MARTINEZ: BAŁEM SIĘ, ŻE NIE BĘDĘ MÓGŁ CHODZIĆ
Mistrz WBC w wadze średniej Sergio Martinez (51-2-2, 28 KO) przyznał, że przeżywał ciężkie chwile w trakcie rehabilitacji kontuzjowanego kolana. W związku z komplikacjami i długotrwałym leczeniem Argentyńczyk myślał nie tylko o zakończeniu kariery, ale i o tym, że być może już nigdy nie stanie na nogi.
- Od czasu październikowej operacji do połowy grudnia chodziłem o kulach. Miałem duże problemy, nie mogłem w ogóle stawać na prawą nogę. To był efekt kilku kontuzji naraz. W wieku 39 lat ciężko się wraca do zdrowia po takich kłopotach. Na szczęście się udało, co zawdzięczam moim lekarzom. Przeprowadzili skomplikowane zabiegi. Kiedy mi tłumaczyli te wszystkie procedury, wydawało się to wręcz ekstremalne. Bałem się nawet, że nie będę mógł chodzić. Bardzo chciałem jednak powrócić na ring, przynajmniej na jeszcze jedną walkę. Teraz jestem już w znacznie lepszym nastroju, wszystko się zmieniło. Jestem przekonany, że w dniu walki będę się czuć lepiej niż kiedykolwiek – stwierdził "Maravilla".
Ów dzień walki to 7 czerwca. Martinez zmierzy się wtedy w Madison Square Garden w Nowym Jorku z Miguelem Cotto (38-4, 31 KO). Nad debiutującym w wadze średniej Portorykańczykiem ma przewagę warunków fizycznych, ale zapewnia, że absolutnie nie lekceważy byłego mistrza świata trzech kategorii wagowych.
- To prawdopodobnie najbardziej utytułowany, najbardziej uzdolniony zawodnik, z jakim przyjdzie mi boksować. Kelly Pavlik był wspaniałym mistrzem, był bardzo silny, ale nie miał takiej inteligencji, jaką ma Cotto. To jest prawdziwy czempion, bardzo groźny. Jeżeli jednak będę w idealnej formie, a w takiej zamierzam być, nie powinienem mieć powodów do zmartwień – powiedział.
Coś jak Bradley opowiadający przed walką z Marquezem, że jeszcze 3 miesiące po walce z Rusłanem odczuwał jakieś tam skutki tej walki? Albo może faktycznie coś jest na rzeczy, bo przecież w dwóch ostatnich walkach łapał poważne kontuzje, a przecież i z Barkerem z tego co kojarzę też mówił po walce o jakiejś kontuzji.