NIE TYLKO MASTERNAK W MONAKO
Chociaż pewnie wielu kibiców włączy Polsat Sport w sobotni wieczór tylko po to, aby zobaczyć Mateusza Masternaka (32-1, 23 KO) w walce o pas WBA Interim, to pewnie części z nich mniej lub bardziej chętnie przyjdzie śledzić pojedynki, które odbędą się przed główną walką wieczoru.
Kiedy jeden z bohaterów gali w Monte Carlo – Martin Murray (27-1-1, 12 KO) przegrał minimalnie na punkty z Sergio Martinezem, rzucając przy okazji ówczesnego mistrza na deski, od razu pojawiały się głosy, że czekają go jeszcze dobre walki. Czy pojedynek z solidnym (w pełnym wydaniu tego słowa), ale mało energetycznym Ukraińcem Maksem Bursakiem (29-2-1, 12 KO) jest już takim wydarzeniem? Pewnie nie do końca, jednak to na pewno dla wysoko notowanego Brytyjczyka nie będzie spacerek, zwłaszcza że znający już miejsce walki Bursak ostatnią walkę również przegrał i będzie starał się zrobić jak najwięcej, żeby nie iść w dół. Prawdopodobnie jednak decydujące okażą się końcowe rundy, które powinien zbierać Murray. Nie bez znaczenia jest przecież stawka walki: pas WBC Silver, bowiem „srebrny” mistrz ma prawo realnie marzyć o walce z aktualnym czempionem, którym na chwilę obecną jest przyciągający dużo kibiców, a co za tym idzie dużo pieniędzy – Miguel Cotto (39-4, 32 KO).
Bardzo ciekawie przez pryzmat pewnej egzotyki zapowiada się starcie w najlżejszej z możliwych kategorii wagowej – słomkowej, co w Europie nie zdarza się zbyt często. Ponadto jeden z aktorów tego spektaklu – Pigmy Kokietgym (52-6-2, 22 KO) z Tajlandii nigdy nie miał okazji prezentować swoich umiejętności poza Azją. Ma on bardzo ciekawy rekord, a pięć z sześciu porażek (w tym wszystkie cztery przed czasem) to odległe lata. Ostatnia natomiast, poniesiona przed trzema laty, to z kolei minimalna niejednogłośna porażka na punkty w walce o pełnoprawne mistrzostwo w wersji WBA, które będzie położone na szali również w najbliższą sobotę. Patrząc jak Kokietgym boksuje, czasem można odnieść wrażenie, że sprawdziłby się też w innych dyscyplinach, bowiem często wymachuje rękoma nie tam, gdzie trzeba, opuszcza je, dużo skacze, biega i tańczy po ringu. Dlatego ciekawe, jak na takiego rywala zareaguje broniący mistrzowskiego pasa zawodnik z RPA – Hekkie Budler (25-1, 8 KO), który również nigdy nie walczył w Europie. Już sam wygląd Budlera wzbudza zaciekawienie, choć pięściarsko (mimo mało bokserskiej sylwetki) jest lepszy od skocznego Kokietgyma i nie ma przypadku w tym, że to on jest mistrzem.
W roli faworyta występuje tego wieczoru też Doudou Ngumbu (32-5, 12 KO). Wszystko dlatego, że zmieniono mu rywala i nie jest nim już niepokonany i stojący wysoko w rankingach Thomas Oosthuizen, ale jego dużo mniej ceniony krajan – Johnny Muller (16-3-2, 12 KO). Warto jednak odnotować, że w swoim ostatnim pojedynku pokonał Willbeforce’a Shihepo, kojarzonego z dobrego występu przeciwko Arturowi Abrahamowi, któremu zamknął nawet oko. Jednak jako umiarkowany entuzjasta umiejętności Ngumbu, to jego stawiam w roli faworyta.