentyńczyka Roberto Domingo Sosę, jednak... znów nie znalazł uznania u arbitrów i pojedynek przegrał głosami 2:1. Czy można więc się dziwić, że z czasem w RPA zaczęło utrwalać się przekonanie o trwałości i nieodwołalności przekleństwa ciążącego nad karierą Zolaniego Tete?
Zgodnie z niepisanymi zasadami religii animistycznej taką klątwę może przełamać jedynie czarownik potężniejszy od tego, który ją rzucił. Nie wiem, czy Tete skorzystał z usług jakiegoś szamana, ale w listopadzie 2013 doszło do wydarzenia, które mogło zwiastować pomyślną odmianę jego losu. Na kolejny eliminator IBF do Meksyku nie jechał w roli faworyta. Jego rywalem był bowiem Juan Carlos Sanchez Jr, młody wybitnie utalentowany pięściarz, który pas mistrzowski tej federacji utracił jedynie na skutek niewielkiej nadwagi. Pojedynek stał na dobrym poziomie i był bardzo zacięty, przy czym obydwaj rywale byli liczeni. Potem jednak w sukurs Sanchezowi przyszedł sędzia ringowy udzielając bokserowi RPA w rundach 8. i 9. dwóch ostrzeżeń rzekomo za trzymanie. Zanosiło się więc na kolejny szwindel, gdy Zolani Tete parę razy mocno i celnie trafił, zwyciężając w 10. rundzie przez nokaut i nie dając oszustom żadnych szans działania.
Pokonując Sancheza, Tete wywalczył sobie prawo do walki o tytuł IBF z Daikim Kamedą. Ostatecznie jednak 18 lipca na ringu w japońskim Kobe zastąpi Kamedę jego rodak Teiru Kinoshita, pięściarz niepokonany, ale niesprawdzony poza Japonią i znany z „waty w pięściach”. W tej sytuacji Zolani Tete jest nie tylko zdecydowanym faworytem tego pojedynku, ale także mocnym kandydatem na wieloletniego króla i dominatora wagi super muszej. No chyba że znowu na przeszkodzie stanie mu klątwa sangomy.
Czytaj więcej na www.bokserzy.cba.pl